(Nie) Przewidujemy, jak zakończy się 1. sezon Westworld
Kim jest Ford? Co chce osiągnąć Maeve? Kto w końcu jest tajemniczym Człowiekiem w Czerni? Na żadne z tych pytań nie poznacie odpowiedzi w poniższym tekście. Dowiecie się jednak, że Westworld równie dobrze może być bardzo sprawnie przeprowadzoną kampanią marketingową mleka.
Od 2 miesięcy każdy wtorkowy poranek w redakcji naEKRANIE.pl wygląda bardzo podobnie. Adam Siennica tylko czeka, aż w końcu się pojawię, byśmy przeprowadzili ekspresową konwersację poruszającą wszystko to, co wydarzyło się w ostatnim odcinku Westworld. Zazwyczaj schemat prezentuje się następująco: wysuwam swoje zaskakujące teorie na temat fabuły, a Adam cierpliwie ich wysłuchuje tylko po to, by udowodnić mi, jak mocno tkwię w błędzie. Oczywiście nie dam sobie w kaszę dmuchać, więc z prędkością karabinu maszynowego sięgam po takie wytłumaczenia całej opowieści, po których nawet kozioł by się przekręcił. Pojawiła się już w naszych rozmowach metafora moralności w postaci zakładania białego lub czarnego kapelusza, pojedynek Forda i Arnolda przywodzący na myśl starcie Boga i Szatana, gdzie rola Hioba zostaje przypisana hostom, umieszczenie całej akcji w mózgu matrioszce, czyli potężnym superkomputerze, który po wgraniu zawartości umysłów wszystkich ludzi byłby w stanie idealnie symulować rzeczywistość, a nawet przypuszczenie, że przedstawiona historia rozgrywa się może nie w serialu, a w książce. Po takim postawieniu sprawy czuję się już jak Arystoteles, jestem w pełni dowartościowany, nawet pomimo faktu, że Platon-Siennica odwołuje się do koncepcji jaskini, wychodząc z założenia, iż widzowie Westworld mogą dostrzec jedynie cienie tego, co prawdziwe. Sytuacja patowa, ale to i tak już najwyższy czas na to, by jakąś teorię na temat serialu zamieścić w postaci newsa na portalu. Ten bakcyl tworzenia koncepcji według własnego widzimisię nigdy nie umiera.
Jesteśmy z Adamem nosicielami wirusa nowo odkrytej choroby teoretyzowania na temat fabuły Westworld. Gdy ostatecznie decydujemy się już Was nią zarazić, ku naszemu zaskoczeniu okazuje się, że wśród czytelników tego portalu znajdziemy jeszcze gorsze, prawie kliniczne przypadki. W komentarzach pod recenzją każdego odcinka prześcigacie się w tworzeniu własnych koncepcji, a część z Was ma z pewnością powody do zadowolenia, gdyż Wasze przypuszczenia znalazły swoje ekranowe potwierdzenie. W ramach swoistego pospolitego ruszenia wielu użytkowników sieci przewidziało, co kryje się za welonem tajemnicy Bernarda, jeszcze inni rozwikłali zagadkę prawdziwej tożsamości Arnolda. Co więc wiemy przed finałem 1. sezonu serialu? Na pewno to, że nierozwiązanych kwestii pozostało już niewiele. Prawdopodobna wydaje się teoria, że William jest Człowiekiem w Czerni, tylko żyjącym w innej linii czy raczej ramie czasowej. Przesłankami są tu jego zachowanie w ostatnim odcinku, a także fotografia siostry Logana, która przecież wcześniej w tej historii wyrządziła spore szkody na umyśle ojca Dolores. Ona sama z kolei zdaje się być tajemniczym Wyattem, o czym miałoby zaświadczać zabicie przez nią Arnolda, a także jej wspomnienia, w których strzela do cywilów jak do kaczek. Wreszcie Ford, największa zagadka tej opowieści. Nie możemy wykluczyć, że to host, który swoich twórców wysłał na tamten świat (jednego nawet stworzył na nowo, by nie czuć się samotnie), a jego ostateczną narracją jest wybudzenie świadomości wśród innych robotów – być może dlatego tak powściągliwie podchodzi do działania Maeve, której najwidoczniej było zbyt zimno i postanowiła oczyścić się w ogniu, niczym wieża kościoła zasypanego piaskiem, na którą spoglądali swego czasu Ford i Bernard. Dość. Te teorie już znacie. Pora więc na jeszcze jedną.
Od jakiegoś czasu w sieci krąży zupełnie angażujące umysł odbiorcy wytłumaczenie całej ekranowej opowieści. Hipoteza: Westworld to doskonale ukryta reklama którejś z firm zajmujących się sprzedażą mleka. Jest bardzo prawdopodobne, że większość gości wchodząc do tytułowego parku rozrywki widzi Dolores zmierzającą w niewiadomym kierunku ze swoją kanką. Co więcej, biorąc pod uwagę historię tego miejsca, możemy założyć, że kobieta sięga po tę samą markę produktu od jakichś 35 lat. Weźmy też pod uwagę, że miasto, w którym goście pojawiają się na samym początku swojej przygody, nazywa się Sweetwater – czy nie brzmi to dla Was jak kapitalna i przemyślana nazwa, którą można zamieścić na kartonie mleka? Hosty w Westworld wydają się także mieć obsesję na punkcie tego produktu spożywczego. Dajmy na to, ojciec Dolores raz po raz ginie, być może dlatego, że jego rodzina pije wyłącznie mleko, a tego po prostu nie znoszą bandyci. Dlaczego? Bo mają na głowach czarne kapelusze. Ci dobrzy mają białe. Teraz przypomnijcie sobie, jaki kolor ma mleko. Pójdźmy dalej. W bezpośrednim otoczeniu Dolores, przynajmniej na początku opowieści, pojawia się kilka krów. Przypadek? Nie sądzę. Zwróćcie też uwagę, w jaki sposób powstają hosty – one rodzą się w wielkiej kadzi z mlekiem, a czołówka serialu wydaje się być cała skąpana w tym płynie. Wreszcie Anthony Hopkins. Legendarny aktor już na pierwszy rzut oka wygląda niczym prezes wielkiej mlecznej kompanii. Jeśli te argumenty nadal Was nie przekonują, należy sięgnąć po inną ofiarę teorii fanowskich – Stranger Things. Jak doskonale wiemy, w tym serialu ukazano świat odwrócony, alternatywny wymiar. Teraz odwróćcie do góry nogami logo Westworld w postaci litery „W”. Co wychodzi? „M”. Milkworld… Wiemy już więc, dlaczego członkowie obsady uważają, że finał 1. sezonu serialu dla wielu z nas będzie szokujący.
Zanim jednak wypijemy to mleko do końca i będziemy wielcy, musimy zdać sobie sprawę z naszej małości i niedoskonałości. Nie ma nic zdrożnego w budowaniu teorii na temat fabuł swoich ulubionych seriali – to pozwala nam „żyć” historią także przed i po seansie, konfrontować nasze przypuszczenia z innymi, tworzyć coś na kształt społeczności w wersji mini. Warto jednak odpowiedzieć sobie na pytanie fundamentalne: kto tu kogo, do licha, zrobił w bambuko? Ford rzeczywistość? Arnold Forda? Twórcy widzów? Przewidujący widzowie twórców? A może sami siebie wystrychnęliśmy na dudka? Problemy zaczynają się bowiem w momencie, gdy teoretyzowanie powolnie zmierza w kierunku egoizmu. Nie chodzi tu już nawet o potrzebę udowodnienia rozmówcy, że to on jest w błędzie, a Ty masz rację, lecz o to, iż sami sobie odbieramy przyjemność pełnego obcowania z ekranową historią. Jak słusznie zauważył serialowy Logan, Ben Barnes, postępując w ten sposób wpadamy we własne sidła. Sama historia, emocjonalne zaplecze i motywacje postaci czy zostawienie przestrzeni dla niespodzianek stają się kwestiami drugorzędnymi. Kolejny odcinek Westworld to więc wyłącznie sprawdzanie tego, czy moje przypuszczenie okazało się zgodne z prawdą. Samozachwyt jest w tym przypadku tak wielki, że po drodze przywiązujemy mniejszą wagę do innych niuansów i smaczków, jakie przygotowali dla nas twórcy. Z drugiej strony, jeśli Twoja teoria nie działa, wówczas poziom rozczarowania przekracza wszelkie granice: Westworld jest banalny, to wydmuszka, scenariusz był pisany na kolanie. Dajemy się wciągnąć w zerojedynkową grę, w której jednak nie ma ani wygranych, ani przegranych. To nieświadomie być może zastawiona na nas przez odpowiedzialnych za serial pułapka, w ramach której nawet pod płaszczykiem science fiction ukryta jest wyłącznie fikcja. Jeśli nie ma nauki – cóż, sami ją dorobimy.
Ofiarą takiego schematycznego podejścia do Westworld padł i niżej podpisany. Koncepcja Bernarda jako hosta wydawała mi się bardzo prawdopodobną opcją mniej więcej od trzeciego odcinka 1. sezonu. Jakże rozczarowujące było to, gdy twórcy zdecydowali się potwierdzić moje przypuszczenia. W akcie desperacji zwróciłem się o pomoc do Kamila Śmiałkowskiego, który w swojej ironii miał dla mnie znakomitą radę: przestań pisać o filmach i serialach, a zajmij się fizyką jądrową. Ubrany w wór pokutny postanowiłem jednak znów dać się wciągnąć w grę prowadzoną przez twórców, tylko tym razem nie byłem już oczytany i ostry jak brzytwa, lecz rozpocząłem seans z zupełnie otwartym umysłem. To właśnie wtedy można odkryć całe piękno tego serialu: nie zagarniać go w ten czy inny sposób dla siebie, a po prostu w pełni skupić się na tym, co i jak dzieje się w historii. Dla wielu z nas w trakcie 1. sezonu serialu ten fakt był tak oczywisty, że aż zdążyliśmy o nim zapomnieć.
Nazwijmy rzeczy po imieniu: gdybym wiedział, jak zakończy się Westworld, prawdopodobnie nie pisałbym tego tekstu, tylko już przygotowywał przemowę na ceremonię rozdania Złotych Globów. Zazdroszczę swoim znajomym, którzy po każdym odcinku po żołniersku podsumowują swoje emocje w stylu: „WTF, Westworld, OMG!”. Wiem jednak, że spekulacje potrafią zabijać małe przyjemności dnia codziennego i – ucząc się na błędach – chcę odrobić swoją lekcję przed drugą odsłoną serii. Zachowujemy się bowiem poniekąd jak niezliczone stado małp, które prędzej czy później stworzy dzieło Szekspira. W sieci pojawiło się tak wiele teorii na temat fabuły serialu, że nie ma żadnego przypadku w tym, iż fani zdołali przewidzieć w zasadzie wszystko to, co wydarzy się w opowieści. Na szczęście na samym końcu labiryntu w Westworld może znajdować się nie tylko rozwiązanie zagadki wszystkich tajemnic, ale również czekać tam na nas zupełnie prosty wniosek: my wciąż chcemy wiedzieć o tej fabule więcej. W przypadku produkcji tego typu rozmaite dyskusje i inne spekulacje będą cieszyć nasze oczy, jednak z drugiej strony sączyć jad w nasze umysły. Westworld potwierdza, że oto rodzi się właśnie zupełnie nowe zjawisko – spoilerowanie samych siebie. Gdzie w tym wszystkim znajduje się granica? Na to pytanie musi odpowiedzieć sobie każdy z nas osobna. Nawet wtedy, gdy w 2. sezonie serialu wokół Dolores dostrzeżemy jeszcze więcej krów.
Źródło: Zdjęcie główne: HBO