Jestem fanem Tolkiena, a lubię Pierścienie Władzy. Tłumaczę, jak to możliwe
1. sezon Władcy Pierścieni: Pierścienie Władzy nie jest wcale tak zły, jak niektórzy go malują. A mówi to wielki fan Tolkiena, który przygodę z jego twórczością zaczął w młodym wieku. Jak oglądać Pierścienie Władzy, by nie zgrzytać zębami? To proste.
Pamiętacie tego starszego kolesia, który podczas obrony Helmowego Jaru dygotał ze strachu? Tak bardzo, że nieumyślnie wypuścił strzałę, która ugodziwszy jednego z Uruk-hai, rozpętała piekło i najlepszą bitwę w historii kina? W pewien sposób się z nim w tej chwili utożsamiam, bo widzę już na horyzoncie zbliżające się czarne chmury i jasne czubki zapalonych pochodni. Ale zanim postanowicie mnie ukamieniować za to, że lubię Władcę Pierścieni: Pierścienie Władzy, to pozwólcie mi się wytłumaczyć.
Myślę, że można śmiało dokonać podziału osób, które oglądają serial Amazon Prime Video. Pozornie wydaje się, że są tylko dwa obozy, czyli ci, którzy uwielbiają najdroższy serial na świecie, oraz ci, którzy go szczerze nienawidzą i wyklinają w Czarnej Mowie pod każdym tekstem na jego temat. To moim zdaniem zbyt ogólnikowy podział. W rzeczywistości obozów jest więcej. Są ci, którzy serialu nie lubią, bo nie przypomina tego, co znali z filmów Petera Jacksona; ci, którzy – nawet jeśli im się podoba – to narzekają na nieścisłości i gwałt na Tolkienie, a na końcu też ci, którzy widzą te wszystkie wady, ale i tak dobrze się bawią podczas seansu. I ja należę do tej ostatniej grupy.
Pierścienie Władzy. Hejter
Moja relacja z tym serialem to istna sinusoida. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem fanatykiem tej marki. W wieku kilku lat przeczytałem świetnego Hobbita, a mając około dziesięć wiosen na liczniku, zabrałem się za książkowego Władcę Pierścieni. Filmy Petera Jacksona traktowałem jak święte relikwie. Obok Harry'ego Pottera i Gwiezdnych Wojen była to marka, która najbardziej ukształtowała mój popkulturowy gust. Nie zliczę, ile razy je obejrzałem, ale myślę, że można liczyć w dziesiątkach. Do tego zagrałem w całe mnóstwo gier (aktualnie ogrywam Śródziemie: Cień Mordoru), byłem w kinie na każdej części Hobbita i zabrałem się powoli za czytanie wszystkiego wokół tego świata, choć Silmariliona jeszcze nie tknąłem.
I nie czekałem na serial. To głupie, ale od samego początku byłem do niego negatywnie nastawiony. Informacje na jego temat do mnie nie przemawiały. Nie podobał mi się plan twórców. Wszystko wydawało się rozwodnione narracyjnie i sztucznie napompowane pieniędzmi Jeffa Bezosa. Byłem wręcz obrzydzony tym serialem. Prawdopodobnie stałem w szeregu z wieloma z Was, by nieustannie go krytykować. I ostatecznie nawet go nie obejrzałem po premierze. Parę razy jakieś scenki przewijały mi się w mediach społecznościowych, ale nie byłem tym szczególnie zainteresowany. Trudno było mi znaleźć w tej produkcji coś dla siebie – nie przypominała filmów Jacksona i traktowała Tolkienowski kanon w bardzo luźny sposób.
A potem obejrzałem 2. sezon Rodu smoka. Wiem, że na tym etapie moja niechęć może się wydawać przesadzona, ale ta produkcja naprawdę mnie zmęczyła. Miałem w stosunku do niej wysokie oczekiwania po całkiem udanym 1. sezonie, a spotkało mnie jedno z największych rozczarowań ostatnich lat. Potrzebowałem szybkiego detoksu od miernej fabuły, brzydkiej warstwy wizualnej, nudnych postaci i ślamazarnego tempa. Koło czasu wyglądało za sztucznie, a Wiedźmina porzuciłem po 2. sezonie, bo jego jakość obrażała intelekt wiernego fana książek Sapkowskiego. Postanowiłem dać szansę Pierścieniom Władzy. Co z tego wynikło? Jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń, jakie przeżyłem.
Najlepsze postacie z Władcy Pierścieni
Ród smoka vs. Pierścienie Władzy
To w żadnym wypadku nie jest wybitny serial. A mój tekst nie będzie siłującą się na obiektywizm recenzją 1. sezonu. To po prostu pisemny wyraz wdzięczności za to, że mogłem obejrzeć sceny, w których było coś widać. A tak na poważnie – moja ocena tej produkcji jest bardzo subiektywna i... pełna hipokryzji, której mam świadomość. Bo z jednej strony nie porównuję jej do trylogii Jacksona, a z drugiej zestawiam z 2. sezonem Rodu smoka. I muszę przyznać, że Pierścienie Władzy po prostu wypadają lepiej. Nie są lepsze od 1. sezonu, ale drugi biją na głowę i wycierają nią podłogę niczym Saruman Gandalfem.
Pozwalam sobie na takie porównanie nie tylko z powodu gorzkiego posmaku, który pozostawiła po sobie produkcja Max, ale też dlatego, że oba projekty mają pewne elementy wspólne. Nie chodzi o to, że są to produkcje fantasy, bo jest to fantasy skrajnie różne. Ród smoka usiłuje kreować się na poważną fantastykę dla dorosłych, pełną napięcia, intryg, wojen, krwi, nagości i okazjonalnych mokrych snów niektórych bohaterów o swojej matce, z kolei Pierścienie Władzy – choć niestety również próbują przyciągnąć do siebie fanów Gry o tron epatowaniem przemocą, krwią i mroczniejszym podejściem do twórczości Tolkiena – to mimo wszystko bardziej przygodówka, która oferuje kilka różnych historii. Elementem wspólnym jest trudność w adaptacji. Ród smoka opiera się na księdze historycznej, w której znalazły się różne, przeczące sobie informacje na temat tego, co faktycznie się działo w trakcie Tańca Smoków. To nie jest łatwe zadanie, ale scenarzyści udowodnili przy 1. sezonie, że da się to zrobić dobrze. Poza tym pomagał im sam autor książek. Natomiast Pierścienie Władzy miały trudniejsze zadanie – showrunnerzy bazowali jedynie na przypisach, dodatkach i wzmiankach dotyczących Drugiej Ery, które znajdowały się w trylogii Władcy pierścieni oraz Hobbicie. To po stokroć trudniejsze zadanie od zaadaptowania jednej książki.
Nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie. Twórcy wiedzieli, z jakim zadaniem się mierzą, i podjęli rękawicę. Pod wieloma względami polegli, ale nie uważam Pierścieni Władzy za narracyjną katastrofę.
Na Ilúvatara, kolory!
Nie jest trudno dostrzec zalet tego serialu. Widać je na pierwszy rzut oka. Chodzi oczywiście o budżet, który zadowoliłby samego Smauga. Pierścienie Władzy są przepiękne. Tylko niektóre kostiumy trącą taniością, a bitwa z 6. odcinka też nie była szczególnie widowiskowa, bo działa się w jakiejś wiosce za siedmioma górami i siedmioma lasami. Nie było to w żaden sposób imponujące, ale wszystko inne już tak. Po Rodzie smoka potrzebowałem "na już" czegoś, co zaoferuje mi kolory, mocny kontrast. Nie macie pojęcia, jak cudownie było oglądać scenę w nocy! Śródziemie i jego piękno zostało znakomicie uchwycone. Efekty specjalne mieszały się z praktycznymi. To istna uczta dla oczu.
Bardzo przypadł mi do gustu również podział wątków. Jest ich wiele, a są bardzo różnorodne i wyjątkowe. Każdy widz znajdzie coś dla siebie. Przypominało mi to po części Grę o tron, w której śledziliśmy wielu bohaterów w różnych zakątkach świata. To coś, co uwielbiam, bo można lepiej poznać świat przedstawiony. A ten Tolkiena jest fantastyczny i stanowi archetyp dla współczesnych powieści, gier i innych dzieł fantasy. I to coś, na czym 2. sezon Rodu smoka poległ. Te same lokacje, brak różnorodności, wszystko szarobure i nieciekawe. Pierścienie Władzy oferowały krasnoludzkie kopanie, elfie królestwa, przepiękny Númenor, małe wioski, zamki. Wszystko to takie inne i ciekawe wizualnie. Do tego okraszone postaciami, które dało się polubić.
Czarny elf to fajny elf
Moi faworyci to bez dwóch zdań Elrond, Arondir i Elendil. Robert Aramayo wspaniale łączy mądrość i stoicyzm z wersji tej postaci z filmów Jacksona, ale też dodaje mu swojego młodzieńczego uroku. Jego relacja z Durinem III to jeden z moich ulubionych wątków w 1. sezonie. To bardzo ciepła, przyjemna historia o przyjaźni wystawionej na próbę i zmuszającej do poświęceń. Arondir, czyli "czarny elf z Pierścieni Władzy", to z kolei mój ulubiony archetyp samotnego wojownika, który broni prostego ludu. Był niczym kowboj żyjący w Śródziemiu – dbał o swoją wioskę i kobietę. Ismael Cruz Cordova zadziwił hejterów, którzy oceniali jego postać jeszcze przed premierą na podstawie ilości melaniny, i zaprezentował wyniosłego, ale nie aroganckiego, mężnego i dobrego moralnie elfa. Do tego będącego kozakiem w walce! A Elendil? Cóż, Elendil po prostu przypomina mi Aragorna.
O wiele bardziej podobała mi się ta baśniowa część opowieści Pierścienie Władzy. Przygody Harfootów, nawet jeśli nie wybitnie interesujące, były przyjemne do oglądania. Stanowiły odskocznię od mroku, powagi i krwi, które oferowały losy Galadrieli i Arondira. Z tego też powodu podobał mi się wątek Elrona i Durina. Ich historia opowiadała o niełatwej przyjaźni i skomplikowanym politycznym manewrowaniu. I o tym, że czasem trzeba pójść na kompromis ze swoją moralnością lub uczuciami. To oczywiście nie poziom politykowania i snucia intryg Gry o tron, a bardziej wersja demo lub taka dla dzieci, ale oglądało się to nieźle. Ich sceny sprawiały, że robiło się cieplej na sercu. O wiele bardziej cenię sobie takie intryganctwo niż silenie się na powagę i wydumanie Rodu smoka. To epatowanie powagą nie podobało mi się też w Pierścieniach Władzy. Po stokroć wolę przygodowe wątki.
Co różni Pierścienie Władzy od Wiedźmina Netflixa?
To teraz pora na solidną łyżkę dziegciu. Pierścienie Władzy to nie jest wybitna produkcja. Nawet nie stoi obok molochów pokroju Gry o tron, a nawet 1. sezonu Rodu smoka. Po prostu nie dorasta im do pięt. Nie wspominając już o trylogii Jacksona (chociaż uważam ją za znacznie lepszą od jakiejkolwiek części Hobbita, który również odchodził od kanonu i dużo zmieniał). Rozumiem narzekanie i krytykę znacznej części fandomu twórczości Tolkiena. Sam krytykuję podobne zmiany, gdy chodzi o Wiedźmina lub Ród smoka w 2. sezonie. W Pierścieniach Władzy też pojawiają się postaci, których być nie powinno, a te, które powinny się pojawić, nie dostały nawet słownej wzmianki (chodzi mi o Celeborna i Celebrianę, bardzo ważne postaci dla Galadrieli). Dialogi są proste, nie porywają i nie łapią za serce. Często są naiwne, dziecinne i proste jak budowa cepa. Silą się na moralizowanie, przekazywanie jakichś wartości, ale w większości wypada to słabo. Nie podoba mi się też Galadriela. Nadal nie kupuje tego wizerunku zbuntowanej wojowniczki, która ma obsesję na punkcie Saurona. Nie podoba mi się usilnie wzorowanie na Grze o tron. Wątki polityczne w Númenorze są zbędne, błahe i nieciekawe.
To dlaczego, do licha, mi się to podoba? Odpowiedź jest prosta. Wszystko zależy od podejścia. Moje oczekiwania były... żadne. Pragnąłem jedynie detoksu od siermiężnego, nudnego i paskudnego 2. sezonu Rodu smoka. W odpowiedzi dostałem ciekawe postaci, piękną warstwę wizualną i różnorodne wątki – jedne bardziej, inne mniej ciekawe. Historia przedstawiona w Pierścieniach Władzy działa najlepiej, gdy odbiera się ją jako fanfiction. Piękny sen twórców, którzy dostali tyle pieniędzy, że można nimi wypełnić Górę Przeznaczenia. Niewiele tu się zgadza z kanonem Tolkiena, a twórcy pozwolili sobie na wiele ustępstw, skrótów i manipulacji materiałem źródłowym. Ale co to za materiał? To nie jest adaptacja żadnej konkretnej opowieści. Nie mogą nawet rzucać niektórymi nazwami i budować wokół wątków. Opierają się tylko na przypisach do czterech najważniejszych książek. Nic dziwnego, że budowa świata jest poszatkowana i pozlepiana, jak Frodo siecią Szeloby.
Ktoś może słusznie zapytać – to po co w takim razie decydować się za adaptowanie czegoś, co z góry jest skazane na porażkę? Wiadome było przecież, że fani filmów Jacksona będą twierdzić, że te dzieła nie są podobne do trylogii. Wiadome było, że fani Tolkiena będą krytykować wszelkie zmiany względem jego twórczości. Można powiedzieć, że była to produkcja skazana na pewną i absolutną porażkę. Jeśli pominąć oczywiste, finansowe pobudki stojące za szefostwem Amazonu, które chciało po prostu odkroić kawałek tortu z uznanej marki, to uważam, że twórcy mieli prawdziwe, szczere chęci i pomysł na pokazanie czegoś nowego, świeżego. Dlaczego Pierścieniom Władzy tak mocno się obrywa, a taki Hobbit dostaje taryfę ulgową? Jest w nim ogrom zmian względem oryginału. To denny skok na kasę, pozbawiony kreatywności, łapiący na nostalgię bardziej od Deadpool & Wolverine (pojawił się Orlando Bloom w roli Legolasa, do tego wspominki o Aragornie, walka z Nazgulami, Sauron). Domyślam się, dlaczego tak jest – bo niektórzy są nadal zaślepieni bezsprzecznie niezwykłymi osiągnięciami Jacksona. Warto jednak pamiętać, że i on się potknął na tej marce. I nie chodzi mi o to, że Pierścieni Władzy nie można krytykować, bo jak najbardziej jest za co. Chodzi mi o to, że inne projekty, które też nijak się mają do kanonu Tolkiena (Hobbit, Śródziemie: Cień Mordoru, a nawet zapowiedziane polowanie na Golluma), dostają pewien kredyt zaufania. Skala krytyki lub hejtu ze strony książkowych purystów jest zdecydowanie mniejsza, niż gdy pojawiły się pierwsze zdjęcia z Pierścieni Władzy. Dlaczego?
Niezależnie od tego podziwiam ich starania. Wielu uważa je za obrazoburcze, ale kontekst w tej sytuacji jest niezwykle ważny. Krytyka okropnego Wiedźmina czy rozczarowującego 2. sezonu Rodu smoka różni się od Pierścieni Władzy, bo tam twórcy mieli materiał źródłowy pod nosem, a i tak go sknocili. Tu sprawa maluje się inaczej. Wyobraźcie sobie adaptację Wiedźmina, ale taką, w której twórcy mogliby tylko używać do swojego dzieła fragmentów - np. gdy Jaskier opowiada o świecie i przygodach Geralta. Mimo tych problemów uważam, że takie Pierścienie Władzy są o wiele bardziej kreatywne, odważne i nowatorskie niż odgrzewany kotlet w postaci zapowiedzianego polowania na Golluma, gdzie (prawdopodobnie) znów biedny, 60-letni Andy Serkis będzie biegać na czworaka i wcielać się w Smeagola, by żerować na nostalgii fanów.
Władca Pierścieni - najpotężniejsze istoty
Oczekiwania względem 2. sezonu
Pierścienie Władzy to produkcja pełna drobnych lub większych pomyłek i zmian, które jedni zaakceptują, a inni nie. To dla mnie zrozumiałe. Niemniej nie jestem w stanie przejść obojętnie obok wysiłku, który włożono w ponowne stworzenie Śródziemia. I to na taką skalę, której przedtem na małym ekranie po prostu nie było. Niektóre zabiegi były chybione, inne trafiły prosto w moje serduszko. Bez dwóch zdań jest sporo do poprawy, ale to nie jest produkcja tak zła, jak się ją maluje. Przynajmniej w mojej ocenie.
2. sezon zapowiada się na razie ciekawiej od pierwszego. Wszystkie postaci zostały przedstawione, a pionki rozstawione na planszy. Teraz przyszła kolej na prawdziwą zabawę. Liczę, że twórcy podołają lepiej od Ryana Condalla i spółki z Max. Natomiast nie sądzę, że zostanie poprawione to, z czym wiele osób ma problem. Serial nie stanie się nagle wierniejszy materiałowi źródłowemu. To po prostu niemożliwe. Jestem w stanie w pełni zrozumieć niechęć niektórych widzów do decyzji scenariuszowych, które podjęto. Nie rozumiem natomiast masochistycznego dążenia do oglądania produkcji, która nie sprawia żadnej przyjemności, a doprowadza jedynie do zgrzytania zębami. Uważam, że lepiej zadbać o szkliwo i uzębienie, bo opłata za leczenie może wynieść tyle, co budżet Pierścieni Władzy.
Co o tym sądzisz?