Najlepsi z najlepszych to jeden z pierwszych filmów, który wprowadził do mainstreamu taekwondo. Każdy, kto dorastał z latach 80. i 90. i lubił kino akcji, prawdopodobnie miał z tym styczność, bo to ogromny hit epoki VHS. Był to jednak film kinowy, który choć odniósł sukces i doczekał się wielu kontynuacji, został wręcz zmiażdżony przez krytyków. Czy jednak mieli oni rację, czy po prostu była to kwestia niezrozumienia tego, co się ogląda?
Jest to twór specyficzny, którego błędy były widoczne już w czasach premiery. Banalny scenariusz, czasem wręcz kiczowate sceny mające wymusić emocje, wątpliwej jakości prowadzenie historii, drewniane dialogi oraz dziwny rozwój postaci. Naprawdę widzę wszystkie problemy Najlepszych z najlepszych, ale to przestaje mieć znaczenie przez to mityczne "coś", co nadaje filmom statusu kultowego. Wiemy przecież, że takie filmy nie zawsze jakościowo są arcydziełami rzemiosła, bo to nie jest jedyny czynnik determinujący jakość.
Niektórzy nazywają Najlepszych z najlepszych odpowiedzią na Rocky'ego. Coś w tym jest, bo schematy fabularne są oczywiste, prostota opowiadanej historii jest podkreślona, a emocjonalny fundament znajduje się na swoim miejscu. W końcu Najlepsi z najlepszych to po prostu jedna z wielu historii opowiadających o turnieju sztuk walki, ale w tym przypadku z bardziej realistycznej i poważniejszej strony. Mamy więc drużyny Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej, które mierzą się w turnieju, który sprawia wrażenie sprawy życia i śmierci. A do tego taekwondo, choć jest ważne w tej historii, to same walki są bliższe MMA, co w latach 80. jeszcze nie było tak nazwane.
Czuć w tym klimat lat 80., który w obecnych czasach działa o wiele lepiej na odbiór. A to muzyka, ubiór, a to określone społeczne konwenanse (aczkolwiek film i tak był progresywny, bo mieliśmy w amerykańskim filmie z 1989 roku w ważnych rolach kobietę i Amerykanina azjatyckiego pochodzenia), a to stare komputery - czasem to wygląda zabawnie, ale sprawdza się w budowaniu klimatu. A ten jest ściśle związany z emocjami, które generowane są przez historię dwóch fighterów granych przez Erica Robertsa i Phillipa Rhee (też scenarzysta i producent, gwiazda wszystkich sequeli). Z pierwszym związana jest kwestia syna, z drugim zemsty na fighterze z Korei Południowej, który w walce zabił mu brata. Choć ten pierwszy obecnie jest bardziej zabawny niż poruszający (choć Eric Roberts robił, co mógł, by wyciągnąć z tego, co się da), to drugi nadal działa na emocje. Zwłaszcza że w role Dae Hana wciela się Simon Rhee, czyli brat Philipa. To nadaje ich ekranowemu konfliktowi trochę innego wymiaru, bo czuć pomiędzy aktorami chemię, która sprawdza się w kluczowym momencie starcia. Walka tych panów to piękny popis umiejętności, który nadal wygląda bardzo dobrze, a w tamtych czasach był czymś nowym w mainstreamowym kinie, bo wbrew pozorom cały świat nie miał dostępu do wybitnych akcyjniaków z Hongkongu, by mieć większe pole porównawcze. A przede wszystkim ma ona gigantyczny ładunek emocjonalny, który świetnie się sprawdza w pozornie ckliwej końcówce. To otwarcie się Dae Hana i docenienie siły swojego przeciwnika sprawia, że film nadal emocjonuje. Zresztą te emocje są też w walce Erica Robertsa, gdy po wciąż efektownych nożycach odnawia mu się kontuzja barku.
Najlepszy z najlepszych to film, który bardziej opowiada historię sztukami walki niż dialogami, bo gdy próbuje iść drugą drogą, wykoleja się. Skupienie na budowaniu wartości drużyny, w której jest zgniłe jabłko w postaci rasistowskiego i seksistowskiego kowboja, pozwala dokonać przemian bez ich dosłownego pokazywania. Tworzenie się więzi podczas wylewania potu i wspólnej pracy (też bójki w barze, która w latach 80. była uznawana przez krytyków za zbędną, a to ona była ogniwem budującym to połączenie) zaczęło kształtować drużynę. Do tego dochodziło wzajemne wsparcie w kluczowych momentach (kwestia postaci granych przez Robertsa i Rhee), a także podkreślenie rozwoju emocjonalnego i psychicznego, które są tak samo ważne jak fizyczny. To oczywiste elementy odtwarzane w masie filmów o turniejach oraz sztukach walki, ale tutaj tworzy to dziwną mieszanką wybuchową, którą nadal dobrze się ogląda. Prawdopodobnie powiązanie tego wszystkiego z emocjami, dobrze nakręconymi walkami i określonym celem daje ten efekt, który ostatecznie przesądza o całej kultowości.
Jestem zaskoczony, bo powtórka po wielu latach była udanym i przyjemnym seansem. Emocje w walkach podczas turnieju uderzały jak dobre ciosy. Dlatego też rozumiem, dlaczego ten film przez wielbicieli kina kopanego nadal jest uważany za klasyka - potrafi inspirować, motywować i budować emocje dość prostymi środkami. Warsztatowo jest tutaj ogrom rzeczy, do których można się przyczepić, ale zaskakujące jest to, że one jednocześnie stanowią o uroku tej produkcji. Wiem, dostrzegalne są w tym właśnie te sprzeczności i nawet jeśli Najlepsi z najlepszych nie był waszym "wejściem smoka" do polubienia gatunku, trudno mu odmówić znaczenia dla jego popularyzacji na całym świecie.