Mark Duplass: Pokój 104 jest jak pudełko czekoladek. Nie wiesz, na co trafisz [WYWIAD]
Co dzieje się na co dzień w typowym amerykańskim hotelu? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Mark Duplass w swoim serialu Pokój 104, stworzonym dla HBO, którego czwarty sezon będzie miał premierę na HBO Go już 25 lipca. Spotkałem się, niestety przez pandemię tylko wirtualnie, z Markiem, by porozmawiać o tym, jak tworzy się taką produkcję, oraz o tym, co jemu przydarzyło się w pokoju hotelowym.
DAWID MUSZYŃSKI: Finałowy sezon Pokoju 104 rozpoczyna odcinek, który nie tylko wyreżyserowałeś, ale także napisałeś. Do tego zagrałeś w nim główną rolę. Co zainspirowało cię do stworzenia tego opowiadania?
MARK DUPLASS: Zawsze fascynowała mnie historia tych muzyków, którzy nagrywają jeden album lub jedną piosenkę będącą wielkim hitem, po czym znikają bez śladu. Co się z nimi dzieje? Chciałem stworzyć coś podobnego do dokumentu Sugar Man. Interesuje mnie też druga strona tej opowieści, czyli jak to jest być fanem. Mam poczucie, że ci najbardziej zagorzali fani zachowują się często, jak wampiry chcące wyssać z gwiazdy trochę popularności. Bardzo często nie zważając na to, jak to zostanie przez daną osobę odebrane. Nie liczą się z ich uczuciami, bo chcą zaspokoić swoją próżność. Przez jedną chwilę chcą poczuć się właśnie jak taka gwiazda, a przez obcowanie z nią mają iluzję, że tak jest. W przypadku muzyków dodatkowym magnesem są ich utwory, które bardzo często obnażają ich uczucia, pokazują ból. Przez co fani mają poczucie, że bardzo dobrze ich znają.
Chciałeś obnażyć tę fanowską obłudę.
Trochę tak. Pokazać, że jest to moim zdaniem niezdrowe zachowanie, które do niczego dobrego nie prowadzi.
Grasz główną rolę w tym odcinku, choć oryginalnie miał być to muzyk Mark Kozelek, prawda?
Faktycznie, zaproponowałem, że napiszę dla niego odcinek, bo się znamy. Lubię jego muzykę, on moje filmy, więc pomyślałem, że możemy to wszystko połączyć. Zwłaszcza że Mark miał już do czynienia z kamerą, grał przecież u Paola Sorrentina w Młodości. Jednak podziękował, powiedział, że ta historia jest za bliska jego własnej. Czułby się niekomfortowo, a ja to uszanowałem. Pomysł już prawie trafił do śmietnika, ale zdałem sobie sprawę, że sam jeszcze nie wystąpiłem w żadnym z odcinków Pokoju 104. Trzymaliśmy mnie jako rezerwę, gdyby któryś z aktorów z jakiś przyczyn nagle nie mógł zagrać. Na szczęście nie było takiej sytuacji, a że to ostatni sezon, to postanowiłem wkroczyć.
Po czterech sezonach można powiedzieć, że jesteś ekspertem od dziwnych zachowań gości hotelowych. Zastanawiam się, czy sam miałeś jakąś niecodzienną historię, która przytrafiła ci się w takim miejscu?
Mam ich sporo i nie wszystkie nadają się, by opowiadać o nich prasie (śmiech). Pamiętam, że gdy zacząłem grać w filmach produkowanych przez duże studia i mieszkałem w naprawdę wypasionych hotelach, to miałem kilka przygód. Jedna wydarzyła się w czterogwiazdkowym, luksusowym hotelu w Austin. Pojechałem tam promować film Cyrus. Byłem tym bardzo podekscytowany. Przyjechałem wcześniej. Wyskoczyłem z ciuchów i odziałem się w ten duży, puchaty, biały szlafrok. Wyciągnąłem na stół praktycznie całą zawartość minibaru. Czułem się jak król życia. Pamiętam, że właśnie chwaliłem się tym wszystkim mojej żonie przez telefon, gdy usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk karty magnetycznej otwierającej drzwi do mojego pokoju. Nagle wparowuje do niego jakiś facet w garniturze, drący się wniebogłosy do telefonu na swojego asystenta. Był ogarnięty taką furią, że nawet mnie nie zauważył, tylko miotał się po pokoju, rzucając obelgami. Całość trwała około minuty. Wiem, że to teraz może nie wydawać się długo, ale dla nagiego faceta mającego na sobie tylko szlafrok i połowę batona w buzi, była to wieczność. Zastanawiałem się wtedy, jak dać gościowi znać, że ktoś inny jest w pokoju, w taki sposób, by nie dostał ze strachu zawału.
I co zrobiłeś?
Siedziałem w bezruchu, dopóki nie przestał rozmawiać. Gdy krzyki ustały, obrócił się i dopiero mnie dostrzegł. Jak wystraszoną sarnę na poboczu drogi. Zapadła krępująca cisza i pamiętam, że powiedziałem: „To może zadzwonię na recepcję?”. Sytuacja szybko została opanowana, ale od razu zacząłem się zastanawiać, ile razy obsługa przypisała ludziom ten sam pokój i w jakich sytuacjach wyszło to na jaw. A gdybym ten wrzeszczący pan wszedł, jak ja bym uprawiał z żoną seks?
Wtedy pewnie nie opowiedziałbyś mi tej historii.
To prawda. (śmiech)
Co jest takiego fascynującego w tej produkcji pod względem producenckim?
To, że jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz. Każdy odcinek to zupełnie inna historia. Inni bohaterowie. Inny gatunek. Możemy pozwolić sobie, na co tylko chcemy, nie ma żadnych ograniczeń. Wydaje mi się też, że dzięki tej formule możemy dać szansę pokazania się aktorom, którzy nie mają okazji grać głównych ról. Jest to dla nich miła odmiana. Większe nazwiska też chętniej zgadzają się na udział w takich projektach, bo wiedzą, że to tylko na kilka dni zdjęciowych. Żałuję, że tak późno zorientowaliśmy się, że mamy taką możliwość. Ta myśl pojawiła się dopiero, gdy skończyliśmy pierwszy sezon.
To już ostatni sezon i zastanawiam się, czy w twojej szufladzie zostały jakieś pomysły, których nie wykorzystałeś i tego żałujesz?
Jest ich mnóstwo.
A podzielisz się jakimś?
Nie i już wyjaśniam dlaczego. Gdzieś w głębi tli się u mnie jeszcze promyk nadziei, że to nie jest definitywny koniec Pokoju 104. Liczę na to, że za kilka lat uda nam się zrobić sezon 5, 6 i 7, bo tyle pomysłów jeszcze mamy. Nie wiem, czy to będzie w HBO, czy na jakieś innej platformie czy kanale. Nie wiem nawet, czy to będzie w formie serialu, słuchowiska radiowego czy sztuki teatralnej. Jest wiele opcji. Jednego jestem pewien, to nie jest koniec Pokoju 104.