Ostatni film Quentina Tarantino. Co nam pokażesz, mistrzu?
Quentin Tarantino od dawna zapowiada, że jego następny film będzie ostatnim. Na ten moment nic nie wiemy na temat tego projektu, bo być może sam reżyser nie ma pojęcia, o czym chce opowiedzieć.
Pewnie nie jestem jedynym odbiorcą popkultury, którego styl Quentina Tarantino jeszcze mocniej zachęcił do inwestowania czasu w oglądanie filmów. Jego Wściekłe psy, a potem Pulp Fiction podniosły kotarę odsłaniającą postmodernistyczne doświadczenie. Trudno zresztą wyobrazić sobie coś piękniejszego na początku przygody z kinem niż obcowanie z twórczością faceta zakochanego w filmach i podchodzącego wręcz fanatycznie do oglądanych przez siebie produkcji. Tarantino nazywany jest przez widzów i krytyków mistrzem pastiszu, mistrzem kina i geniuszem potrafiącym w niezwykły sposób czerpać z innych produkcji.
O Tarantinie napisano tysiące pozycji – pochwalnych, ale też krytycznych, odnoszących się właśnie do jego zamiłowania w korzystaniu z filmowych cytatów i uderzających w podejście do prezentowania ekranowej przemocy. Nie chcę rozpoczynać tej dyskusji po raz kolejny, bo bardziej interesują mnie spekulacje dotyczące jego ostatniego filmu. Wiadomo, że jego portfolio nie ma zbyt wielu pozycji i ogranicza się do dziewięciu filmów oraz kilku serialowych epizodów. Dla mnie, jako fana jego twórczości, dość smutne jest to, że z racji młodego wieku zobaczyłem tylko trzy jego filmy na dużym ekranie (Django, Nienawistna ósemka i Pewnego razu... w Hollywood). Bólem napawa mnie też perspektywa, że w przyszłości twórca pokaże światu swoje ostatnie widowisko. Jego podejście wyklucza taśmowe tworzenie filmów, którego sam nie stygmatyzuje. Uważam, że nie ma nic złego w tym, że ktoś zarabia w ten sposób na życie lub nawet dorabia do tego większą ideologię, kręcąc filmy do ostatnich dni życia z nadzieją, że wypełnia artystyczną misję.
Tarantino to jeden z niewielu reżyserów, który kręci filmy takie, jakie chce. Potrzeba 100 mln dolarów budżetu? Nie ma problemu. A może więcej? Da się załatwić. W końcu nadejdzie moment, że studio filmowe spełni jego wolę po raz ostatni, ale wciąż nie wiemy, kiedy to nastąpi. Pragnieniem reżysera jest zakończyć karierę w momencie, gdy jeszcze nie odleci całkowicie od współczesnego spojrzenia na kino. Może słuchał piosenki Perfect i wziął sobie do serca, by "zejść ze sceny niepokonanym"? Sam mówił:
Nie słyszałem o takiej zasadzie, że reżyser w wieku starczym staje się oderwany od rzeczywistości, ale niewątpliwie takie ryzyko istnieje. Być może Tarantino nie chce być częścią epoki kina, którą uznaje za zdecydowanie mniej udaną. W innym z wywiadów wspominał, że obecnie kino jest w słabej kondycji, tak jak to było w latach 50. oraz 80. Są jednak twórcy – jak na przykład Martin Scorsese – którzy potrafią mimo poważnego wieku dać światu Wilka z Wall Street lub Irlandczyka. Wciąż zachwyca nas Steven Spielberg, któremu jednak przytrafiały się mocne wpadki, a Player One jest tego dowodem. Nierówną formę prezentuje też Ridley Scott z okropnym Domem Gucci i całkiem udanym Ostatnim pojedynkiem.
Perspektywa zobaczenia ostatniego filmu Quentina wywołuje smutek, ale podziwiam go za to, że podjął taką decyzję. Tym bardziej że spodobało mu się tworzenie za pomocą innych form wypowiedzi – chociażby książki. W 2021 roku wydał pierwszą powieść rozwijającą wątki z filmu Pewnego razu w Hollywood, a niedawno opublikował pozycję bardziej filmoznawczą – Cinema Speculation. Poza tym świat obiegła informacja o tym, że planuje nakręcić w 2023 roku 8-odcinkowy serial. Na ten moment nie znamy żadnych szczegółów, ale jego powrót do telewizji będzie na pewno czymś, na co czekało wielu fanów. Ostatni raz z tą formą miał do czynienia przy odcinkach CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas oraz Ostrego dyżuru. Z niecierpliwością czekam więc na jego historię, która będzie dłuższa od filmu kinowego.
Wyżej wspomniałem o jego diagnozie dotyczącej współczesnego kina, z którą na pewno warto polemizować. Jest to przecież bardzo szerokie zagadnienie i wymaga doprecyzowania, czy chodzi o kino w ogóle, czy może o samo Hollywood. Tarantino to filmowy erudyta, więc nie odrzucałbym jego obserwacji. Ostatnio zresztą słusznie zauważył, że aktorzy w filmach Marvela nie są gwiazdami, bo są nimi postacie, w które się wcielają. W starym Hollywood było tak, że widz wybierał się na film, bo zobaczył lubiane nazwisko na plakacie. Dziś interesuje go przede wszystkim franczyza i tytuł, a jeśli przy okazji w filmie są lubiane przez niego twarze, to tylko lepiej dla wyników kasowych widowiska. Tutaj też nie wszystkim spodobała się ta wypowiedź, bo może jest to stanowisko zbyt radykalne. Marvel Studios zatrudnia przecież wielkie gwiazdy – wśród nich jestKurt Russell, Michael Douglas czy Tony Leung. Jest w tym jednak coś, co zachęca do dyskusji w znacznie ciekawszy sposób, niż zrobił to Martin Scorsese, krótko nazywając filmy z superbohaterami "parkiem rozrywki".
Dlatego zastanawiam się, jaki może być ostatni film Quentina Tarantino. Czy będzie to coś w jego stylu? A może zdecyduje się bardziej na eksperymentowanie z formą? Reżyser powtarza oczywiście, że sam nie wie, jaki będzie ten jego ostatni film. Niektórzy fani liczą na co, co podsumuje jego karierę i stanie się czymś na wzór Avengers – ze znanymi i często występującymi u niego aktorami takimi jak Samuel L. Jackson, Tim Roth czy Uma Thurman. A może Tarantino właśnie odejdzie od tego i zdecyduje się na manifest artystyczny? Jest jeszcze opcja, że po prostu stworzy trzecią część serii Kill Bill, co dawałoby mu szansę na nowe otwarcie (z młodym pokoleniem w rolach głównych), ale też przy okazji dobre podsumowanie całej kariery.
Na Star Treka w reżyserii Quentina Tarantino nie ma raczej co liczyć. Jeszcze rok temu Mark L. Smith, scenarzysta wyznaczony do nowego projektu, zdradził, że dostał telefon od firmy Bad Robot z pytaniem, czy chciałby pracować z Quentinem Tarantino. Zgodził się bez wahania i szybko spotkał z reżyserem, by od razu omówić pracę nad projektem. Tarantino miał mu nawet sprzedać pomysł na scenę, którą wymyślił. Miała być utrzymana w konwencji gangsterskiej. Mówił wtedy:
Wiemy jednak, że ten projekt nie powstanie. Wiele wskazuje na to, że znaczenie miała opinia Roda Roddenberry'ego, syna twórcy Star Treka, który jest prezesem Roddenberry Entertainment i ma wpływ na decyzje w kwestii poczynań i rozwoju uniwersum. Roddenberry w rozmowie z magazynem Forbes powiedział, że choć jest fanem Quentina Tarantino, nie był fanem pomysłu na Star Trek. Podkreśla, że jego reakcja nie jest osobista, ale ważna, by chronić markę.
Jeśli nie Star Trek, to co? Na pewno nie film Marvela. Tarantino powiedział jasno, że nie jest kimś, kogo można wynająć do pracy. Jeśli miałbym obstawiać, to może właśnie Kill Bill po raz trzeci. To byłoby doskonałe podsumowanie twórczości. Sam zresztą mówi, że swój najlepszy film już nakręcił i jest nim Pewnego razu... w Hollywood, co mnie nie dziwi. To list miłosny do niezwykłej epoki kina, którą tak kocha. W pewnym sensie obnaża też jego nostalgiczne ciągoty. Skoro więc dał już temu upust, to może rzeczywiście ostatni jego film będzie czymś, czego w ogóle się nie spodziewamy? Może to sprawi, że reżyser pójdzie w nieoczywistą stronę, bo jednak wszyscy wiedzą, że jest to artysta, który nie znosi kompromisów.