„CSI? Nie, dziękuję”. Czemu procedurale to bzdury
Ameryka to bardzo duży i bardzo dobrze uzbrojony kraj bardzo dużych możliwości. Rodzimi miłośnicy broni ronią łzy, spozierając zazdrośnie za ocean, gdzie broń i amunicję możemy kupić choćby w Walmarcie (4672 placówki).
Swobodny dostęp do broni gwarantuje Amerykanom Druga Poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Brzmi ona uroczo niejednoznacznie:
A well regulated Militia, being necessary to the security of a free State, the right of the people to keep and bear Arms, shall not be infringed.
Prawnicy i konstytucjonaliści od dłuższego czasu spierają się, czy poprawka ta daje prawo do noszenia broni na własny użytek każdemu obywatelowi, czy jedynie w ramach zorganizowanych formacji stanowych. Nie będziemy się nad tym głowić, bo wystarczy nam informacja, że dzięki drugiej poprawce hasło „sztuka broni w każdym gospodarstwie domowym” znalazła w USA swoje urzeczywistnienie.
Przyjrzałem się ostatnim raportom agencji federalnej ATF (Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wybuchowych) dotyczącym produkcji broni w USA. W roku 2015, z którego są ostatnie dostępne dane, wyprodukowano łącznie 8 911 530 sztuk broni: 4 442 458 pistoletów, 3 691 799 karabinów oraz 777 273 strzelb. Trochę tego mało, więc zaimportowano 2 415 157 pistoletów, 702 256 karabinów oraz 398 532 strzelby. W sumie 3 515 945 sztuk. Co oznacza, że w 2015 roku na rynek amerykański trafiło 12 427 475 sztuk broni.
W ciągu ostatnich 20 lat (1996-2015) amerykańskie firmy zbrojeniowe wyprodukowały łącznie 99 772 549 sztuk broni, średnio 5 milionów rocznie. Do roku 2007 średnia utrzymywała się na poziomie 3-3,5 miliona, po 2011 produkcja skoczyła do 8,8 mln w 2012 i 10,3 mln w 2013 (rekordowy rok w historii USA).
Nie twierdzę, że to dużo broni. Twierdzę, że to bardzo dużo broni. W sytuacji, w której o spluwę łatwiej niż o sałatkę ze świeżych warzyw w przeciętnej restauracji, sytuacja staje się o tyle nieprzyjemna, że jak ktoś jest nerwowy, to nie sięga do arsenału brzydkich wyrazów, tylko za pasek, gdzie nosi pistolet.
Do dnia 23.08.2017, gdy pisałem ten tekst, w USA miało miejsce:
40 134 zdarzeń z użyciem broni
9 988 osób zostało zabitych w tych zdarzeniach
20 027 zostało rannych
468 dzieci w wieku 0-11 zabitych lub rannych
2 086 nastolatków w wieku 12-17 zabitych lub rannych
241 masakr/masowych strzelanin – nie ma jednolitej definicji tego, czym jest masowa strzelanina, ale przyjmuje się, że jest to takie zdarzenie, w którym ginie powyżej czterech osób, nie licząc sprawcy
1 318 zdarzeń, w których użyto broni w samoobronie
1 313 przypadków nieumyślnego użycia broni
Witryna Gun Violence Archive gromadzi codziennie dane z 2000 źródeł, więc możemy założyć, że nie są w stanie wyłapać wszystkich incydentów i wymienionych wyżej zdarzeń może być więcej.
Jeżeli po tym przydługim wstępie już się nakręciliście i stwierdziliście „co za dupek, pewnie będzie pisał, że w USA zgroza i trzeba rozbroić Polaków” albo „no właśnie, co to za durny kraj, w którym mają więcej broni niż książek”, pragnę powiedzieć, że ten tekst nie będzie moim komentarzem na temat tego, czy powszechny dostęp do broni jest dobry czy zły. Dzisiaj będę pisał o czymś innym, ale musiałem rzucić garść liczb, bez tego trudno byłoby nam ogarnąć skalę absurdu zjawiska, które chcę opisać.
„Centrala, mamy tutaj ADW, VIC, DOA, BUS może się nie spieszyć”. Czy jakoś tak. Każdy, kto ogląda amerykańskie seriale kryminalne zna ten schemat. Na miejsce zbrodni przyjeżdża patrol, na podłodze zwłoki, wszędzie pełno krwi, ślady włamania, kradzież poszła nie tak, jak zaplanował sobie sprawca. Po godzinie trzy przecznice dalej patrol znajduje porzuconą broń. Testy balistyczne wykazują, że to z niej strzelał sprawca. Musimy sprawdzić, do kogo należał ten egzemplarz. Patrzymy na numery seryjne giwery, logujemy się do krajowej bazy broni, klikety klik, baza mieli i wyrzuca: John Doe, urodzony, zamieszkały, numer ubezpieczenia, data urodzenia. Wszystkie dane na tacy, nic tylko jechać pod wskazany adres, zawinąć delikwenta na cztery osiem, przesłuchać i dowiedzieć się, jakim to sposobem broń należąca do niego znalazła się niedaleko miejsca popełnienia morderstwa.
Tyle, że nie.
Tak to działa wyłącznie w filmowych proceduralach, i tak się pechowo dla prawdziwych policjantów składa, że jest to kompletna bzdura i wymysł scenarzystów.
Nie ma żadnej krajowej bazy broni. Wróć. Jest. Bardzo specyficzna krajowa baza broni. Jedziemy do Martinsburg w Zachodniej Wirginii, gdzie jest Charlie Houser i National Tracing Center.
Najpierw jednak krótkie tło historyczne.
Amerykańscy obywatele bardzo sobie szanują swoje prawo do posiadania broni, które gwarantuje im Druga Poprawka. Amerykańscy obywatele nie ufają też rządowi federalnemu, bo mógłby pewnego dnia przyjść do nich i powiedzieć „wydajcie swoje dobra, kobiety, dzieci, papiery wartościowe, dzieła sztuki, biżuterię, a przede wszystkim broń”.
National Rifle Association (NRA – Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie Ameryki, pozostaniemy przy nazwie oryginalnej) to organizacja non-profit, która działa na rzecz propagowania prawa do posiadania broni palnej, bezpieczeństwa jej użytkowania i prawa do polowania oraz samoobrony. To potężna organizacja, która ma w Waszyngtonie bardzo sprawnych i skutecznych lobbystów. O tym, jak są sprawni może świadczy
obowiązujące od 1986 roku prawo federalne, które mówi, że nie można tworzyć ŻADNYCH przeszukiwalnych baz danych dotyczących posiadaczy broni w Ameryce. Nie można w łatwy sposób wyszukiwać numeru seryjnego broni, nazwiska posiadacza, miejsca zamieszkania czy zakupu. Jak więc to się robi w Ameryce?
Ano przeszukuje się niezliczone kartonowe pudła w poszukiwaniu konkretnego kwitu.
Nie zgrywam się, ani niczego nie wymyślam. W USA nie ma jednolitej bazy broni, którą można wygodnie przeszukiwać, wpisując do niej na przykład numer seryjny pistoletu. Zamiast tego ustawodawca zafundował agencji ATF prawdziwy koszmar – kartony pełne papierów.
Tym psychodelicznym składowiskiem makulatury zarządza agent Charlie Houser. Biuro zatrudnia około 50 agentów ATF oraz grupę kobiet spoza agencji, które wyspecjalizowały się w przeszukiwaniu tych ton makulatury.
I mikrofilmów, o czym za chwilę.
Liczba wyszukiwań ciągle rośnie. W 1988 roku było ich tylko 48. 10 lat później już 189 250. W ostatnim analizowanym roku 2015, pracownicy NTC zrealizowali 373 349 wyszukiwań. Ręcznie z lekkim tylko wsparciem komputerów. Pewnie zastanawiacie się, jak to się odbywa.
- 1 (current)
- 2
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe