„To wszystko dla was!”. Tom Cruise, Hollywood i scjentologia
Gdy w 2004 roku Kościół Scjentologii przyznał Tomowi Cruise'owi odznaczenie za szczególne zasługi w krzewieniu jego doktryn, przywódca organizacji David Miscavige tak uzasadniał tę decyzję: „W każdej godzinie pięć tysięcy osób z dziewięćdziesięciu różnych krajów słyszy jego słowa na temat scjentologii”. Cruise mówił wtedy do zgromadzonej publiczności: „To dla was. To wszystko dla was!”.
Liczby podane przez Miscavige'a są jak sama scjentologia – równie imponujące, co nieweryfikowalne. Ale jego słowa dobrze obrazują sposób działania Kościoła, którego najważniejszymi ambasadorami od lat są celebryci, mający dostęp do milionów odbiorców (i potencjalnych nowych wyznawców). Sam tylko Tom Cruise, który przy jednej z okazji miał powiedzieć: „Jest tak: na samej górze jest LHR [L. Ron Hubbard, założyciel kościoła scjentologicznego]. Potem jest prezes [Miscavige]. A dalej jestem ja”, otwarcie lobbuje za organizacją. W scjentologię wciągał swoje kolejne partnerki – Nicole Kidman, Penelope Cruz i Katie Holmes – i próbował przekonać do niej światowych przywódców – m.in. Billa Clintona czy Nicolasa Sarkozy'ego. Na planach wielu spośród jego filmów rozstawiane są specjalne namioty, zajmujące się dystrybucją scjentologicznych broszur.
Cruise jest jednym z wielu znanych członków Kościoła – należą do niego m.in. John Travolta, Kirstie Alley, Beck, Anne Archer czy Juliette Lewis. Wszyscy gotowi są przekonywać, jak wiele dały im jego nauki, zaś ich dobrobyt ma być tego prostym potwierdzeniem. Sam tylko Cruise twierdzi, że wyleczył się w ten sposób z dysleksji, z którą nie mógł sobie poradzić od najmłodszych lat. Kirstie Alley przez wiele lat zmagała się z uzależnieniem od kokainy. „Gdyby nie scjentologia, już dawno bym nie żyła” – deklaruje. Anne Archer przyznaje, że scjentologia nauczyła ją „odpowiedzialności” i „przytomności”. Trudno to podważyć. Założenia opracowanej przez Hubbarda religii są zawiłe: dla jednych będzie ona podpartym pseudonauką zabobonem, dla innych zestawem wskazówek, umożliwiających osiągnięcie duchowej i umysłowej równowagi. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, że danej jednostce nie może przynieść indywidualnej korzyści. Dlatego, choć za Kościołem od lat ciągnie się opinia sekty wyzyskującej i piorącej mózgi swoich członków, świadectwa celebrytów skutecznie zmiękczają jego wizerunek.
Przyciągnięcie, a następnie wykorzystanie gwiazd do promocji nauk Kościoła od zawsze było ambicją jego założyciela. Znający Hubbarda komik Milton Berle w autobiografii z 1974 przytaczał, kogo ten chciał pozyskać: „każdego człowieka posiadającego w swojej branży znaczącą, opiniotwórczą pozycję – lub osoby z jego bezpośredniego otoczenia: współpracowników, rodzinę, przyjaciół; ze szczególnym uwzględnieniem artystów, sportowców oraz ludzi związanych z polityką i zarządzaniem”. Już w 1955, zaledwie rok po założeniu Kościoła, Hubbard opublikował listę 63 sławnych osób, które widziałby w swojej organizacji – wśród nich m.in. Ernesta Hemingwaya, Orsona Wellesa, Pabla Picassa czy Walta Disneya. W scjentologicznym magazynie „Ability” opublikowano odezwę do czytelników: „Jeśli masz na oku którąś z tych osób, jak najszybciej o tym do nas napisz, a wówczas nikt inny nie będzie jej niepokoił. Jeśli sprowadzisz do nas taką osobę, otrzymasz w nagrodę pamiątkową tabliczkę”.
Hubbard, wcześniej będący autorem nieskończonej ilości pulpowych powieści i opowiadań sci-fi, obeznany w literackim światku i próbujący (bez powodzenia) swoich sił w Hollywood, zdawał sobie sprawę, jak wielki wpływ na masową wyobraźnię ma przemysł rozrywkowy. Faktyczne „nabytki” Hubbarda z tego okresu – udało mu się przyciągnąć na chwilę pisarza William S. Burroughs, gwiazdę kina niemego Gloria Swanson czy aktora Stephena Boyda – nie były oszałamiające, ale to wystarczyły, by stworzyć wrażenie, iż scjentologowie są w Hollywood grupą elitarną, i przejść do drugiej fazy planu. Lawrence Wright, autor książki Going Clear: Scientology, Hollywood, and the Prison of Belief pisze o nim tak: „Scjentologia obiecywała nowym adeptom wstęp do ekskluzywnej społeczności celebrytów, twierdząc, że zna metodę umożliwiającą szybką karierę. (…) Wielu aktorów, u których brak pewności siebie łączył się z potężnym zmysłem rywalizacji, szukało czegokolwiek, co pozwoliłoby im zyskać przewagę nad innymi – i to właśnie obiecywała im scjentologia”.
Tom Cruise dołączył do Kościoła w 1986, wciągnięty przez swoją ówczesną żonę, aktorkę Mimi Rogers. Scjentologia była w tym czasie prężnie rozwijającą się, usystematyzowaną organizacją, czerpiącą z popularności swoich członków. Zaledwie rok wcześniej Kościół odniósł jeden z największych sukcesów wizerunkowych w historii: w maju i czerwcu 1985 do Portland ściągnęło dwanaście tysięcy scjentologów z całego świata, by protestować przeciwko decyzji ławy przysięgłych, która przyznała byłej scjentolożce 39 milionów dolarów odszkodowania – kwotę, która mogła wówczas doprowadzić organizację do bankructwa. Codziennie maszerowali wokół budynku sądu, krzycząc: „Wolność religijna teraz!”, a do działania zachęcali ich celebryci. Muzyk Chick Corea przyleciał z Japonii, by zagrać dla zgromadzonych koncert, Stevie Wonder przez telefon zaśpiewał „I Just Called to Say I Love You”, a w środku nocy na miejsce przyleciał John Travolta – wtedy największa gwiazda Kościoła – by z przejęciem przemawiać do kamer o prześladowaniu na tle religijnym. Sprawa zyskała ogólnokrajowy rozgłos, a protesty przyniosły skutek: sędzia orzekł, że argumenty wysuwane przez prawników powódki były nacechowane ideologicznie.
Początkowo Cruise nie przyznawał się do przynależności do Kościoła – informacja ta wyszła na jaw w 1990 roku, upubliczniona przez tabloid „Star”, a on sam oficjalnie potwierdził to dopiero dwa lata później. Moment, w którym pojawił się w szeregach scjentologów był jednak kluczowy. Po sukcesie Top Gun był świeżo upieczoną „największą gwiazdą filmową na świecie”, jak określały go media, a w organizacji dokonała się istotna zmiana – zmarłego w 1986 Hubbarda zastąpił David Miscavige, wówczas niespełna 27-letni, ale już mający opinię wyjątkowo bezwzględnego i egocentrycznego. Z Cruise'em szybko przypadli sobie do gustu: obaj byli niscy, wysportowani, mieli podobną fryzurę, wybujałe ego i niepohamowany głód sukcesu. Miscavige'owi imponowała sława Cruise'a, a Cruise'owi – zdolności przywódcze Miscavige'a. Prezes scjentologów rozumiał aktora, „zdawał sobie sprawę” – pisze Lawrence Wright – „że nie wystarczy uwalniać ich [celebrytów] od kłopotliwych sytuacji w życiu osobistym, ale trzeba również schlebiać ich wiecznie nienasyconemu gwiazdorskiemu ego”. Miscavige spełniał zachcianki Cruise'a, otaczając go czcią, a jednocześnie gwarantując mu spokój, jakiego ten pożądał – w siedzibie scjentologów aktor miał do dyspozycji prywatny domek, a żaden z rezydentów nie mógł się do niego odezwać bez pozwolenia.
Cruise szybko awansował w strukturach organizacji, a gdy pewnego dnia, zachwyciwszy się Nicole Kidman, stracił zainteresowanie dotychczasowym związkiem, jeden z posłańców Miscavige'a udał się do Mimi Rogers wraz z kościelnym prawnikiem, żeby dostarczyć jej dokumenty rozwodowe. Gdy zaś dekadę później rozpadło się jego małżeństwo z Kidman, która do scjentologii zawsze podchodziła z pewną rezerwą, zadbano, by ich dzieci odwróciły się od matki, a ją samą uznano za „jednostkę antyspołeczną” – w rozumieniu Kościoła osobę, z którą scjentologowie nie mogą utrzymywać kontaktu. Miscavige zawsze pilnował, by zaspokoić potrzebę nowych związków Cruise'a: gdy aktor rozstał się z Penelope Cruz, ale jeszcze zanim związał się z Katie Holmes, w strukturach organizacji zaczęto szukać dla niego nowej kandydatki. Wybór padł na Nazanin Boniadi, początkującą aktorkę irańskiego pochodzenia. Polecono jej zerwać z ówczesnym partnerem, zmienić fryzurę, ściągnąć aparat ortodontyczny i „przygotować się na spotkanie z wysoko postawionym oficjelem Kościoła”. Także małżeństwo z Holmes nie było przypadkowe – aktor poznał ją, gdy scjentolodzy trafili na wywiad w piśmie „Seventeen”, w którym Holmes przyznaje, że jest wielbicielką Cruise'a odkąd w wieku czterech lat zobaczyła go w Ryzykownym interesie.
Praca włożona w zaspokojenie potrzeb Cruise'a po latach zwróciła się z nawiązką. Od czasu religijnego „coming outu” aktor stał się najbardziej rozpoznawalną twarzą Kościoła, przyciągając do niego setki nowych wyznawców, a dzięki swojej charyzmie i ego gotów był bronić jego założeń do upadłego. Przez lata bardzo się zradykalizował. W 2004 publicznie potępił Brooke Shields za stosowanie środków przeciwdepresyjnych w walce z depresją poporodową, a w telewizyjnym wywiadzie z Mattem Laurem otwarcie dyskredytował psychiatrię (zarówno psychiatria, jak i środki psychotropowe, mają – zgodnie z opinią Hubbarda – przyczyniać się do upadku dzisiejszego świata). Wściekł się, gdy Paul Haggis – reżyser i scenarzysta, wówczas będący jeszcze scjentologiem – rzekomo zniweczył jego wieloletnie plany wciągnięcia do Kościoła Stevena Spielberga, żartując: „Cięższe przypadki trzymamy pod kluczem”, gdy ten stwierdził, że scjentologowie robią na nim wrażenie „najmilszych ludzi pod słońcem”.
Cruise'owi, ani tym bardziej Kościołowi, nie zaszkodził szereg skandali – jak pojawienie się w sieci nagrania z jego ekscentrycznymi wypowiedziami, niesławny występ u Oprah Winfrey, gdzie skakał po kanapie, reportaż Maureen Orth w „Vanity Fair”, przybliżający kulisy jego rozstania z Katie Holmes, wspomniana już książka Lawrence'a Wrighta czy powstały w oparciu o nią dokument Alex Gibney. Teoretycznie każda z tych rzeczy powinna doprowadzić do upadku aktora, a jednak nic takiego nigdy nie nastąpiło. Po przeszło trzydziestu latach w branży Cruise pozostaje uosobieniem sukcesu – 33 z 34 jego filmów powstałych po Top Gun odniosły komercyjny sukces, przynosząc na świecie wpływy rzędu dziewięciu miliardów dolarów. W tym miejscu przychodzi zrozumienie: bronią Cruise'a jest ego, domagające się stałego uwielbienia, pozostania na szczycie, swego rodzaju nieśmiertelności. Scjentologia podtrzymuje w nim przekonanie, że to możliwe, a on ciężko na to pracuje: w wieku pięćdziesięciu pięciu lat wygląda jak trzydziestoparolatek, a doniesienia z planów kolejnych filmów, gdzie z poświęceniem wykonuje najbardziej niebezpieczne sztuczki kaskaderskie, mają nam o tym ciągle przypominać.
Wpływ jaki Cruise ma na swoich widzów – na nas! – przypomina trochę wpływ scjentologii: chcemy wierzyć w to, co sobą reprezentuje, w obietnicę świata, który przed nami roztacza. „To dla was. To wszystko dla was!” – mówił przecież, odbierając przyznane mu odznaczenie.
Piotr Pluciński. Krytyk filmowy, publicysta. Prowadzi fanpage Z górnej półki.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe