Strażnicy galaktyki vol.2 – marvelowska perełka czy przerost formy nad treścią?
Wśród filmów MCU jest kilka obrazów, które należałoby określić mianem kontrowersyjnych. Jakość tych produkcji wywołuje dyskusje między fanami Marvela. Hit czy kit – miłośnicy superbohaterów nie potrafią znaleźć w tych przypadkach konsensusu. Tak sytuacja wygląda właśnie z drugą częścią Strażników Galaktyki. Dlaczego odbiór dzieła Jamesa Gunna jest niejednoznaczny?
W celu zobrazowania problemu, z jakim mamy tutaj do czynienia, przytoczę z życia wziętą sytuację. Jako wielki fan Marvela zawsze przykładałem szczególną wagę do oglądania filmów MCU na wielkim ekranie. Zaraz po premierze w naszym kraju wybierałem się na seans do kina i przeważnie świetnie się bawiłem wśród innych miłośników superbohaterów. Niestety, od tej reguły zdarzył się wyjątek i związany był on właśnie z drugą częścią Strażników Galaktyki. Tak się złożyło, że na seans nie mogłem się wybrać tuż po premierze. Miałem go jednak w planach i tylko czekałem na wolny weekend, kiedy to z moją drugą połówką będę mógł wsiąść na tę intergalaktyczną karuzelę. Większość redaktorów naEKRANIE zdążyła już zobaczyć obraz i wyrazić swoje opinie w mediach społecznościowych czy w zwykłych koleżeńskich rozmowach.
Jeden z prominentnych redaktorów portalu, którego zdanie zawsze szanowałem, nie zostawił na filmie suchej nitki. Nazwał go nieśmieszną, pustą i pozbawioną jakiejkolwiek wartości wydmuszką. Zdziwiła mnie ta opinia, ponieważ inni popkulturowi komentatorzy byli bardziej przychylni i mniej radykalni w swoich ocenach. Niemniej pogląd redakcyjnego kolegi uznałem za zasadny, bo do tej pory przeważnie się z nim zgadzałem. Całe to zamieszanie sprawiło, że finalnie nie poszedłem do kina na Strażników Galaktyki 2. Dopiero po kilku miesiącach, kiedy to obraz trafił na płyty DVD, miałem okazję go zobaczyć. Oniemiałem – tak świetnej komedii science fiction dawno nie widziałem. Po seansie zacząłem zastanawiać się, czy czasem sequel nie przebija pod względem jakości pierwszej części. Gdyby nie opinia redakcyjnego kolegi, miałbym okazję zobaczyć ten wspaniały kosmiczny festiwal w kinie. Od tamtej pory nie kieruję się już wypowiedziami nawet najbardziej opiniotwórczych krytyków i sam sprawdzam każdą interesującą mnie rzecz. Wróćmy jednak do meritum. Co mają w sobie Strażnicy Galaktyki vol.2, że tak dzielą publiczność?
Więcej, mocniej, intensywniej – tak w skrócie można scharakteryzować sequel Strażników Galaktyki, w odniesieniu do pierwszej części. Wszystko to, co w volume 1 stanowiło siłę napędową, teraz podkręcono praktycznie do maksimum. Pewne motywy znalazły się wręcz na granicy groteski, która na szczęście cały czas była kontrolowana przez reżysera, Jamesa Gunna. Kosmiczna bitwa pomiędzy siłami Novy a statkiem Ronana z volume 1 robiła wrażenie? W drugiej odsłonie dostaliśmy starcie Strażników z gwiezdnym monstrum wymiotującym tęczą. Humor w pierwszej części sympatycznie ubarwiał opowieść? W sequelu stał się motywem przewodnim. Drax w Strażnikach Galaktyki bawił do łez? W dwójce jest głównym generatorem żartów. W myśl tej zasady toczy się praktycznie wszystko. Od scen akcji, przez rozwój postaci, aż po elementy dramatyczne. Volume 2 to doznanie dużo intensywniejsze, praktycznie na każdym polu. Być może to natężenie wrażeń nie dla każdego wydało się strawne i wywołało poczucie przerostu formy nad treścią. W moim mniemaniu jest to obraz pod pewnymi względami bardziej wartościowy niż jego poprzednik. Volume 2 działa najskuteczniej na płaszczyźnie emocji. Jest to jeden z najbardziej poruszających filmów stworzonych w ramach MCU. Kto by się spodziewał, że to sceny z prześmiewczych Strażników galaktyki chwycą za serca i wycisną łzy z fanów Marvela.
W tym miejscu zatrzymajmy się na chwilę, żeby poświęcić nieco miejsca sylwetce Michaela Rookera – aktora urodzonego, żeby grać charakterystyczne postacie. Ze swoją fizjonomią i niezbyt przyjemnym tembrem głosu idealnie nadawał się do portretowania czarnych charakterów i rzeczywiście w swojej filmografii ma kilka tak jednoznacznych ról. Największą sławę przyniosły mu jednak występy w produkcjach, w których wykreował mniej szablonowe postacie. W Strażnikach Galaktyki wcielił się w Yondu – herosa pojawiającego się regularnie na szczytach list najbardziej popularnych bohaterów MCU. W The Walking Dead natomiast zagrał niejakiego Merla Dixona. Widzowie, którzy poznali obie inkarnacje Rookera, z łatwością wyłapali podobieństwa. Zarówno w The Walking Dead, jak i w Strażnikach Galaktyki mieliśmy łotrzyka, który w dużej mierze dzięki więzom rodzinnym wybrał drogę dobra. Dixon i Yondu zginęli bohatersko, a ich odejście wywołało olbrzymie emocje i mocno zapadało w pamięć.
Michael Rooker dał się więc poznać szerokiej widowni jako oprych, który pod szorstkością i opryskliwością ma ukryte wielkie pokłady dobra. Przed 2009 rokiem występował praktycznie tylko na drugim i trzecim planie, ale kluczowa dla jego kariery stała się znajomość z Jamesem Gunnem. Rooker wystąpił zarówno w Robalach, jak i w Super. Między panami musiała pojawić się pewna zażyłość, bo utalentowany reżyser pociągnął aktora ze sobą na kolejny poziom. W Strażnikach Galaktyki Rooker wciąż znajdował się na drugim planie, ale tym razem dane mu było pracować przy superprodukcji z prawdziwego zdarzenia. To była jego pierwsza rola w tak dużym filmie. Yondu z mety zaskarbił sobie sympatię widzów, więc nic dziwnego, że w sequelu grał już pierwsze skrzypce.
Strażnicy Galaktyki volume 2 to film o rodzinie. Obraz dlatego tak dobrze koresponduje z linią programową Marvela/Disneya, ponieważ w gruncie rzeczy opiewa dość tradycyjne wartości. Przesłanie mówi jasno, że żadne przeciwności losu nie powinny zniszczyć więzów miłości i oddania. Widać to zarówno po wątku Gamory i Nebuli, które w bólu i znoju hartowały swój siostrzany związek. Da się to zauważyć również w ojcowsko-synowskiej opowieści z Peterem Quillem i Yondu Udontą w rolach głównych. W Strażnikach Galaktyki 2 Star-Lord odnajduje swojego tatę, ale w żadnym wypadku nie jest nim Ego. Po latach perturbacji i przepychanek dociera do niego, że to ten niebieski gość z irokezem na głowie jest jego prawdziwym ojcem. Świadomość ta zastaje go w momencie, gdy przychodzi mu się z nim pożegnać. Takie rozwiązanie fabularne podbudowuje emocjonalnie ten wątek. A to przecież jedynie wisienka na torcie tej poruszającej historii.
Strażnicy Galaktyki vol.2: Zakulisowe zdjęcia
Widzowie nie mieli szansy w konfrontacji z chwytającym za serce zakończeniem filmu. Przez całą długość produkcji twórcy prowadzili postać Yondu na zasadzie umacniania więzi emocjonalnej pomiędzy oglądającymi a bohaterem. Od rozgoryczenia i osamotnienia na początku obrazu, przez litość w stosunku do Strażników, późniejszy bunt jego ekipy, przezabawną komitywę z Rocketem i Grootem, aż do finałowego bohaterskiego poświęcenia. Wszystko to zostało doprawione ojcowsko-synowską relacją z Peterem, która dopiero w końcówce wybrzmiała w pełni donośnie. Do zobrazowania natężenia emocjonalnego wywołanego przez finałowe sekwencje przytoczę kolejną z życia wziętą sytuację. Strażników Galaktyki vol.2 oglądałem ostatnio z siedmioletnią córką, która miała za sobą już kilka marvelowskich blockbusterów. Mimo że widziała poświęcenie Tony’ego Starka, zdradzieckie zabójstwo Gamory czy poruszającą śmierć Visiona, to przy odejściu Yondu wzruszyła się do łez. Było to o tyle zaskakujące, bo jak wiemy, dzieci sympatyzują raczej z atrakcyjnymi wizualnie postaciami. Mimo to Yondu przypadł jej do gustu. Być może miała na to wpływ właściwie nakreślona relacja rodzicielska pomiędzy protagonistami. Wielkie brawa dla Jamesa Gunna za należyte porozkładanie akcentów. Dzięki temu nawet najmłodsi widzowie mieli okazję zaczerpnąć z historii to, co najistotniejsze. Opowieść została wyreżyserowana w taki sposób, żeby wzruszała i bawiła niezależnie od wieku. Wbrew pozorom to nie jest taka prosta sprawa, o czym przekonało się już wielu filmowców.
Sequel Strażników Galaktyki został zbudowany w takim sposób, żeby na każdym kroku czekał na nas element humorystyczny. James Gunn wciska żarty, gdzie się tylko da. Film jest wręcz naszpikowany dowcipami. W większości przypadków komizm trafia w dziesiątkę. Tak jak w poprzedniej części na posterunku znajduje się Drax, ale tym razem nie tylko jego postać odpowiada za komediową tonację całości. W pewnych momentach James Gunn tak szarżuje, że trafiamy na płaszczyznę metażartów. Idealnym przykładem jest tutaj Tasak-Man, będący doskonałą parodią tendencji obecnych w superbohaterskich komiksach. Takich momentów jest dużo więcej – można by je wyliczać w nieskończoność. W filmie pojawiają się oczywiście przestrzelone dowcipy i mniej finezyjne żarty, ale przy takim natężeniu humoru są one wręcz niezauważalne. James Gunn dał się poznać jako doskonały scenarzysta komediowy. Wyrobił sobie styl, dzięki któremu jego poczucie humoru stało się znakiem rozpoznawczym Strażników Galaktyki. Wystarczy przypomnieć sobie Avengers: Wojna bez granic i sekwencje dialogowe z udziałem Quilla i reszty. Podczas spotkania z Thorem czy w trakcie późniejszej konfrontacji z ekipą Starka czuć ducha wcześniejszych filmów Jamesa Gunna tworzonych w ramach MCU. Autor przyłożył również rękę do wyboru utworu muzycznego zwiastującego pojawienie się kosmicznych bohaterów w Wojnie bez granic. W momencie pierwszych taktów Rubberband Man, wiadomo już, że oto na scenę wkraczają Strażnicy Galaktyki.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o maskotce marki, czyli małym Groocie. Nie od dziś wiadomo, że wielkie filmowe widowisko nastawione na komercyjną dominację powinno mieć elementy atrakcyjne dla najmłodszego widza. Dlatego często w wielkich produkcjach pojawiają się pocieszne stworki, misie i inne sympatyczne zwierzątka. W takiej formule bryluje oczywiście Disney/Pixar, który podobne motywy wykorzystuje również marketingowo. Filmowi Strażnicy Galaktyki przełożyli potencjał Groota właśnie na taką wartość. Mały superbohater pod względem „słodkości” może spokojnie konkurować zarówno z Baby Yodą, jak i Ewokami. Groot szybko stał się maskotką, którą można kupić w sklepie z zabawkami, czy symbolem na koszulkach lub kubkach do kawy. Pojawiał się na breloczkach do kluczy, komputerowych tapetach czy na gościnnych występach w innych filmach (Ralph Demolka w internecie). Mały Groot stał się produktem marketingowym skierowanym do najmłodszej widowni. Wcześniej kinowy Marvel nie miał takiej ikony, a jak wiemy, dziecięca publiczność ma olbrzymi potencjał komercyjny.
Strażnicy Galaktyki Vol. 2 to filmowy produkt doskonały. Obraz skrojony idealnie pod potrzeby starszych i młodszych. Zabawny, dynamiczny, lekki w odbiorze, z morałem i przesłaniem wpasowującym się w oczekiwania szerokiej widowni. Przy tym wszystkim film podchodzący z należytym szacunkiem do komiksowych pierwowzorów i kreatywnie rozwijający kinowe uniwersum Marvela. To jeden z nielicznych filmów MCU, który tak udanie wpisuje się w założenia kinowego Domu Pomysłów. Strażnicy Galaktyki vol.2 w pełni wykorzystują potencjał MCU. Czy jest to obraz lepszy niż powszechnie ceniony poprzednik? Moje osobiste doświadczenia z serią stawiają go nieco wyżej niż volume 1, ale przecież oba filmy to już czysta marvelowska ekstraklasa.