MCU oczami nawróconej hejterki. Iron Man 2, czyli jak król stał się tłem w swoim filmie
Powracamy z serią poświęconą filmowemu dorobkowi Marvela, w której oczami laika oceniam produkcje MCU. Tym razem pod lupę trafia autodestrukcyjny obraz Tony’ego Starka. Iron Man 2 – gdzie podział się bohater?
Większy, głośniejszy i lepszy. To właśnie takie założenie przyświeca sequelom. A jaka jest rzeczywistość, wszyscy doskonale wiemy. Gdy oczekiwania mijają się z efektem końcowym, pozostaje już tylko rozczarowanie. Ilu widzów zawiódł Iron Man 2? Zapewne wielu. Bo o ile można powiedzieć, że kontynuacja była głośniejsza – w końcu rozochocona gawiedź skandowała wyraźnie i bezmyślnie na widok żelaznego garnituru – tak kwestia zadowolenia pozostawia wiele do życzenia. Obraz poświęcony z definicji Iron Manowi został gdzieś wepchnięty w kotłujące się wątki poboczne. Bohatera, który zasługiwał na satysfakcjonujący projekt, potraktowano jak obdarty puzzel szerszej układanki Avengersów. Miszmasz fabularny, głupkowatość niektórych scen i absurdalna seksualizacja nowej kobiety w marvelowskim świecie to potężna gorycz dobrze przyjętego Iron Mana.
Motorem filmu jest jego koncept. Owiana tajemnicą historia sukcesu rodziny Starków, reaktor, który – jak na ironię! – zabija i utrzymuje przy życiu jednocześnie, a także gdzieś w okopach zagadkowy Rosjanin, czyli żądny zemsty zbir o potężnej wiedzy i umiejętnościach. Wszystko połączone ciężkim, fabularnym sznurem, który w natłoku scenariuszowego galimatiasu zmienia się w cieniutką niteczkę. Tony’ego Starka mamy wiele. Czasem aż nadto, patrząc na niekończącą się karuzelę śmiechu i opryskliwości. Ale mimo to fabuła gubi obraz bohatera wykreowanego w 2008 roku. Iron Man 2 nie przywiązuje wagi do wypracowanego rozwoju postaci, który w tym filmie wręcz zawisł na włosku. I całkowicie zrozumiałe jest, że gdy w oczy zagląda powolna, ale paskudna śmierć, bohater nie ma ochoty zachowywać się nawet przyzwoicie. Jednak trudno pogodzić się z faktem, że twórcy wykorzystali jego historię do promocji połączonego wszechświata MCU. To wielki zarzut, gdyż przez nachalność treści o budowaniu czegoś „większego” doszliśmy do takiego kuriozum, że Iron Man w filmie o Iron Manie spadł na dalszy plan.
Nie pomógł w tym nawet rosyjski zabijaka. Choć pojawił się tylko ze względu na burzliwą przeszłość z rodziną Starków, jego droga do zemsty została poprowadzona jak zupełnie odrębny akt filmu. Większość wątków oddzielano od siebie grubą kreską, przez co mieliśmy deprymujące wrażenie wyraźnego przechodzenia z jednego aktu do drugiego. I mimo że Ivan Vanko traktował stracenie Starka jako rzecz honoru, interakcja tej dwójki była nieznaczna. Whiplash to zresztą antagonista, który nie ma większych szans na rozgłos. A na pewno nie na wieczną pamięć. Zwłaszcza że został obdarty z należytej uwagi, a jego wyjątkowość zniknęła, jeszcze zanim Tony zdążył po raz setny oblizać się na widok nowej asystentki. Vanko mógłby okazać się nieodpornym nemezis, którego geniusz doprowadziłby do potęgi na świecie. W końcu miał do tego warunki, a jego zamiary na ostateczne rozprawienie się z rodziną Starków napędzało coś więcej niż trywialna chęć bycia silniejszym. W przypadku osobistej tragedii złoczyńca jest w stanie wznieść się na wyżyny. I mimo pokładów tak solidnego potencjału otrzymaliśmy słodko-gorzki obraz Mickeya Rourke’a, z dziwnym akcentem mamroczącego pod nosem.
Największym hitem wśród skiepszczonych rzeczy jest sposób wprowadzenia do uniwersum nowej bohaterki. Osiągnięto szczyt absurdu tak wypaczoną seksualizacją Czarnej Wdowy. Zupełnie niezrozumiany aspekt, który nie wniósł absolutnie niczego do całości – może oprócz skrętu jelit, gdyż było to żałosne! – i rozbrajał tempo fabularne. Postać Scarlett Johansson została potraktowana jak obiekt seksualny, ograniczony do tępego wpatrywania się w Starka. Nawet podczas kopania tyłków innych mężczyzn, nie zrezygnowano z ujęć, mogących wzbudzać pociąg do fizyczności superbohaterki. Wyglądało to tak, jakby jedynym celem angażu nowej postaci w MCU było wywoływanie pożądania i napięcia seksualnego w widowni. Aż nasuwa się pytanie, czy aby na pewno twórcom nie pomyliły się gatunki.
Natomiast miło było przypatrywać się, jak Czarna Wdowa rozprawia się z każdym, który stanie na jej drodze. Waleczność i oddanie to ostatnia deska ratunku w wykreowanym przez autorów portrecie superbohaterki. Zresztą spora część wprowadzonych postaci przejawiała ciekawe cechy. Na uwagę zasługuje Justin Hammer, w którego butach fenomenalnie odnalazł się Sam Rockwell. Złoczyńca w białych rękawiczkach był niezwykle charyzmatyczną postacią, której dodano rzeczywistego wydźwięku. I to właśnie jest jeden z większych plusów produkcji, objawiający się głównie w autodestrukcyjnym obrazie pierwszoplanowej postaci. Oblicze nieubłaganej śmierci i bolesny upadek ze szczytów marzeń to wątki zaczerpnięte z prawdziwego świata. Mimo że w takim kinie stroni się od szczegółowego wchodzenia w psychikę, Iron Man 2 wyciągnął rękę w stronę problemów zwykłych ludzi. I choć zarzutem jest, że schował bohatera, to na uznanie zasługuje fakt, iż ukazał człowieka. Wątłego, niestabilnego psychicznie, który błądzi i rozpada się w samotności. Subtelne wskazówki o popadaniu w alkoholizm, stan depresyjny i prawdopodobnie chęć zakończenia życia to treści, których nie trzeba podkreślać. Przemawiają bez większych starań.
To też wiele tłumaczy, dlaczego Tony Stark zniszczył swoją reputację w tak krótkim czasie. Wyjaśnia również jego błazeńskie zachowanie i opryskliwość na każdym kroku. I w zasadzie połączenie wyrażania uczuć przez humor, wraz ze snującym się ciężarem powolnego umierania, całkiem ciekawie zafunkcjonowało w filmie. Gdyby nie scenariuszowe „zapchajdziury”, podejście do tragedii bohatera może mogłoby lekko podratować honor produkcji. Bo nie oszukujmy się, nie wszystkie rozwiązania wyglądały na przemyślane. Trafiały się naciągane i na siłę nadmuchane sceny, tak aby za wszelką cenę pokazać rozmach filmu. Bezsensowne wybuchy i komiczne próby zgniecenia Ivana autem na torze wyścigowym są tego dowodem. Ponadto widać było, że nie przywiązywano zbytniej uwagi do dbałości o detale przy dublach. Inne ubrania, zmiana położenia rzeczy czy ludzi to tylko garść powtarzających się błędów.
Iron Man 2 to mocno średnia produkcja. Wszystko zależy od podejścia widza – tego, czego oczekuje od rozrywki i czego doszukuje się w rozrywce. Fabuła ma wiele problemów, niedociągnięć i charakteryzuje się dziwnymi rozwiązaniami. Niewybaczalne błędy to strącenie z własnego tronu Starka i oczywiście absolutnie bezsensowna seksualizacja kobiety. Miejmy nadzieję, że kolejne filmy będą mniej rozczarowujące.