Prawda czasu, prawda ekranu. Edukacyjny charakter seriali wojennych
Seriale to nie tylko przyjemne historie oparte na fikcji, lecz także produkcje historyczne. Do kanonu telewizji przeszły takie tytuły jak Kompania braci, Pacyfik czy mniej znany w Polsce Generation Kill: Czas wojny. To seriale, które z powodzeniem mogą służyć jako środki dydaktyczne na lekcjach historii.
Jeszcze do nie tak dawna uważano, że produkcje telewizyjne są czymś gorszym od tych, które możemy znaleźć na kinowych ekranach. Panowało nawet powszechne przekonanie, że producenci, aktorzy i widzowie przywiązują do nich mniejszą wagę. Nie będziemy się oszukiwać. Przez długi czas tak właśnie było. Mały ekran był trampoliną do tego dużego. Jednak w pewnym momencie coś się zmieniło. Tacy giganci jak Steven Spielberg i Tom Hanks postanowili połączyć swoje siły, by po sukcesie Saving Private Ryan z podobnym rozmachem zrealizować serial Band of Brothers. Ta dziesięcioodcinkowa produkcja, stworzona przez telewizję HBO, kosztowała przeszło sto milionów dolarów. Ale opłaciło się, ponieważ takiej precyzji i rozmachu próżno było szukać nie tylko w telewizji, lecz także w filmach kinowych.
Całość oparta jest na bestsellerowej książce amerykańskiego historyka, Stephena E. Ambrose’a (pełny tytuł brzmi: Kompania Braci. Kompania E 506 pułku piechoty spadochronowej 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Od Normandii do Orlego Gniazda Hitlera), opisującej oczywiście historię słynnej kompanii E ‒ od momentu sformowania w czerwcu 1942 roku aż do końca działań wojennych. I trzeba przyznać, że producenci serialu (Steven Spielberg i Tom Hanks) nie mogli lepiej wybrać. Kompania ta bowiem brała udział w większości najważniejszych wydarzeń na froncie europejskim w ostatnim roku wojny. I tak też jesteśmy świadkami desantu w Normandii (a później ‒ w Holandii) w ramach operacji Market Garden. Widzimy też bohaterską obronę Bastogne podczas kontrofensywy niemieckiej w Ardenach lub wyzwolenie jednego z obozów koncentracyjnych. Wreszcie, kompania E zdobywa siedzibę Hitlera, Orle Gniazdo w Berchtesgaden.
Z całą pewnością twórcom w uzyskaniu odpowiedniego efektu pomogła formuła miniserialu. Pozwala ona bowiem na przedstawienie historii w sposób dalece bardziej kompleksowy niż film pełnometrażowy. To z kolei umożliwiło pełniejsze ukazanie realiów wojny. Możemy śledzić losy bohaterów nie tylko podczas zmagań wojennych, lecz także mniej spektakularne życie w koszarach, czy też w okopach. – Dzięki takiej dbałości o szczegóły i kolejności wydarzeń ta produkcja stała się wartościowym wkładem telewizji w edukację młodszego pokolenia w zakresie wydarzeń II wojny światowej – twierdzi polski historyk i profesor nauk historycznych, Andrzej Paczkowski. – Podczas każdego odcinka możemy w najmniejszych szczegółach zobaczyć, jak przebiegały działania wojenne, jakie komendy dostawali żołnierze oraz jak walczyli o swoje życie. Dla mnie, jako historyka, największa wartością są momenty, w których widzimy weteranów opowiadających o tym, co ich spotkało na froncie. Z jaką straszliwą rzeczywistością musieli sobie radzić na co dzień – dodaje Paczkowski.
Historie ludzi
Formuła miniserialu pozwoliła też na przedstawienie bogatszej galerii bohaterów. W Kompanii braci jest ich sporo. Mimo że większość z nich pojawia się w każdym odcinku, to poszczególne epizody zazwyczaj w większym stopniu skupiają się na jednym, konkretnym członku kompanii E. W ten sposób ich osobiste tragedie i dylematy stają się niemal równie ważne, co wojna sama w sobie.
Co ciekawe, w serialu próżno szukać gwiazd na miarę choćby Tom Hanks. Dzięki temu nie ma się wrażenia, że cała opowieść koncentruje się na jednej postaci. W zamian otrzymujemy przejmujący obraz tego, jak wyglądała wojna widziana oczyma przeciętnego żołnierza. Obserwujemy z jednej strony strach, ból, śmierć i zniszczenie. Z drugiej jednak jest też tu miejsce na przyjaźń, braterstwo i heroizm.
Trzeba iść za ciosem
Duet Spielberg i Hanks po ogromnym sukcesie Kompani braci postanowił podejść z równie wielkim rozmachem do innej batalii rozgrywającej się w tym samym czasie, mianowicie do wojny na Pacyfiku. Miniserial zatytułowany The Pacific stał się bardzo osobistym projektem właśnie dla Toma Hanksa, którego ojciec brał udział w tych działaniach bojowych. – Ja tak naprawdę nic nie wiedziałem o wojnie na Pacyfiku. Cała moja wiedza sprowadzała się do tego, że walki rozpoczęły się od ataku na Pearl Harbor, a skończyły zrzuceniem bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Moim zdaniem to, co się w tym czasie wydarzyło, zasługuje na odpowiednie upamiętnienie – wspomina Hanks. – Trzeba pamiętać, że kampania na Pacyfiku była pod względem militarnym równie ambitna i złożona jak lądowanie w Normandii i działania wojskowe w Europie – tłumaczy profesor Paczkowski. – Potężne siły morskie toczyły walki na ogromnych przestrzeniach, od Guadalcanal, przez Filipiny i Wyspy Salomona, aż po finałowe, brutalne bitwy o Iwo Jimę i Okinawę – dodaje historyk.
Brzydkie oblicze wojny
Podobnie jak w Kompani braci, tak i przy Pacyfiku producenci i reżyserzy zadbali o ogromną realność wydarzeń. Na ekranie nie zobaczymy tylko dobrych Amerykanów i złych Japończyków. Obie strony konfliktu zostały ukazane ze swoimi wadami i zaletami. – Chcieliśmy, aby ludzie oglądający nasz serial mówili: „Nie wiedzieliśmy, że nasi żołnierze robili takie rzeczy Japończykom” – zaznaczał na konferencji prasowej Tom Hanks. Jednak takie ukazanie rzeczywistości nie spodobało się dużej części weteranów i prawicowych komentatorów. Twierdzą oni, że serial sugerował, że wojna na Pacyfiku obracała się przede wszystkim wokół terroru i rasizmu. – Na Pacyfiku biali ludzie walczyli z żółtymi i obie strony pełne były nienawiści do wszystkiego, co reprezentował sobą przeciwnik – tłumaczył się Hanks.
Jednak nie tylko twórcy Pacyfiku musieli się zmierzyć z niezadowoleniem ludzi, którzy inaczej pamiętali to, co się wydarzyło w tamtych czasach. Z podobnym atakiem zmuszeni byli radzić sobie twórcy serialuGeneration Kill, czyli Susanna White i Simon Cellan Jones. Produkcja ta jest ekranizacją dokumentalnej książki Evana Wrighta i opowiada historię specjalnego oddziału marines, który w marcu 2003 roku ‒ na krótko przed inwazją na Irak ‒ działał na terenie wroga, przygotowując grunt dla nadciągających wojsk. W tym przypadku twórcom zarzucono, że w zbyt łagodny sposób przedstawili życie żołnierzy w Iraku oraz czyhające na nich zagrożenia. Prawicowi publicyści w licznych artykułach zwracali uwagę, że twórcy nie skupili się na brakach w uzbrojeniu żołnierzy, a na ich misjach zakończonych sukcesami. Tym razem jednak po drugiej stornie barykady stanęli weterani, którzy, jak mało kiedy, jednym głosem poparli produkcję, rekomendując ją jako obowiązkowy materiał dla osób, które chcą wstąpić do wojska i wyjechać na misje zagraniczne. Bo, jak trafnie ujął to jeden z żołnierzy, wojsko to nie egzotyczne wakacje z karabinem, a prośba o śmierć za wolność i ojczyznę.