 
Nie chce być tylko twarzą z 1670. Dla Kiryła Pietruczuka aktorstwo to misja [WYWIAD]
Kirył Pietruczuk, znany z 1670, na Festiwalu w Gdyni prezentuje krótkometrażowy film Nibylandex, który wyprodukowała Warszawska Szkoła Filmowa. W szczerej rozmowie mówi, dlaczego krótka forma nie jest „mniejszym kinem”, jak ewoluuje polska komedia i jak radzi sobie z nagłym wzrostem popularności.
AMELIA FIGIELA: Nie będzie kłamstwem, jeśli stwierdzę, że twoja rola w serialu 1670 jest obecnie prawdopodobnie najpopularniejszą rolą w twojej karierze.
KIRYŁ PIETRUCZUK: (śmiech) Jedyną, niemalże.
Nie, nie jedyną! Jednak powiedz mi – jaka jest różnica między graniem ról w etiudach i filmach krótkometrażowych a takimi dużymi produkcjami netflixowymi?
Ciekawe pytanie, aczkolwiek odpowiedź tak naprawdę jest jedna. Za każdym razem – czy chodzi o serial taki jak 1670, czy o krótki metraż – podchodzę do pracy w ten sam sposób: od gruntownej analizy tekstu, przez stworzenie postaci. Najlepiej, jeśli mamy jeszcze próby. W przypadku Nibylandexu, pokazywanego w Gdyni, mieliśmy okazję takie próby odbyć. Nie kategoryzuję tych dwóch rodzajów projektów, dla mnie to zawsze jest rola do zbudowania.
Różnica, jeśli mam odpowiedzieć konkretnie, polega na tym, że w serialu mam dużo więcej scen, by opowiedzieć historię mojej postaci. W krótkim metrażu to zwykle około 20 minut. Choć to też ma swój urok, więcej treści mieści się w krótszym czasie, co sprawia, że forma jest bardziej intensywna. W serialu masz osiem odcinków i dużo miejsca na rozbudowanie postaci, dodatkowe szczegóły. Krótki metraż jest węższym korytarzem, ale mimo to – wspaniałą przygodą.
Bardziej ciągnie cię do krótkiego metrażu, czy do pełnych form? Co wolisz? Gdzie łatwiej zbudować postać?
Bardzo lubię aktorstwo jako takie, więc nie mam absolutnie preferencji, jeśli chodzi o długi czy krótki metraż. Wciąż chodzi o działanie, wyrażanie siebie, ekspresję, opowiadanie historii. To są dwie różne formy, ale dla mnie każda jest wartościowa.
Różnice wynikają głównie z budżetów – krótkie metraże mają mniejsze możliwości produkcyjne. W przypadku 1670 nie trzeba o pewne rzeczy prosić – one po prostu są. To jest niesamowite, bo wchodzisz w świat, który został stworzony z ogromną dbałością o szczegóły. Zakładamy kostium, który jest niemalże repliką ubioru z tamtych czasów, i automatycznie przenosimy się w tamten świat. A kiedy jeszcze scenografia jest zbudowana od zera, czujemy się jak dziecko wpuszczone na plac zabaw.
To jest ogromna frajda, ale nie oznacza to, że mniejsze projekty są mniej ważne. Na tym etapie mojej drogi nie chcę się ograniczać – ani gatunkowo, ani metrażowo. Jestem gotowy na różne wyzwania i mam ambicję działać na wielu polach.
Jesteś teraz na festiwalu właśnie z filmem krótkometrażowym Nibylandex. Krótkometrażówki często bywają traktowane pobłażliwie, nie do końca profesjonalnie. Co o tym myślisz? Czy Nibylandex może to odczarować?
Nibylandex na pewno jest taką formą. Ostatnio usłyszałem, że to film, który spokojnie mógłby stać się pełnym metrażem i dopiero wtedy osiągnąłby swoją pełną wartość. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie – to, że od początku był zakładany jako krótki metraż, udowadnia, że ta forma potrafi opowiedzieć pełnoprawną historię bez potrzeby rozciągania jej do 1,5 godziny.
Często filmy krótkometrażowe zostają w pamięci na dłużej. Ja dopiero od niedawna jeżdżę na festiwale. Do tej pory znałem krótkie metraże głównie ze szkoły filmowej. A okazało się, że ta forma potrafi naprawdę wbić widza w fotel i przenieść go do zupełnie innego świata w bardzo krótkim czasie.
To intensywne doświadczenie. Wrzuca się widza od razu w środek opowieści. Myślę, że w Nibylandexie to się udało – ten świat zostaje przedstawiony szybko, a jednak widz może się w niego wtopić i go zrozumieć. Dostrzegam ogromny potencjał tej formy i bardzo polecam wybierać bloki krótkometrażowe. Można poznać pięć fantastycznych historii w czasie, który normalnie poświęcilibyśmy na jeden film, z którego być może nie bylibyśmy zadowoleni.
Nibylandex porusza trudny temat, ale w specyficzny, bajkowy sposób. Gdybyś miał zachęcić widzów – co przede wszystkim mogą wynieść z tego krótkiego filmu?
Nie chciałbym zdradzać za wiele z fabuły, ale założeniem autorki scenariusza, Agaty Kapuścińskiej, było opowiadanie o sprawach poważnych w mniej poważnej formie. Nibylandex jest trochę bajką, już sam tytuł nawiązuje do Piotrusia Pana. Główny bohater ma na imię Piotr, ma 35 lat, a jego ojciec mimo to wciąż zwraca się do niego Piotruś. To metafora – ten świat nie jest realistyczny, tylko wykreowany, symboliczny.
Podjąłem się tego filmu, bo dostrzegłem w nim ogromny potencjał i kierunek, który bardzo chciałbym, żeby rozwijał się w polskim kinie. I czuję, że tu, na festiwalu, faktycznie coś się zmienia. Mam nadzieję, że polska komedia przechodzi odrodzenie. Że za parę lat nie będzie kojarzona z białym plakatem i głupkowatą, pretekstową historią, tylko z filmami tworzonymi z miłości do kina i z szacunkiem do widza – filmami, które dają poczucie ciepła, komfortu, ale też poruszają ważne tematy.
Żyjemy w trudnych czasach, pełnych niepokoju. Kino może być miejscem ulgi, oddechu, ale też refleksji. Myślę, że w Nibylandexie to się udało. I wierzę, że taka może być przyszłość polskiej komedii.
Myślę, że komedie coraz częściej odchodzą od błahych treści i zaczynają opowiadać ważne historie w lżejszej formie, która jednocześnie jest przystępna dla widza.
Dokładnie. Żyjemy w czasach, kiedy rzeczywistość z każdej strony nas przytłacza. Z każdego kierunku świata docierają do nas złe wiadomości. Kino powinno dawać rozrywkę – w najlepszym znaczeniu tego słowa – ale też ulgę i poczucie człowieczeństwa. I przy tym nie traktować widza jak kogoś mniej inteligentnego.
Wierzę, że polscy twórcy są gotowi, żeby to zmienić.
Dzięki roli w 1670 zdobyłeś ogromną popularność, więcej widzów, więcej obserwujących. Czy to daje ci poczucie większej odpowiedzialności? Czy czujesz zmianę w propozycjach ról?
Na pewno. Przed 1670 nie miałem tylu propozycji castingowych. Teraz zdarza się, że twórcy sami się do mnie zgłaszają, miałem już nawet dwie propozycje bez udziału w castingu.
Aczkolwiek powtarzam, ja cały czas jestem na początku tej drogi. Ten szum i popularność to dla mnie wyzwanie. Staram się zachować pokorę, nie odlatywać, tylko robić swoje z pasji i miłości – do zawodu, wyrażania siebie, opowiadania historii.
To są rozpraszacze, które muszę brać na klatę, ale też miłe momenty, gdy ktoś prosi o zdjęcie, o rozmowę. To część tego zawodu i też ogromna przyjemność.
 
 
    
 
 
                        ![Nie chce być tylko twarzą z 1670. Dla Kiryła Pietruczuka aktorstwo to misja [WYWIAD]](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content%2Fuploads%2F2025%2F10%2Fz31976127amp-kiryl-pietruczuk-w-filmie-nibylandex_68f7e641e05a9.webp)