Metal Gear Birthday. Trzydzieści lat ze Snake’em
Ostatnie miesiące to ciągłe okazje do świętowana, bo swoje okrągłe urodziny obchodziły niedawno serie Final Fantasy czy Legend of Zelda. A teraz świeczki zdmuchuje Hideo Kojima. Metal Gear kończy trzydziestkę.
O ile ze wszystkich serii, jakie kiedykolwiek powstały, osobiście największą miłością darzę Final Fantasy, to właśnie skradankę Hideo Kojimy uważam za tę najwybitniejszą. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele i mógłbym zacząć chociażby od świetnie napisanych postaci, pierwszo-, drugo-, a nawet i dalszoplanowych. Co ważne, zostały one naniesione na głęboką, poważną i dającą do myślenia historię. Opowieść, która nie stwarza nadziei na naiwny, hollywoodzki happy end. Ale to także dająca mnóstwo frajdy, choć nieraz bardzo wymagająca, rozgrywka. Bo przecież w grach chodzi o to, by dobrze się bawić, prawda? Lecz po kolei. Zacznijmy od krótkiej lekcji historii.
Początek legendy
Wszystko rozpoczęło się w 1987 roku, kiedy to na konsole NES oraz komputery MSX 2 ukazał się Metal Gear. Jego twórca, Hideo Kojima, od początku miał pod górkę. Najpierw jego Last World zostało anulowane po przeszło pół roku wytężonej pracy, a potem kazano mu zrobić grę wojenną. Limitacje techniczne MSX 2 nie pozwalały na stworzenie dynamicznej, pełnej akcji i wybuchów gry, Kojima znalazł jednak rozwiązanie tego problemu. Napisał tryb rozgrywki nakazujący nieangażowanie się w otwartą walkę, a unikanie jej. Takie wyjście nie spodobało się jednak szefostwu Konami, co – szczególnie po niedawnym konflikcie – niemal doprowadziło do tego, że Kojima odszedł z firmy. Teraz, po 30 latach, trudno wyobrazić sobie, jak niewiele brakowało, żeby saga Metal Gear nigdy nie powstała. Dlaczego perspektywa nieistnienia tej sagi tak mnie przeraża? Ano dlatego, że gracze mogliby nigdy nie otrzymać nie tylko znakomitej serii, ale i genialnej, jedynej w swoim rodzaju produkcji antywojennej.
Węży Dwóch
Z pierwszą odsłoną gry związane jest zresztą jeszcze więcej ciekawostek. Jak wspomniałem, gra ukazała się na komputery MSX 2 i konsole NES, jest jednak pewien szkopuł. Otóż między obiema wersjami istnieją znaczne różnice zarówno w treści, jak i mechanice rozgrywki. Powody były trzy. Po pierwsze, nad konwersją nie czuwał nikt z oryginalnego zespołu. Po drugie, włodarze Konami zażyczyli sobie gry innej od oryginału. Po trzecie zaś, zespół odpowiedzialny za port nie dość, że pracował pod presją czasu, to jeszcze na przestarzałym chipie kontroli pamięci (mapperze), co mocno ograniczało ich możliwości techniczne. Chipy MMC były specjalnymi jednostkami stosowanymi w kartridżach, które rozszerzały możliwości bazowej konsoli. Różnice te doprowadziły również do wydania w roku 1990 dwóch osobnych sequeli – Snake's Revenge na NES i Metal Gear 2: Solid Snake na MSX 2. O wersji na NES Kojima dowiedział się zupełnym przypadkiem od jednego z developerów pracujących nad tym projektem i ponaglany przez tegoż postanowił stworzyć właściwą kontynuację swojej gry. Zarówno oryginalny Metal Gear, jak i Solid Snake oficjalnie ukazały się poza granicami Japonii dopiero przy okazji wydania specjalnego Metal Gear Solid 3: Snake Eater, wiele lat po swojej premierze.
Świt nowej ery
Na kolejną część serii, zatytułowaną Metal Gear Solid, przyszło nam czekać osiem długich lat. Nie był to jednak absolutnie czas zmarnowany. Seria zyskała kompletnie nowy wymiar, nie tylko dosłownie (przeniesienie grafiki w 3D), ale i metaforycznie. To tu stare postacie zyskały głębię, a te, które dopiero się pojawiły, zapoczątkowały galerię protagonistów i antagonistów, która przez następne dwie dekady kształtowała wyjątkowość tej serii. Były oczywiście na przestrzeni tych lat wzloty i upadki formy, jednak te drugie dotyczyły przede wszystkim spin-offów i niekanonicznych odsłon serii, takich jak choćby dwuczęściowa pseudokarcianka Metal Gear Acid.
Kojima podjął kilka naprawdę odważnych decyzji przy planowaniu przyszłości sagi. Najważniejszą z nich było chyba wydanie jeszcze tylko dwóch sequeli (Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty i Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots) z jednoczesnym skupieniem się w pozostałych odsłonach na przeszłości bohaterów. Decyzja bardzo, ale to bardzo trafna, gdyż dzięki niej otrzymaliśmy absolutny majstersztyk, jakim jest Metal Gear Solid 3: Snake Eater.
Jego kontynuacje, w postaci Portable Ops i Metal Gear Solid: Peace Walkerra, ukazały się początkowo tylko na PSP, co było cokolwiek interesującym zabiegiem. PW pojawił się potem na dużych konsolach, zaś część sagi opowiadająca o Big Bossie zamknęła się w Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Choć dla wielu fanów była to, pod względem fabuły, dość kontrowersyjna odsłona, to jednak jest to przecież charakterystyczna cecha opowieści snutych przez Kojimę.
Różne odcienie szarości
Znamy już historię sagi, pomówmy więc teraz o tym, co czyni ją tak wyjątkową – czyli o postaciach. Wszystkie, pomijając anonimowych żołnierzy wroga, są istotne dla opowieści, mimo realnych różnic, mają przynajmniej jedną cechę wspólną: moralną ambiwalencję. Na palcach jednej ręki można by policzyć postacie po obu stronach barykady, które są wyraźnie bohaterskie bądź z gruntu złe. Dodać należy, że większość ma przy tym bardzo wyraźnie zarysowaną historię, pozwalającą zrozumieć, jak każdy z nich trafił akurat do tego, a nie innego obozu.
Weźmy na przykład Big Bossa, głównego przeciwnika w pierwszych dwóch odsłonach, którego historię poznajemy w późniejszych częściach, gdzie staje się grywalną postacią; człowieka, którego prawdziwe imię pada ledwie kilka razy na przestrzeni całej sagi. Faceta wielokrotnie zdradzonego przez ludzi, którym ufał. Zmuszony przez rząd do zabicia własnej mentorki, wierzył, że czyni słusznie, a okazało się, że jest ona tylko kozłem ofiarnym. A to dopiero właściwie początek jego historii. Śledząc jego losy, zaczynamy coraz bardziej rozumieć jego motywy i kibicować mu, choć wiemy, że jego działania są skazane na porażkę.
Z drugiej strony barykady mamy choćby Raidena. Choć decyzja uczynienia z niego bohatera Metal Gear Solid 2 dla wielu fanów była mocno kontrowersyjna, to nie można odmówić mu psychologicznej głębi. Zmuszany jako dziecko do mordowania jest ekspertem w zabijaniu, ale też sam siebie za to nienawidzi. No i są jeszcze pomniejsi bossowie z Metal Gear Solid 4, grupa ofiar wojny cierpiących na PTSD, których choroba została wykorzystana przez jednego z tych kilku rzeczywiście czarnych charakterów. Czy można jednak winić ich za czyny, jakich się dopuścili?
O wojnie inaczej
To własnie takie historie stanowią sedno antywojennego przekazu serii. Pokazują piekło, jakim jest wojna. To, jak oddziałuje na psychikę zarówno cywilów, jak i żołnierzy, jak tworzy ludzi uzależnionych od konfliktów zbrojnych. Nie pomija się także zagadnienia dzieci-żołnierzy. A to niejedyne kontrowersyjne tematy, jakie porusza Kojima.
Mamy choćby rozważania na temat etyki i skutków klonowania, zabaw genetyką, a także i zagrożeń płynących z kontroli przepływu informacji. Grozie, jaką jest posiadanie głowic jądrowych choćby jako straszaka, czy też obdarowania sztucznej inteligencji świadomością. Prócz tego, seria dotyka jeszcze innej istotnej kwestii. Mianowicie stara się przestrzec przed tym, jak łatwo można rządzić całym państwem, mając dostęp do wspomnianych źródeł informacji i dojścia do odpowiednich ludzi.
A mowa tu tylko o przykładach najbardziej wyrazistych, dalsze fabularne plany są równie zajmujące. Nawet w skupionym na pospolitej sieczce spin-offie Metal Gear Rising poruszany jest temat szkolenia młodocianych żołnierzy, tym brutalniejszy, że obrazy i odczucia związane z dokonywaniem wszelkich okropności przesyłane są bezpośrednio do pozbawionych ciała mózgów porwanych dzieci.
Katalizatorami wydarzeń przedstawionych w serii są albo Filozofowie lub wywodzący się z ich odłamu Patrioci, albo grupy z nimi walczące, kierujące się ideami Big Bossa. To nieustanna, samonapędzająca się walka o władzę i kontrolę. Może kiedyś toczyła się ona w słusznej sprawie, ale ta została już dawno zapomniana. Nie ma tu za bardzo miejsca na szczęśliwe zakończenia, w zasadzie przez całą sagę widzimy tylko jeden przebłysk szansy na normalność dla dwójki bohaterów. Tych, którzy chyba najbardziej ze wszystkich zasłużyli na święty spokój.
Czy Kojima od początku planował takie rozbudowanie sagi? Ciężko powiedzieć, ale patrząc na stworzonego przezeń rok po pierwszym Metal Gear Snatchera, już wtedy miał dryg do ciężkich i mrocznych historii, może więc był to już początek większego planu? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nieważne, jak bardzo historia wydaje się skomplikowana, a przekaz produkcji posępny, orwellowski i nierzadko moralizatorski, warto zainwestować swój czas, bo choćbyście nie poświęcali uwagi fabule, to pod względem samej mechaniki Metal Gear Solid jest wciąż jedną z najlepszych skradanek na rynku. Bo opowieść opowieścią, ale... po prostu świetnie się w nią gra.
Źródło: fot. Konami