Nie każda bajka ma szczęśliwe zakończenie. Mroczna i brutalna animacja bez happy endu
Czy opowieść o psach może być brutalna? The Plague Dogs nie boi się poruszać trudnych tematów dotyczących wolności i bezwzględności świata. Martin Rosen udowadnia, że animacja może być czymś więcej niż rozrywką dla dzieci – bywa prawdziwym dramatem o nadziei i walce o przetrwanie.
Disney i Dreamworks to wytwórnie, które od razu przychodzą do głowy, gdy myślimy o filmach animowanych. W ostatnich latach dołączyło do nich jeszcze Illumination Studios z Minionkami na czele. Ale nie zawsze tak było. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Disney nie był jeszcze tak silną marką jak dziś, a Dreamworks jeszcze nawet nie istniało. Kolejny renesans Domu Myszki Miki (pierwszy był w latach trzydziestych i czterdziestych) miał nastąpić dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Pojawiło się więc wiele osób, które chciało wykorzystać słabszy moment konkurencji.
Wśród nich byli Don Bluth i Martin Rosen. Pierwszy z nich jest bardziej znany. Stworzył klasyki, takie jak Amerykańska opowieść czy Wszystkie psy idą do nieba. Natomiast drugi odpowiada za dwa filmy, które kontrastowały z tym, co pokazywał Disney. Chodzi oczywiście o Wzgórze królików z 1978 roku i The Plague Dogs z 1982 roku. Co je łączy? Obie to adaptacje słynnych powieści autorstwa Richarda Adamsa i obie NAPRAWDĘ nie są dla dzieci. W tym tekście przyjrzę się drugiej z nich.
The Plague Dogs – fabuła
The Plague Dogs opowiada historię psów. Jeden wabi się Rowf (Christopher Benjamin), a drugi Snitter (John Hurt). Są więzieni w tajemniczej placówce, gdzie poddawani są przerażającym eksperymentom. Rowf, starszy z nich, spędził w tym miejscu całe życie. Jest pogodzony ze swoim losem i pozbawiony jakichkolwiek złudzeń. Doskonale wie, że świat to podłe miejsce, a ludzie to potwory. Kontrastuje to z podejściem Snittera, który jeszcze nie stracił nadziei.
Pewnego dnia główni bohaterowie postanawiają uciec z tego przybytku w poszukiwaniu upragnionej wolności. Stwierdzają, że przecież nie może być gorzej, prawda? Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta. Aby nie umrzeć z głodu, zaczynają polować na owce pod czujnym okiem lisa Toda. Jednak tym samym rozwścieczają lokalnych farmerów, którzy wypowiadają im wojnę. Ten nietypowy tercet musi współpracować ze sobą, by przetrwać.

Mroczna animacja o psiakach
Filmy animowane potrafią być poważne. Wiele z nich porusza trudne tematy, takie jak dorastanie czy radzenie sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Jednak zwykle nie tracą przy tym lekkiego, czasami wręcz komediowego charakteru. Dopóki jest szczęśliwe zakończenie, dzieci poradzą sobie ze wszystkim, co działo się wcześniej – to zasada, którą kierował się Don Bluth (Amerykańska opowieść jest chyba najlepszym na to dowodem). Martin Rosen w The Plague Dogs robi coś podobnego, ale podkręca to do potęgi entej. Świat przedstawiony to prawdziwe piekło. Przerażające, pełne niebezpieczeństw miejsce. Aby przetrwać wśród drapieżników, trzeba stać się jednym z nich.
Ktoś może zapytać – ale nie wszyscy ludzie to bezwzględne istoty, więc dlaczego te psy nie mogą znaleźć nowych właścicieli? Trzeba pamiętać o przeszłości głównych bohaterów i bolesnych wspomnieniach z placówki. Najzwyczajniej w świecie nie rozumieją człowieka, nie ufają mu; ich instynkt każe im się go bać i brać nogi za pas, gdy tylko go widzi.
The Plague Dogs – jak umiera nadzieja?
Gdy już główni bohaterowie zbliżają się do człowieka, doprowadza to do wielkiej tragedii, która wpędza Rowfa i Snittera w jeszcze większe kłopoty. Należy się tu zatrzymać, bo właśnie ta scena jest niezwykle ważna. To wręcz przełomowy moment w całym filmie. Jest wyjątkowo brutalny – nie tylko wizualnie, ale także w swojej wymowie. Rowf i Snitter wciąż mieli nadzieję na to, że znajdą szczęście. To właśnie ta myśl trzymała ich przy życiu. I przez jedno niefortunne zdarzenie po nadziei nie został nawet ślad. To niezwykle przytłaczająca scena. Dodam, że The Plague Dogs jest drastyczny, ale nie w taki sposób, jak poprzedni film tego reżysera, czyli Wzgórze królików. Jednak nawet tam, choć jest bardziej krwawo, wciąż kryje się jeszcze nadzieja, że wszystko dobrze się skończy.

Nie każda bajka ma dobre zakończenie
Analizując film z 1982 roku, nie można nie wspomnieć o zakończeniu. Gdy bohaterowie uciekają przed wściekłymi ludźmi, docierają do zbiornika wodnego i mają dwie opcje do wyboru – płynąć w nieznane (na domiar złego we mgle, przez którą niewiele widać) i być może zginąć albo przyjąć kulę w łeb i umrzeć od razu. Snitter zaczyna płynąć, bo wydaje mu się, że widzi ląd. Rowf, z początku niepewny (boi się wody przez eksperymenty, którym był poddawany), ostatecznie wskakuje do niej, chociaż sam żadnej wyspy nie widzi. Pierwszy z nich z czasem zaczyna tracić siły i nadzieję. Dochodzi do niego, że to, co widział, to tylko miraż. Szczególnie że w laboratorium przeprowadzano eksperymenty na jego mózgu. Wówczas to właśnie Rowf przekonuje go, aby płynął dalej – myśli, że nie wszystko jest jeszcze stracone.
W widzu zaczynają kłębić się pytania – czy jakiś ląd tam faktycznie jest? A jeżeli jest, to czy nie jest tam jeszcze gorzej? Niestety film nie udziela odpowiedzi. Daje otwarte i ponure zakończenie. W finale słychać piosenkę Alana Price'a, która zawiera takie wersy jak: I've left this cruel world behind, czyli Zostawiłem ten okrutny świat za sobą.
The Plague Dogs – warto znać ten tytuł
O czym opowiada ten film? O tym, że świat jest okrutny i niesprawiedliwy? Dla mnie The Plague Dogs mówi o tym, że nie każdemu pisane jest szczęśliwe zakończenie, że nie każdy będzie miał piękne życie – takie, jakie sobie wymarzył. Produkcja zadaje też pytanie widzowi: czym jest wolność? Robieniem tego, co się żywnie podoba? Czy jednak chodzi o coś więcej? Trudno powiedzieć, natomiast przygnębiające jest to, że dla naszych dwóch bohaterów jedyną formą wolności okazała się śmierć. Biorąc pod uwagę wszystko, co działo się na ekranie, być może dopiero wtedy stali się szczęśliwi.


