O moralności bohaterów. Czy kodeks moralny postaci to zło konieczne?
Każda z postaci posiada swój własny kodeks moralny. Można dyskutować o jego jakości, ale jedno pozostaje niezmienne - bohaterowie kierują się wewnętrznymi przekonaniami, które uznają za słuszne. Czy zatem tęsknimy za bohaterami, którzy kurczowo trzymają się własnych zasad? A może za tymi, którzy są wyłącznie moralnie dobrzy? Czy nie jest tak, że moralność sama w sobie jest już przereklamowana i o wiele lepiej sprawdza się bohater, który balansuje na jej pograniczu?
Kodeks moralny jest nierozłącznym elementem budowania postaci. Nie może być bohatera bez jego opinii na temat świata ani tego, co jest dobre, a co złe. Nie ma znaczenia, czy mowa tutaj o protagoniście czy antagoniście - postać zawsze kieruje się wewnętrznym kompasem, a jego decyzje powinny być w jego oparciu. W teorii wszystko brzmi pięknie. W praktyce jednak można zaobserwować wiele zmian, które nie do końca mogą przypaść do gustu.
Jeszcze nie tak dawno temu postaciom zarzucano, że są płaskie, że brakuje im głębi, pewnego szerszego kontekstu. Brało się to głównie z czarno-białego tworzenia postaci. Superbohater zawsze wybierał dobro, a jego wewnętrzne konflikty zostały ograniczone do minimum. Zło było złem, antagoniści byli nikczemni, rządni władzy, próżni i zapatrzeni w sobie. Ich motywy działań bywały kiepsko tłumaczone. Najlepiej działał argument “bo tak”. Ostatnie lata, zwłaszcza w telewizji, przyniosły jednak poważną zmianę w sposobie kreowania postaci. Dodano im kilku odcieni szarości, a szeroko rozumiane dobro… cóż, potyka się o własne buty. Podobno dzięki temu bohaterowie są nam bliżsi, bardziej ludzcy, można lepiej się z nimi identyfikować, a nawet zrozumieć. Postawiono na przemianę bohaterów i ich wewnętrzny rozwój, a także rozbudowane motywacje działań. Dzięki temu dostajemy bohaterów, którzy posiadają mieszaną kombinację cech charakteru. Thanos od MCU jest z góry określony jako antagonista, choć jego działania są tłumaczone troską o kondycję wszechświata. Zachowanie Thanosa, mimo że całkowicie nikczemne i tragiczne w skutkach, pokazywane jest w kontekście trudnych, ale “dobrych intencji”, co czyni jego postać jeszcze bardziej skomplikowaną i praktycznie niemożliwą do zaszufladkowania. Nieco inaczej jest w przypadku Dextera. W ciągu dnia jest przykładny obywatelem, w ciągu nocy zaś brutalnym mordercą. Oczywiście, morduje tylko przestępców i kryminalistów, bawiąc się tym samym w wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę. Ponownie mamy do czynienia z kompletnym wymieszaniem dobra i zła. Wybiela się tutaj bohaterów i każdy z nich posiada własny kodeks, choć ciężko jest go nazwać moralnym.
Tym samym ponownie przechodzimy ze skrajności w skrajność. To jeszcze nie tak dawno temu było płaskie i dwuwymiarowe, teraz zaczyna być obiektem westchnień i tęsknoty. Zatarła się wyraźna linia pomiędzy tym, co oddzielało zło od dobra, a pozostały jedynie ich cienie. Swoistego rodzaju apogeum szarości stał się serial Game of Thrones. Pierwsze sezony stanowiły szok dla widzów, którzy musieli pogodzić się z jednym faktem - tutaj dobro nie popłaca, a wręcz przeciwnie, za honor można zapłacić głową. W serialu ciężko jest o bohatera, który byłby jednoznacznie dobry. Jon Snow? Chyba najbardziej moralny z dotychczasowych bohaterów, choć sam wielokrotnie musiał zrewidować swój kodeks. O wiele łatwiej znaleźć tych złych, choć i w tym temacie serial, a właściwie seria książek frywolnie manipuluje uczuciami odbiorców. Tyrion Lannister? On doskonale zna potęgę złota, które z łatwością jest w stanie zgiąć do ukłonu niejeden kręgosłup moralny, a mimo to kreuje się go na postać sprawiedliwą i nawet w pewien sposób moralną. Jamie? Czyż jego działania nie są podyktowane miłością, jeśli tak można nazwać jego związek z siostrą? Daenerys? Do której szufladki zakwalifikować Matkę Smoków? Psychopatki czy naiwnej władczyni? Serial wielokrotnie pokazał, że natura bohaterów jest jak chorągiewka na wietrze, a moralność to po prostu puste słowo, wykorzystywane według własnego widzimisię. Ciężko jest zatem kibicować komuś, wobec kogo nie ma się stuprocentowej pewności, czego można po tej osobie oczekiwać. Co prawda Gra o tron odnosi sukces, ale nie bez krytyki, zwłaszcza wobec końcowych sezonów.
I właśnie chodzi o te wyraźne kodeksy moralne, których bohaterowie właściwie się już nie trzymają. A może właściwie powinni, bo to w nich tkwią najlepsze smaczki popkultury. Ze swoistego rodzaju sentymentem wspominam postać MacGyvera, który stronił od bezpośredniej przemocy i broni palnej. To właśnie to czyniło go wyjątkowym, stawiało go ponad tymi, z którymi walczył. Jego intelekt, kreatywność, smykałka do tworzenia technicznych cudów z taśmy i scyzoryka szły w parze z jego mocnym postanowieniem, by nie używać przemocy. I wcale nie postrzegano tego jako słabość charakteru czy ułomność postaci. Kapitan Ameryka też podbija serca fanów swoją naiwnością i bezwzględnym oddaniem sprawie. Kodeks moralny bohaterów jest czymś, co potrafi przyciągnąć widza. Zdecydowanie lepiej ogląda się postaci, które są wyraziste i dobrze ukształtowane. Wiemy czego się po nich spodziewać, mamy własne oczekiwania i dlatego łatwiej jest nam się identyfikować z ich działaniami i reakcjami. Nawet jeśli mowa tutaj o przemianie bohatera pod wpływem poszczególnych wątków fabuły to i tak jesteśmy w stanie z nim sympatyzować. Zaskakująco dobrze oglądało się zmagania ideologii Morgana z The Walking Dead, by nie zabijać ludzi, nawet jeśli jeśli przynosiły one opłakane skutki. Nie oznacza to, że emocje, jakie wywoływał były samymi ochami i achami. Wręcz przeciwnie, jego zachowanie wielokrotnie wzbudzało irytację i czystą złość. I właśnie o to chodzi - wyrazisty bohater sprawia, że mamy wobec niego żywe emocje, lepiej go zapamiętamy, a co za tym idzie - stanie się ikoną popkultury. A to już jest sukces sam w sobie.
Zdecydowanie gorzej ogląda się bohatera, który nie posiada żadnego kodeksu moralnego, czy chociażby nawet niemoralnego. Takie postacie są po prostu mdłe, nijakie, a ich wątki są przypadkowe i wprowadzają jedynie zbędne zamieszanie. Nie chodzi tutaj o jak najbardziej pożądany rozwój postaci, bo to jest zawsze mile widziane. Mowa tutaj o instrumentalnym wykorzystywaniu własnych bohaterów do wypełniania dziur fabularnych. Doskonale to widać w produkcjach młodzieżowych. Bellamy Blake z The 100 może i na początku miał własne zasady, ale scenarzyści szybko się ich pozbyli. Z sezonu na sezon przemienia się z kompletnego ignoranta wobec demokracji i władzy, w superbohatera ratującego swoją grupę, by dosłownie chwilę potem ponownie wrócić do irracjonalnych zachowań, które ciężko jest w jakikolwiek sposób usprawiedliwić. O ile jego pierwsza przemiana w pozytywną postać była wiarygodna, o tyle kolejna stanowiła tanią, nieprzemyślaną zagrywkę scenarzystów. Takie zagrania są na porządku dziennym. Zdrady, brak lojalności, bezsensowne kłótnie, pochopne decyzje - to wszystko razem wzięte bardzo często jest dorzucane z doskoku postaciom, po których byśmy się tego w ogóle nie spodziewali. Nie bez powodu tak często się używa określenia, że coś jest nietypowe dla konkretnej postaci. Tego nie da się ukryć, można próbować argumentować, ale jeśli bohater jest z założenia oddanym mężem i ojcem, to przypadkowa zdrada z sąsiadką jest po prostu wierutną bzdurą.
Osobiście coraz częściej tęskni mi się za bohaterami, którzy są spójnie wykreowani. Jeszcze bardziej tęskni mi się za tymi, których jasno można określić, po której stronie mocy walczą. Kiedy myślę chociażby o Harrym Potterze, to zaczynam doceniać konsekwencję w budowaniu tego bohatera. Harry jest tym moralnym rodzynkiem, który nie jest w stanie użyć zaklęcia Cruciatus, nawet wtedy, kiedy targają nim silne emocje. Od samego początku prezentowany był jako ten, który jest dobry i stoi po stronie życia i miłości. Trzymając się tego uniwersum, można spokojnie wspomnieć o Dolores Umbridge. Jest ona całkowitym przeciwieństwem Harrego Pottera, czystym złem chodzącym na tych swoich krótkich nóżkach. Z drugiej jednak strony jest postacią idealną. Dolores Umbridge to jedna z najlepszych antagonistów, zła do szpiku kości, a dodatkowo, wierna swoim zasadom i pragnieniom władzy, jedynie pogłębia swoją nikczemność.
Czy zatem warto rozmawiać o moralności bohaterów? Czy warto w ogóle się nad tym zastanawiać? Oczywiście, że tak. Dobrze skrojone postacie nie tylko wpływają na sukces produkcji, ale przede wszystkim dodają niepowtarzalnego kolorytu całej historii. Zmagania bohaterów z własnymi przekonaniami w obliczu konfliktu interesów stanowią przecież główny gwóźdź programu. Dlatego tak bardzo kibicuje się Jonowi Snow w jego jaskiniowych dylematach. Z czystą przyjemnością ogląda się The Hunger Games i zgorzkniałą Katniss Everdeen walczącą o dobro swojej rodziny, którą zawsze stawia na pierwszym miejscu. I między innymi dlatego tak bardzo nienawidzi się Negana z The Walking Dead za jego brutalną bezwzględność. Im większa polaryzacja bohaterów, tym silniejszy i mocniejszy jest wewnętrzny konflikt, a co za tym idzie - więcej czystych emocji dla widzów. Nie na darmo tak mocno uderza w czułe punkty reakcja Lary Croft na jej pierwsze morderstwo w nowym Tomb Raider. Jej dotychczasowa niewinność umiera razem z mężczyzną, którego zabija w błocie.
Warto jest oczekiwać od scenarzystów, że dołożą starań, by ich bohaterowie byli niepowtarzalni, ale przede wszystkim spójni i wyraziści. Moralni czy amoralni, nie to jest najważniejsze. Istotne jest, by bohaterowie nie byli piłeczką do ping-ponga odbijaną od jednej szarości do drugiej Jeśli muszą to niech nawet będą źli, brutalni, niech mordują lub łamią każde dane słowo. Cokolwiek, ważne by było wyraźnie widać kim są. Szkoda po prostu czasu na nijakość.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe