Pierwszy raz obejrzałam Kruka z 1994 roku. Wreszcie rozumiem fenomen
Przed obejrzeniem nowego Kruka postanowiłam zapoznać się ze starą adaptacją, która zyskała miano kultowej. Chciałam zobaczyć, skąd wzięli się tacy oddani widzowie.
Kontrowersje wokół nowego Kruka
Kruk z Billem Skarsgårdem i FKA Twigs właśnie zadebiutował na dużym ekranie. Choć na recenzje widzów trzeba będzie jeszcze trochę poczekać, to krytycy na pewno nie są nim zachwyceni, o czym może świadczyć zaledwie 24% pozytywnych opinii w serwisie Rotten Tomatoes i przeciętna średnia ocen 4.60 na 10. Film jednak budził skrajne emocje już na długo przed premierą.
Wszystko dlatego, że wcześniej powstała już adaptacja komiksu Kruk autorstwa Jamesa O’Barra, która zyskała status kultowej i obrosła legendą. Istotne jest także to, że Brandon Lee, który grał w niej główną rolę, zmarł na planie. Dał wspaniały występ, a jego ikoniczna charakteryzacja miała później zainspirować chociażby Jokera w interpretacji Heatha Ledgera. Ta śmierć jeszcze spotęgowała fakt, że dla wielu widzów każda kolejna próba przedstawienia Erica Dravena przez innego aktora byłaby tylko marną próbą odtworzenia czegoś, co już było idealne.
O niezadowoleniu odbiorców może zresztą świadczyć miażdżąca liczba łapek w dół pod pierwszym zwiastunem Kruka z 2024 roku. Na pewno na korzyść nowej interpretacji nie przemawiał fakt, że wizualnie przywodziła na myśl wyśmiewany Legion samobójców, a sam Eric Draven Billa Skarsgårda zaczął być porównywany do Jokera Jareda Leto. Zresztą nie tylko internauci narzekali. Alex Proyas, reżyser Kruka z 1994 roku, stwierdził:
Z kolei Ernie Hudson, ekranowy policjant Abrecht, stwierdził, że choć kocha Billa Skarsgårda, to dla niego „Kruk to Brandon Lee” i z tego powodu nie oglądał nawet późniejszych sequeli filmu.
Nigdy wcześniej nie widziałam Kruka z 1994 roku, choć od bardzo długiego czasu chciałam go obejrzeć. Głównie dlatego, że mój przyjaciel, fan gotyckich opowieści, gorąco polecał ten tytuł. Ale to premiera nowej adaptacji komiksu ostatecznie popchnęła mnie do seansu. Chciałam dowiedzieć się, dlaczego tak wiele osób kocha tę wersję, a także spojrzeć na nią oczami współczesnego widza, które nie są przysłonięte ani nostalgią, ani wielką tragedią, która wydarzyła się na planie. I na pewno chcę w przyszłości zapoznać się z komiksem, by zestawić ze sobą te dwie skrajnie różne interpretacje – bo to, że są inne, było widać już po zwiastunach.
Pierwszy raz obejrzałam Kruka z 1994 roku
W ten sposób w tym tygodniu – pierwszy raz w życiu! – obejrzałam Kruka z 1994 roku. Na małym ekranie laptopa, a nie w kinie, czego bardzo żałuję. Na X trafiłam na opinię, że ten film „nie mógłby być bardziej w klimacie gotyckich lat dziewięćdziesiątych, nawet gdyby obsadzono w nim Winonę Ryder”, co idealnie podsumowuje moje wrażenia. W pewnym momencie Eric Draven nawet cytuje poemat Edgara Allana Poe, niekwestionowanego przedstawiciela romantyzmu i konwencji gotyckiej w literaturze. Cała otoczka tej historii jest jednym wielkim listem miłosnym adresowanym do alternatywnej sceny tego okresu. Jest mrocznie i teatralnie, ale jednocześnie przedstawiony świat wydaje się autentyczny i bardzo zakorzeniony w rzeczywistości – teraz rozumiem, skąd tak negatywna reakcja na zwiastun nowej adaptacji, która w tym porównaniu wygląda wręcz jak tania i prześmiewcza kopia.
Film jest przepięknie nakręcony i zmontowany. Według wielu osób mógł zainspirować Matrixa, który pojawił się w kinach kilka lat później. Na uwagę zasługuje zwłaszcza cudowna sekwencja, w której bohater biegnie po dachu i skacze pomiędzy budynkami. Miałam wrażenie, że każda scena została dobrze przemyślana – zaczynając od oświetlenia, a kończąc na tym, w jakim miejscu postawiono aktorów. W pamięć zapadł mi moment, w którym Eric Draven stanął na tle rozbitego okna, z którego rok wcześniej został zrzucony, w wyniku czego zmarł. A robi to na mnie nawet większe wrażenie po tym, jak przeczytałam, że ponoć stworzono ją już po śmierci Brandona Lee, więc twórcy za pomocą technik cyfrowych, dublera i sprytnego manipulowania deszczem próbowali ukryć jego nieobecność przy dokrętkach. Jeśli chodzi o bardziej współczesne porównania, Kruk przypomina mi kunszt Batmana, który także był wizualną ucztą i opowiadał historię przede wszystkim za pomocą kolorów, oświetlenia i przemyślanej scenografii.
Nie da się ukryć, że historia przedstawiona w Kruku jest prosta. Dla niektórych jest to dowód, że nie jest to wybitny film, z czym się nie zgadzam. Tak, sama opowieść jest nieskomplikowana, ma wyraźnie zaznaczony początek i koniec, a w międzyczasie nie pojawiają się żadne wielkie ani zaskakujące zwroty akcji. W skrócie: Eriv Draven powstaje z martwych, by zemścić się za to, co gangsterzy zrobili jego ukochanej, wykańcza każdego z nich po kolei, a na końcu musi zmierzyć się z ich szefem, który – choć nie brał udziału bezpośrednio w napadzie – wszystko zorganizował. Sęk w tym, że ta prosta historia jest tylko płótnem, a samym obrazem są emocje, które przeżywa bohater, jego podróż wewnętrzna od momentu, w którym przypomina sobie o tragicznej śmierci ukochanej, przez zemstę, aż po błogi powrót na ziemię, a więc i do Shelly.
Na początku zaskoczył mnie fakt, że nie pokazano więcej scen z Erikiem i Shelly sprzed tragedii. Wyobrażałam sobie, że właśnie od tego zacznie się film, by widz miał szansę zobaczyć, jak bardzo są w sobie zakochani, a także się do nich przywiązać. Taki zabieg świetnie zadziałał chociażby w moim ukochanym Mad Maxie. Tymczasem tak naprawdę wszystko zaczyna się od ich śmierci, a wgląd w ich związek mamy tylko dzięki kilku naprawdę krótkim flashbackom. Po seansie zrozumiałam, że miało to sens. Bo choć to historia na wskroś romantyczna, to nie opowiada o miłości, a o żałobie. Ta opowieść jest nasiąknięta od podszewki nie smutkiem, a rozpaczą. Oryginalny komiks został zainspirowany śmiercią ukochanej autora, która zginęła przez pijanego kierowcę. I w filmowej adaptacji czuć gorycz po stracie bliskiej osoby. W dodatku śmierć Shelly jest na tyle tragiczna, że od początku można z łatwością sympatyzować z głównym bohaterem. A jego oddanie ukochanej przejawia się nie tyle we flashbackach, co w teraźniejszości, gdy jego priorytetem po wstaniu z grobu jest odszukanie jej pierścionka zaręczynowego.
Takie podejście tylko pokazuje, co było priorytetem twórców – podróż wewnętrzna Erica Dravena. Tak, nie pokazano, jak bohaterowie się w sobie zakochali. Sam napad także nie był przedstawiony szczegółowo, z czego bardzo się cieszę, ponieważ nie lubię, gdy twórcy rozsmakowują się w przemocy seksualnej na ekranie, tłumacząc, że tylko w taki sposób są w stanie oddać tragizm sytuacji. Nie wyjaśniono widzom szczegółowo, jak właściwie działa moc Kruka, ani nie próbowano lepiej wyjaśnić pobudek głównego złoczyńcy, które mogły wydawać się w finale nieco naciągane. Za to zadbano, by pojawiła się scena, w której Eric po zmartwychwstaniu – tuż po tym, jak nałożył makijaż klauna i przygotował się, by zabić oprawców swojej ukochanej – znajduje chwilę na pogłaskanie kota należącego do niego i Shelly. Ten prosty gest idealnie pokazał, że stary i łagodny Eric nie umarł, tylko był zagrzebany pod żalem i złością. Albo proste „wyjdę drzwiami” w momencie, w którym po szczerej rozmowie z policjantem Abrechtem cała jego krzykliwa persona mrocznego mściciela nagle zniknęła i odsłoniła przybitego człowieka.
Ten moment chyba najlepiej oddaje to, co w tym filmie jest najlepsze, czyli mistrzowskie budowanie postaci. Oczywiście, na pierwszym planie jest Eric Draven, najlepsza część Kruka. Brandon Lee zagrał tę rolę w wybitny sposób. Wiem, że wiele osób mówi o niej przez pryzmat jego śmierci. Można odnieść mylne wrażenie, że to właśnie przez tę tragedię ludzie są tak przywiązani do jego występu. Prawda jest jednak taka, że Lee po prostu wykonał świetną robotę, począwszy od dialogów, a skończywszy na mowie ciała. Jego Eric Draven jest uroczy i zabawny (nigdy nie zapomnę, jak zaczął małymi kroczkami skakać w stronę wyjścia, gdy zaczęli strzelać w niego policjanci), ale również głęboko nieszczęśliwy i wściekły. To niesamowicie charyzmatyczna postać, od której nie można oderwać wzroku.
Nie można jednak zapomnieć o występach drugoplanowych. Gdy ludzie mówią o Kruku, mówią właśnie o Brandonie Lee i Ericu Dravenie, ale ja byłam pod wrażeniem również innych postaci. Ernie Hudson błyszczy jako Albrecht. Przedstawia sobą archetyp tego jednego dobrego policjanta, który wciąż walczy o prawość w skorumpowanym i zgniłym świecie. Jednocześnie jest niezwykle ludzki, mierząc się z rozwodem i próbując wyłudzić od sprzedawcy więcej cebulki na hot-doga. Jest też Rochelle Davis jako mała Sarah, dziewczynka, którą opiekował się Eric i Shelly. Pokochałam ją od pierwszych minut. To ktoś, kto dorastał w paskudnym świecie, bez wsparcia rodziców – mogłaby stać się naprawdę złą osobą, a jednak, być może dzięki przyjaciołom, jej światło nie zgasło. Takich bohaterów, a także świetnych występów aktorskich, jest więcej. I to właśnie one w dużej mierze przyczyniają się do kultowości tego filmu.
Kruk z 1994 roku to wybitny film
Po obejrzeniu oryginalnego Kruka całkowicie rozumiem, dlaczego ludzie darzą ten tytuł taką miłością. To fantastyczny film. Na wskroś klimatyczny, romantyczny i gotycki, przesiąknięty ciężką atmosferą i teatralnością, a przy tym lekki – dzięki humorowi i sympatycznym postaciom, którym chce się kibicować. Wszystko w nim do siebie pasowało, nie było ani jednego elementu, który powodowałby jakiś zgrzyt – od fantastycznej ścieżki dźwiękowej (o której pewnie można by napisać osobny artykuł) przez niesamowitą warstwę wizualną aż po tragiczną historię.
Ten film nie był po prostu dobry, ale miał taki wpływ na kinematografię, że później porównywano z nim Matrixa (przez sposób pracy kamerą i oświetleniu), Mrocznego Rycerza (przede wszystkim przez postać Jokera), Blade’a (dzięki mocnej stylizacji i klimatowi) i z ostatnich lat Batmana, który również zachwycił widzów wyglądem i dbałością Matta Reevesa o szczegóły, jeśli chodzi o scenografię i budowanie Gotham.
Kruk z 1994 roku zawsze już będzie określany jako „oryginalny” i „pierwszy”, co może być przeszkodą nie do przeskoczenia dla każdej kolejnej adaptacji, jeśli takie powstaną. W dodatku teksty z filmu stały się kultowe, na czele z It can’t rain all the time. Za to postać Erica Dravena w wykonaniu Brandona Lee jest w gronie ekranowych kreacji, które odbiły się echem w popkulturze i zyskały swoją własną legendę – będą inspiracją dla jeszcze wielu występów aktorskich w przyszłości.
Nie widziałam jeszcze nowego Kruka z Billem Skarsgårdem i Twigs, ale mam w planach to nadrobić. Chcę dać szansę temu tytułowi. Dlaczego? Myślę, że nie będzie w stanie przyćmić starszej wersji, ale nie uważam, by próba stworzenia nowej adaptacji była czymś złym, szczególnie w świetle tego, że już nakręcono sequele. Jestem też ciekawa, czy jest tak źle, jak mówią zagraniczni krytycy. Dajcie znać, czy chcielibyście przeczytać wrażenia po seansie.