Jak Joker Joaquina Phoenixa interpretuje mit Księcia Zbrodni? Mniej wiernie, niż sądziliście
Joker to postać kultowa, już nie tylko dla miłośników komiksów o Batmanie. Jak bardzo jednak zgodny ze „źródłem” jest, uważany przecież za jedną z najlepszych iteracji postaci, Arthur Fleck, wykreowany przez Joaquina Phoenixa?
Postaci Jokera raczej nikomu przedstawiać nie trzeba. Ten arcynemezis, a w przewrotnym sensie również najbardziej osobisty i dopełniający Człowieka Nietoperza wróg, zalicza się do grona najsłynniejszych fikcyjnych złoczyńców wszech czasów. Nadchodząca wielkimi krokami premiera drugiej odsłony filmowej serii Todda Phillipsa stanowi doskonały pretekst do tego, by wziąć na tapet również wariant tejże postaci, znanej pod imieniem Arthur Fleck.
Rozważania w tej kwestii wydają się jeszcze bardziej zasadne w świetle ostatniej wypowiedzi reżysera, jakoby bohater nigdy nie miał zostać Księciem Zbrodni, którego czytelnicy poznali z kart komiksów. Pytanie jednak brzmi: czy filmowy Arthur Fleck, którego gra Joaquin Phoenix, kiedykolwiek podążał drogą zielonowłosego króla przestępczości Gotham City?
Joker i Batman – yin i yang uniwersum DC
Człowiek Nietoperz dysponuje najbardziej zapadającą w pamięć galerią łotrów w historii powieści graficznych. Trudno jednoznacznie przesądzić, co decyduje o ich wyjątkowości w porównaniu do innych superzłoczyńców, jednak istotnym czynnikiem zdaje się to, że motywacje każdego są doskonale znane i zrozumiałe z poziomu odbiorcy. Od Mr. Freeze’a, którego krucjatę powoduje chęć wyleczenia umierającej żony, poprzez Bane’a dręczonego w dzieciństwie wizjami Batmana, Husha żywiącego do byłego najlepszego przyjaciela urazę sięgającą dzieciństwa – adwersarze Bruce’a Wayne’a wyróżniają się na tle innych łotrów tym, że są nie kosmicznymi najeźdźcami czy pradawnymi istotami z supermocami, a zwyczajnymi ludźmi.
W tym portfolio wyraźnie wybija się jednak wróg największy z największych. Taki, który w odróżnieniu od Victora Friese’a czy Tommy’ego Elliota, nie miał, nie ma i (najwyraźniej) nie będzie miał motywacji innych niż wywołanie absolutnego chaosu w Gotham. Taki, dla którego śmierć jest największym żartem życia, a Nietoperz zarówno największym wrogiem, jak i nierozerwalną częścią jego egzystencji. A imię jego Joker.
Jakikolwiek origin story tej właśnie postaci jest wątpliwy z jednego tylko powodu: wszystko padało z ust samego Księcia Zbrodni. Ów mistrz manipulacji nigdy nie przykładał wagi do sprawy tak trywialnej, jak racjonalizacja działań, a wręcz przyznawał, że "jeśli już ma mieć historię pochodzenia, niech będzie ona możliwością wielokrotnego wyboru". Jest on biegunowym przeciwieństwem Bruce'a Wayne;a: podczas gdy Zamaskowany Krzyżowiec ma być samotnym strażnikiem sprawiedliwości, Joker symbolizuje siłę nieokiełznanego chaosu. Jest ciemnością wobec światła Batmana i niczym w filozofii yin i yang jedno nie może istnieć bez drugiego. To ostatnio zauważa nawet sam Książę Zbrodni, kiedy mówi:
W komiksach mamy zatem metaforyczną walkę między porządkiem uosabianym przez Batmana a nieskrępowaną mocą chaosu Księcia Zbrodni. Joker jest dla Batmana o tyle groźniejszym przeciwnikiem, iż – choć nie obchodzi go, kto kryje się pod nietoperzą maską – jest świadom wewnętrznych demonów, które dręczą jego arcywroga. Stąd, swoje działania w równym stopniu poświęca temu, by uzewnętrznić ciemność tkwiącą w Zamaskowanym Krzyżowcu. O skuteczności jego psychologicznych manipulacji świadczyć może praktyczne wypranie mózgu zadurzonej w nim dr Harleen Quinzel, która od tego czasu stoi przy swoim Panu J. jako niezachwianie lojalna Harley Quinn.
Podobną interpretację postaci na przestrzeni lat podchwytywały zresztą inne media oraz różnoracy adaptatorzy, z czego najbardziej wierną z nich ciągle pozostaje kreacja nieodżałowanej pamięci Heatha Ledgera. Pełnymi garściami czerpał z niej również Cameron Monaghan, grając w serialu Gotham protoplastów Jokera: Jerome’a i Jeremiaha Valeskę.
Taki stan rzeczy trwał, gdy w kwietniu 2019 ukazał się pierwszy zwiastun filmu Todda Phillipsa, w którym Joker miał odgrywać pierwszoplanową rolę. Film, pomyślany jako kameralne studium postaci, miał opowiadać historię człowieka zepchniętego na margines, który na skutek osobistych tragedii postanowi przyjąć doskonale znane miłośnikom komiksów imię.
Arthur Fleck – człowiek z misją, Joker – nihilistyczny narcyz
Choć Jokera wypada raczej traktować jak samodzielną historię w stylu DC Elseworlds, nie da się nie zauważyć komiksowych inspiracji. W filmie do pewnego stopnia adaptuje się bowiem origin story Księcia Zbrodni zaprezentowany w powieści graficznej Batman: Zabójczy żart. Arthur Fleck jest bowiem zubożałym obywatelem Gotham, który z całego serca marzy o tym, by zostać popularnym komikiem. Na drodze do osiągnięcia upragnionego sukcesu stoją jednak czynniki niezależne od niego, z czego najpoważniejszym jest choroba neurologiczna wywołująca w newralgicznych sytuacjach wybuchy niekontrolowanego śmiechu.Tło Arthura zawiera kilka cech wspólnych z komiksowym Jokerem, ale też i tych całkowicie odmiennych. Pewne podobieństwa widać w tym, że – podobnie do komiksów – postać aspiruje do bycia kimś ważniejszym niż w rzeczywistości. Chce wywoływać uśmiech na twarzach ludzi, co postrzega jako swój życiowy cel. Jednak w tej samej kwestii da się również wyodrębnić znaczące różnice.
Narcyzm komiksowego Księcia Zbrodni jest jedną z jego cech definiujących. Czym innym jednak jest patologiczna żądza atencji powodowana jedynie ogromnym ego, a czym innym są szczere aspiracje zmiany życia (swojego i innych) na lepsze. Filmowy Arthur wierzy, że jego powołaniem jest „rozśmieszać i nieść radość” innym i nie rezygnuje z tego przekonania, nawet gdy wydaje się, że wszystko sprzysięga się przeciw niemu.
Stoi to w dość rażącej sprzeczności z motywacjami prezentowanymi przez materiał źródłowy. Można wprawdzie uznać, że komiksowy Książę Zbrodni również kieruje się chęcią „niesienia radości” obywatelom Gotham, jednak ma to być typ „radości” widziany tylko jego oczami. Niczym wirus trawiący miasto, stara się uzmysłowić innym mieszkańcom (i Batmanowi), iż anarchia i nihilizm są filozofiami naturalnymi, a masowe mordy, których on i jego gang się dopuszczają, mają sprawić, by jego ofiary ostatecznie ujrzały świat jego oczami.
Fleck – antyczna tragedia, Joker – Książę Zbrodni
Równie istotną cechą komiksowej postaci jest jego osobowość wprost ociekająca teatralnością, charyzmą i pewnością siebie. Nie ma się czemu dziwić – skoro to Batman znajduje się w stanie wewnętrznej wojny i pilnuje, by nie pochłonęła go ciemność, Joker jest od podobnych dylematów i rozterek wolny. W tym, co robi, kieruje się zazwyczaj prostą zasadą: jeśli się coś robi, to nie trzeba przejmować się konsekwencjami. Wszystko ma być zabawą.
Tymczasem Arthur Fleck jest od tej charakterystyki tak daleki, jak tylko może to być możliwe. Jego życie i przemiana o wiele bardziej zbieżne są z grecką tragedią. W działaniach Flecka nie widać typowej dla Jokera sprawczości – na swój sposób staje się on ofiarą rzeczywistości, w której żyje. Pierwsze morderstwa popełnia przecież w samoobronie – nie licząc wyraźnie skalkulowanego zabójstwa trzeciego z biznesmenów – to właśnie one wywołują efekt kuli śnieżnej w jego życiu i odbijają się również na sytuacji pogrążonego w kryzysie miasta.
Nagle czyn Arthura, który dla samego zainteresowanego pierwotnie był raczej formą obrony koniecznej, staje się punktem zwrotnym, a persona klauna Flecka, symbolem walki miejskiej biedoty z establishmentem politycznym. Nagle człowiek, który jeszcze do niedawna nie był pewny, czy „w ogóle istnieje”, zyskuje taką pewność, a wraz z nią wzrasta jego ogólna samoocena.
W podobnie przewrotny sposób „spełnia się” wszystko, do czego Arthur kiedykolwiek dążył. Próby ustalenia pochodzenia prowadzą do poznania przez niego prawdy o latach przemocy ze strony ukochanej matki (co doprowadziło do rozwoju jego choroby). Podziw, jaki żywił dla Murraya Franklina oraz jego późniejsze wyszydzenie przyczyniają się do „narodzin” persony Jokera. Z kolei on sam ostatecznie uzyskuje uznanie, nie za sprawą stand-upów ani kariery komika, ale w toku zamieszek, które ogarniają Gotham. Pośrednio mści się również na znienawidzonych Wayne'ach, kiedy to jeden z jego zamaskowanych zwolenników zaczaja się na parę miliarderów w alejce, oszczędzając jedynie życie Bruce’a Wayne’a.
W końcu on sam akceptuje, iż jego życie bardziej niż do tragedii podobne było do komedii, aczkolwiek postrzeganej w mocno subiektywny sposób. Kolejną cechą odróżniającą wersję Todda Phillipsa od głównej komiksowej iteracji Jokera jest kwestia jego ofiar. W przypadku Flecka nie można bowiem mówić o maniakalnym, seryjnym mordercy motywowanym wyłącznie własną, wypaczoną wersją rzeczywistości. Przeciwnie – jest to człowiek wciąż zachowujący pewne standardy moralne, zdolny do empatii.
Nie skrzywdził on bowiem nikogo, kto nie wyrządziłby krzywdy jemu samemu i raczej nie zależało mu, by stać się symbolem anarchistycznego ruchu w Gotham. Potrafił rozpoznać i uszanować ludzi, którzy w ten czy inny sposób życzyli mu dobrze bądź tak jak on spotykali się z ostracyzmem społecznym (Sophie, Gary).
Fleck – szukający początków, Joker – emocjonalny manipulator
Dla komiksowego Jokera nie było istotne, w jaki sposób coś wpłynęło na jego światopogląd. Jeśli sięgał po jakąś emocjonalną historię o traumatycznym dzieciństwie, zwykle robił to w określonych celach: by manipulować otoczeniem i wzbudzić okazjonalną litość swoich zwolenników. Szczególnie chętnie stosował owe psychologiczne manipulacje na swojej partnerce, Harley Quinn.
W przypadku Arthura Flecka jego dążenie do odkrycia białych kart z własnej przeszłości jest jednym z czynników jego ostatecznego popadnięcia w szaleństwo. Marząc o lepszym życiu i opierając się na opowieściach matki, sam zaczął wierzyć, iż może pochodzić z bogatej rodziny. Rzeczywistość zweryfikowała zarówno jego marzenia, jak i liczne kłamstwa, które powtarzała mu Penny Fleck. Prawdopodobne jest, że te doświadczenia wywołają w Arthurze i jego personie Jokera nihilistyczne podejście do kwestii rodziny. Jednak wszystkie konsekwencje wynikłe z wydarzeń zaprezentowanych w pierwszym filmie, poznamy dopiero w październiku.
Czy zatem jest coś szczególnie dziwnego w słowach Todda Phillipsa, jakoby Fleck nigdy nie miał zostać prawdziwym Księciem Zbrodni w jego serii? Moim zdaniem nie, gdyż nigdy tak na dobrą sprawę nim nie był. Ta wariacja postaci jedynie luźno bazuje na mitologii Batmana, a sama w sobie sprowadza się raczej do ukazania dramatu psychologicznego jednostki. Arthur Fleck nie był i nie będzie zatem maniakalnym, psychopatycznym zabójcą znanym z komiksów, a raczej człowiekiem, którego rzeczywistość sprowadziła na krawędź poczytalności i szaleństwa.
Co o tym sądzisz?