Patriota - 20 lat filmu pełnego amerykańskiego patriotyzmu. Czy jeszcze się broni?
Patriota miał premierę ponad 20 lat temu, czyli 28 czerwca 2000 roku. Jak sprawdza się po latach film Rolanda Emmericha z Melem Gibsonem?
Patriota pojawił się na ekranach niedługo po Gladiatorze i oczywiście, w porównaniu do klasyka kina Ridleya Scotta, nie osiągnął takiego sukcesu i chyba nie ma po latach takiego statusu. Jednak patrząc na to, co stworzył Roland Emmerich, trudno nie wysnuć wniosku, że to jeden z najjaśniejszych punktów jego reżyserskiej kariery. Zarazem powstał on w okresie świetności Mela Gibsona, który za rolę zainkasował 25 mln dolarów, a jeśli śledzicie hollywoodzkie trendy, wiecie, że gaża ta nawet w obecnych czasach znajduje się w czołówce. Takim sposobem panowie stworzyli dość charakterystyczne kino rozrywkowe, które - bezapelacyjnie broni się - po dziś dzień.
Na potrzeby artykułu powtórzyłem sobie wersję rozszerzoną Patrioty, która ma 10 minut więcej scen. Niewiele to zmienia w wydźwięku samej historii, ale w paru momentach skutecznie ją ubogaca. Szybko nasunęła mi się myśl, że Patriota to po prostu świetne, lekkie kino rozrywkowe, które nadal ogląda się z taką samą przyjemnością, jak 20 lat temu. Emmerich nie jest wybitnym reżyserem, ale w tamtych czasach miał jeszcze dobre wyczucie łapania równowagi pomiędzy tempem opowieści, humorem, budową emocji i widowiskowością. To, co szczególnie mnie zaskoczyło, to właśnie serce tego filmu, którym jest postać Mela Gibsona w dobrej, aktorskiej formie. Szybko sympatyzujemy z jego rodzinną tragedią i kibicujemy mu w poszukiwaniu zemsty oraz sprawiedliwości. Jego charyzma oraz emocjonalność sprawiają, że w wielu scenach ten film angażuje bardziej, niż można byłoby oczekiwać. Choćby nawet ta scena, gdy Susan po raz pierwszy z płaczem woła Benjamina, by nie odchodził, czy śmierć synów. Te wywoływane u widza emocje sprawiają, że wszelka scenariuszowa prostota czy realizacyjne niedoskonałości przestają mieć znaczenie. Jesteśmy przykuci do opowieści i śledzimy ją z zainteresowaniem. A to potrafią tylko naprawdę dobre filmy - zwłaszcza przy kolejnych seansach. A złoczyńca Isaacsa, skutecznie wzbudzający antypatię, wpływa na to, że chcę, by bohaterowi się udało.
Pamiętam, że Patriota zawsze był dla mnie najbardziej amerykańskim filmem. Wiadra patosu wylewają się non stop, a w niektórych scenach wręcz można byłoby sądzić, że się w nich utopimy. To jednak działa, bo w konwencji walki o niepodległość z Brytyjczykami czujemy, że ten ultrapatriotyzm ma sens, jest wiarygodny, a nawet w jakiś kuriozalny sposób potrafi wywołać emocje. Mówcie, co chcecie, ale w finałowej bitwie, gdy postać Gibsona biegnie z amerykańską flagą na Czerwone Kurtki, ciarki przechodzą po plecach. Patriota bowiem ma konwencję, w której bez patosu to wszystko przestałoby mieć jakiekolwiek znaczenie. Czulibyśmy się dziwnie. Wciąż mnie zaskakuje, że formalnie najbardziej patriotyczny hollywoodzki film wyreżyserował... Niemiec. Trzeba mieć jednak wyczucie, by bawić się tym patosem i umiejętnie nim operować w określonych scenach, by widz to jakoś poczuł. Emmerich podobne podejście przecież pokazywał w Dniu Niepodległości, choćby w scenie kultowej przemowy prezydenta granego przez Billa Pullmana. Coś, co po latach wyraźnie zatracił, w tych filmach potrafiło być mocnym atutem.
Pomimo 20 lat, jedna scena cały czas siedziała mi w pamięci i myślę, że nie jestem w tym odosobniony. Tomahawk, las i Mel Gibson w akcji! Jestem w szoku, że nadal jest to najbardziej perfekcyjnie zrealizowana scena tego filmu, która klimatem, zdjęciami, choreografią i dawką emocji po prostu imponuje. To wciąż pokaz tego, jak zrobić coś dobrze pod kątem realizacyjnym i zarazem emocjonalnym, bo choć obserwujemy sieczkę Czerwonych Kurtek, jest scena przełomowa dla rozwoju bohatera, jak i pierwszy krok w zemście, więc kibicujemy mu, wręcz chcemy, by zabijał, bo jest to jakiś pokaz wymierzania sprawiedliwości za diabelski czyn zabicia mu syna i spalenia domu. To w końcu moment, w którym Benjamin Martin stracił wszystko i musiał obudzić w sobie bestię z dawnych wojen. Kompletnie mi nie przeszkadza, że cała historia Patrioty w jakimś stopniu - podobnie zresztą jak w Gladiatorze - staje się jednoosobową krucjatą, w której sprawy polityczna i losy narodów są w jakimś stopniu skutkiem ubocznym. Walorów rozrywkowych to nie zabiera, a wręcz poprzez dobre budowanie narracji, staje się silnym emocjonalnym fundamentem. A wciąż krąży legenda, której potwierdzenia do końca nie mogłem znaleźć, że styl walki bohatera gry Assassin's Creed 3 był inspirowany właśnie tą sceną z tomahawkiem.
Przecież ten film to nie tylko Mel Gibson. Patriota to kapitalnie zły Jason Isaacs jako nemezis Martina, zawsze charyzmatyczny Tom Wilkinson, idealny amerykański generał Chris Cooper trudny do rozpoznania młodziutki Logan Lerman i Heath Ledger, którego kariera została uratowana właśnie przez ten film. Młody Ledger wówczas od razu został zaszufladkowany przez sukces Zakochanej złośnicy i wszyscy proponowali mu role w komediach dla nastolatków, ale on miał większe ambicje. Był już pogodzony z decyzją o zrezygnowaniu z aktorstwa i powrocie do rodzinnej Australii, ale... dostał rolę, pokonując innego faworyta, Jake'a Gyllenhaala. Przez pryzmat historii aktora i tego, czego dokonał w kolejnych filmach, troszkę inaczej odbiera się to, co prezentuje na ekranie. I choć dostaje trochę więcej aktorskiej pracy, twórcy dali mu uroczy wątek romantyczny, który aż do tragicznego finału, naprawdę staje się dziwnie ciepły i sympatyczny.
Patriota to nadal kawał dobrej rozrywki, który ma kapitalne zdjęcia (nominacja do Oscara dla świetnego Caleba Deschanela), emocje i historię, która choć jest prosta i w kostiumowej otoczce, inspirowanej historycznymi wydarzeniami, chce opowiedzieć coś o Ameryce i trafia w punkt wielokrotnie. Oczywiście, jak to w przypadku Emmericha, widowisko jest przednie, bo mamy dużo walk, efektowny starć, które nie polegają tylko na ustawieniu się armii naprzeciw i strzelaniu. Co ciekawe - poza kilkoma szerszymi planami, Roland Emmerich nie nadużywa efektów komputerowych, jak to robił w późniejszym okresie swojej kariery. Dzięki temu wizualnie film nie zestarzał się, a muzyka Johna Williamsa nadal podbudowuje klimat i oddziałuje na emocje.
Czasem trudno jest wrócić do filmu po latach, gdy pamiętamy go zupełnie inaczej i okazuje się, że nie przetrwał on próbę czasu. Wiele filmów lepiej nie odświeżać, byśmy mogli pamiętać tylko te dobre emocje z przeszłości. Patriota dla mnie jest wyjątkiem, bo daje dużo frajdy i te trzy godziny mijają zaskakująco szybko.