Ród Smoka upada... bo nie potrafi stać na własnych nogach. Najdłuższy zwiastun w historii telewizji
Gra o tron popsuła się w drugiej połowie. Jej prequelowi potrzeba było „tylko” drugiego sezonu. Co jednak najbardziej absurdalne, jedną z najważniejszych przyczyn takiego stanu rzeczy jest nachalne nawiązywanie do serialu głównego wraz z retconowaniem jego punktów fabularnych.
Zawiłe dzieje Westeros na małym ekranie
Dzieje telewizyjnego uniwersum Pieśni Lodu i Ognia najlepiej określić niegdyś słynnym facebookowym "to skomplikowane". Gra o tron zaczęła z przytupem i została okrzyknięta kamieniem milowym w historii współczesnej telewizji. Równie głośny i kompromitujący był jej upadek wraz z końcem ostatniego sezonu. Uproszczenia historii, nudne i niepasujące do charakterów postaci czy klimatu serialu zwroty akcji czy w końcu scenariuszowe absurdy – na czele z Daenerys, która miała jakby zapomnieć o Żelaznej Flocie (według Davida Benioffa), oraz Legionem Zagłady Nocnego Króla tak niebezpiecznym, że... zniszczono go w pierwszej i jedynej bitwie, którą Biali Wędrowcy stoczyli z armią ludzkości. Wszystko to sprawiło, że znajdujące się wówczas w fazie produkcji spin-offy zostały skasowane, a niegdyś największy fenomen wśród seriali osunął się w popkulturowy niebyt.
A na drugą szansę tej franczyzy trzeba było poczekać dość długo, bo aż do drugiej połowy 2022 r., kiedy to premiery doczekał się Ród smoka. Prequel o czasach odległych o 170 lat, mający opowiadać o najkrwawszej wojnie, jaka kiedykolwiek rozdarła Westeros – słynnym Tańcu Smoków – okazał się całkiem miłym powrotem do świata Starków, Lannisterów i Targaryenów. Niepozbawionym wad, oczywiście, ale dość dobrze stawiającym podwaliny pod rzeczony konflikt i zapowiadającym emocjonujące wydarzenia w przyszłości. Niestety, obietnice, które pozostawił po sobie finał pierwszego sezonu, szybko rozbiły się o brutalną rzeczywistość. Wiele można zarzucić drugiej odsłonie Rodu smoka – absurdalnie ślamazarne tempo, niepotrzebne i kłócące się z logiką sceny czy brak istotnych wątków dla kluczowych postaci.
Pokuszę się nawet o stwierdzenie, iż Ryana Condala (showrunnera produkcji) powinien spotkać zaszczyt wpisania jego nazwiska do Księgi Rekordów Guinnessa w kategorii „najdłuższy zwiastun filmu/serialu”. Nigdy bowiem nie oglądałem zapowiedzi trwającej osiem godzin. Sezon nie miał ani wyraźnego celu, ani kluczowego punktu, do którego zmierzał. Jego ukoronowaniem był tzw. finał, który spokojnie mógłby konkurować z finałem Gry o tron o miano najbardziej antyklimatycznego zwieńczenia historii.
Aczkolwiek w tym aspekcie twórców poniekąd usprawiedliwia fakt niespodziewanych cięć budżetowych ze strony HBO. Skoro sezon pierwotnie pomyślany był na 10 odcinków, z czego w tym przedostatnim miała odbyć się duża sekwencja bitwy, powolne tempo obecnego finału dziwi już nieco mniej. Gorzej tylko, że trzeci sezon produkcji (mający mieć 8 odcinków) jeszcze przed fazą produkcyjną natrafia na pierwszy kłopot. Pierwsze odcinki będą de facto pierwotną częścią drugiej odsłony, więc nowego materiału starczy tylko na 6 epizodów.
Jest również jeszcze jeden powód, dla którego Ród smoka zaczyna zjadać własny ogon. Ten serial zwyczajnie spycha historię, którą powinien opowiedzieć (Taniec Smoków) na dalszy plan, a w zamian koncentruje się na proroctwie o inwazji Białych Wędrowców. I gdyby to były drobne easter-eggi jak w sezonie otwierającym. Niestety wątek Pieśni Lodu i Ognia zdominował Ród smoka na tyle, że to właśnie on jest główną motywacją i motorem napędowym dla bohaterów. Na pytanie, dlaczego ten koncept jest kompletnie absurdalny, z poziomu widza i rozwoju postaci, postaram się jak najdokładniej odpowiedzieć.
Zima nadchodzi... szkoda tylko, że przyjdzie za 170 lat
Nie przyjąłem negatywnie zwrotu akcji z otwierającego odcinka. W gruncie rzeczy, potraktowałem go nawet z zadowoleniem, bo już na dzień dobry ujawniono jeden z przyszłych wątków martinowskiej sagi. Pieśń Lodu i Ognia jako nazwa smoczego snu, który skłonił Aegona Zdobywcę do przejęcia władzy w Westeros, nie tylko pasuje do świata wykreowanego przez George’a R.R. Martina, ale jako rodowy sekret przekazywany z pokolenia na pokolenie nieźle uzasadniał pewne dotychczas niezrozumiałe w historii i obyczajowości Smoczych Lordów fakty.
Jednak o ile sezon pierwszy traktował to objawienie jako ciekawostkę, o tyle w przedziwny sposób drugi całkowicie poprzestawiał akcenty. Nagle przepowiednia o Zagładzie zaczęła przyćmiewać Taniec Smoków, a jako taka stała się głównym punktem fabularnym serialu. Dlaczego wojna Czarnych i Zielonych wybuchła? Ponieważ Alicent opacznie zrozumiała majaki umierającego męża. Rhaenyra musi odzyskać tron? Tak, ponieważ żyje w przekonaniu, iż kataklizm nadejdzie za jej życia. Daemon jest nękany tajemniczymi wizjami w Harrenhal? Jest tylko pionkiem na szachownicy sił wyższych, a poza tym te wizje zsyła mu z przyszłości jeden z jego potomków.
Nie wiem, czy Ryan Condal przeczytał serię Wojny Wikingów Bernarda Cornwella, czy jedynie obejrzał zrealizowany na jej podstawie serial Upadek królestwa, ale z ręką na sercu przyznam: myśl przewodnią obu dzieł zrozumiał bezbłędnie. Przeznaczenie jest wszystkim! Szkoda tylko, że Uthred z Bebbanburga, mimo wyznawania tej samej filozofii, ma o całe góry więcej integralności i niepowtarzalnego charakteru jako bohater niż wszystkie osoby dramatu Rodu Smoka razem wzięte.
Właściwie, opierając fabułę serialu na nieuniknionym przeznaczeniu, Condal jedynie wyrządza tym bohaterom krzywdę, gdyż wcale się one nie rozwijają. Creme de la creme stanowi oczywiście finał „wątku” Daemona, w którym postanawia on poprzeć Rhaenyrę – nie dlatego, że jest jego żoną, nie dlatego, że poprzez zsyłane mu wizje coś sobie uświadamia, a dlatego, że za sprawą scenariuszowej deus ex machiny ogląda... zwiastun Gry o tron, której i tak nie dożyje. Za taki rozwój postaci po prostu podziękuję.
Co więcej, przepowiednie o Zagładzie Ludzkości nie niosą również żadnego ładunku emocjonalnego dla widzów, ponieważ oni, w odróżnieniu od bohaterów Rodu smoka, zobaczyli „prorokowaną” wojnę 5 lat temu, w finale wzmiankowanej Gry... Stąd wiedzą również, jak ta opowieść – przynajmniej w wersji telewizyjnej – się skończyła. Długa Noc i zima stulecia dobiegły końca, zanim się na dobre zaczęły, a żaden z Targaryenów nie miał dla przebiegu owego wydarzenia żadnego znaczenia. Chyba że Arya Stark – Mary Sue Bez Twarzy – była w tajemnicy bękarcią potomkinią Targaryenów. Tak samo próżno było szukać Księcia, Którego Obiecano.
Trudno dociec, jaki to ma cel: czy stoi za tym potrzeba przypomnienia widzom, iż Ród smoka należy do uniwersum Westeros, w związku z czym łączy się z Grą o tron? Wątpię, by ktokolwiek oglądający tego nie wiedział. Dopuszczam jednak inną ewentualność, która zazębia się z faktem, iż współtwórcą Rodu smoka jest George R.R. Martin – autor książkowej sagi.
Księga Porzuconych Opowieści, czyli jak retroaktywnie wymazać finał Gry o tron
To naprawdę przedziwny zbieg okoliczności, że scenarzyści Rodu smoka najwyraźniej postawili sobie za cel eksplorowanie akurat tych wątków, do których Gra o tron albo nie nawiązała wcale, albo porzuciła po pojedynczej linii dialogowej. Bo wprawdzie wspomnienie o Księciu, Którego Obiecano pojawiła się w serialu głównym (w kontekście Stannisa Baratheona), ale na jednym razie się skończyło. Trójoka Wrona się pojawiła – ale bez imienia i bez związków z Targaryenami, co finał Rodu smoka zretconował, potwierdzając tożsamość Bryndena Riversa.
Właściwie „wymazywanie” zakończenia serialu głównego zaczęło następować na dobrą sprawę już w pilocie prequela poprzez ujawnienie treści przepowiedni. Skoro Zagłada nadejść ma w czasie, gdy na tronie Westeros będzie zasiadał Targaryen, który zjednoczy wszystkie ludy Westeros – jak to się ma do niesławnego ostatniego sezonu Gry o tron? Szczególnie że – jak często i gęsto lubią potwierdzać scenarzyści Rodu smoka – smocze sny nigdy nie kłamią i sprawdzają się co do joty.
To prowadzi do dywagacji na temat wpływu George’a R.R. Martina na adaptacje jego twórczości. Pisarz był mocno zaangażowany w produkcję i pisanie scenariuszy pierwszych czterech sezonów Gry o tron. To spod ręki Martina wyszły odcinki dotyczące choćby Bitwy nad Czarnym Nurtem i Purpurowego Wesela, a ekranizacja była wówczas bardzo wierna i zgodna z duchem książek. Wokół tego, co działo się później, do dziś krążą niepotwierdzone spekulacje i sprzeczności. Według showrunnerów, Davida Benioffa i D.B. Weissa, Martin sam postanowił opuścić projekt, by skupić się na ukończeniu Wichrów Zimy:
Początkowo ową wersję zdawał się potwierdzać sam autor. Tuż po zakończeniu serialu unikał zajmowania jednoznacznych stanowisk w kwestii przygotowanego przez duet zakończenia i zdawał się akceptować fakt, iż serial i książki były odrębnymi bytami. Zostawił ocenę fanom, gdy już wyda ostatnie powieści. Aż w momencie zaawansowanej promocji Rodu smoka Martin ujawnił nieco więcej – otóż odejście z Gry o tron nie było jego pomysłem, a został on całkowicie odcięty od procesu twórczego przez showrunnerów projektu. Od tego czasu (choćby w postach na swoim blogu, krytykujących adaptatorów zmieniających oryginalną historię) nigdy nie przepuszczał okazji, kiedy mógł do tego nawiązać.
Ród smoka, który współtworzy, jest zatem dla Martina okazją do tego, by choćby nawiązać do planów zakończenia, jakie sobie zamierzył. A z perspektywy rozrastającego się telewizyjnego uniwersum, cameo Bloodravena może robić za sprytny chwyt zapowiadający przyszłorocznego Rycerza z Siedmiu Królestw. Dla niewtajemniczonych, wyjaśnię, iż Brynden Rivers, zwany również Bloodravenem, w czasie akcji tego właśnie serialu (ok. 90 lat przed Grą o tron) jest jedną z najpotężniejszych, najbardziej enigmatycznych i wpływowych osób w Westeros. Jeden z Wielkich Bękartów legitymizowanych przez króla Aegona IV, rzekomo parający się czarną magią namiestnik dwóch królów, później Lord Dowódca Nocnej Straży, gdzie zniknął podczas jednego z wypadów za Mur.
Można domniemywać, że w książkowej Pieśni Lodu i Ognia pozostanie on istotną postacią aż do kulminacji, gdyż nie wydaje się przypadkowe, iż Melisandre, spoglądając w płomienie i szukając wizji Wielkiego Innego (domniemanego głównego antagonisty), widzi w nich właśnie twarz Lorda Bloodravena/Trójokiej Wrony.
Czy Martin, sprawując bardziej aktywną kontrolę nad produkcją adaptacji swojej twórczości, może teraz pokątnie „wymazywać” wątki serialu głównego? Jestem przekonany, że w pewien sposób właśnie to się dzieje. Rzecz w tym, że tego typu struktura fabularna jest niespójna z założeniami materiału źródłowego, co prowadzi do ostatniego punktu.
Wolna wola czy przeznaczenie? Pytanie bez możliwości wyboru
Pieśń Lodu i Ognia jest sagą należącą do podgatunku low fantasy. Magia – i owszem – występuje w niej, ale w ilościach szczątkowych. Nie jest to Władca Pierścieni czy Harry Potter. Perypetie bohaterów są na tyle realistyczne, na ile mogą być w fikcyjnym świecie fantasy bazującym na pseudośredniowieczu.
Przepowiednie, wizje oraz ciągłe nawiązywanie do apokaliptycznej przyszłości nie wpisuje się w ten quasi-realizm ani konwencję królewskich i dworskich intryg, mających przecież bazować na historii Wielkiej Brytanii okresu średniowiecza. Zamiast tego w drugim sezonie Rodu smoka dostajemy dziwny miszmasz serialu kostiumowego, fantasy i horroru psychologicznego, którego motyw przewodni najlepiej oddaje cytat: Są na tym świecie rzeczy, o których się fizjologom nie śniło, książę Daemonie.
Samo traktowanie bohaterów jak nieistotne pionki na szachownicy poniekąd spoileruje i stoi w sprzeczności z zamysłem autora tychże książek. Jak Martin odnosił się do wątku Hodora w Grze o tron i – co za tym idzie – kwestii mocy zielonowidzów
Wdarcie się do czyjegoś umysłu to straszny czyn. W istocie Bran być może jest odpowiedzialny za ubóstwo intelektualne Hodora, gdyż wbił się w jego umysł z taką siłą, że uszkodził go nawet mimo tego, że musiał jeszcze cofnąć się w czasie. Jeśli zaś chodzi o moce Brana i wpływ na wydarzenia w przeszłości... Czy możemy oddziaływać na przeszłość? Czy czas to rzeka, na której można płynąć tylko w jedną stronę, czy może ocean, gdzie obowiązują wszystkie prawa? Oto tematy, które chcę poruszyć w książce, bo w serialu trudniej to pokazać. Wychodzi na to, że Ród smoka już udzielił odpowiedzi na to pytanie i jest ona dość przygnębiająca. Wolna wola w uniwersum Pieśni jest ułudą, a główni gracze grają, nie wiedząc, o co tak naprawdę toczy się rozgrywka.
Ród smoka mocno zawiódł w drugim sezonie pretekstowym traktowaniem bohaterów, fabularnym wodolejstwem, wypranymi z charakterów postaciami, a przede wszystkim tym, iż ciągle kurczowo trzyma się Gry o tron, zapominając o tym, iż powinien być kompletnie osobnym bytem.
Rzekomo produkcja rozplanowana jest na cztery sezony – nie wiem wprawdzie, do jakiego stopnia trzeba będzie przyspieszyć fabułę, by wszystko, co zostało, upchnąć w około 20 odcinków. Na fajerwerki się nie nastawiam. Lwia część wydarzeń zadzieje się zapewne poza ekranem i tylko szkoda, że adaptacja rzekomo najkrwawszej wojny w Westeros dotychczas sprowadza się do pustosłowia i braku jakiegokolwiek napięcia.
Jest to znamienne o tyle, że w realizowanych z wielokrotnie mniejszym budżetem pierwszych sezonach Gry o tron, potrafiono stworzyć na ekranie i w dialogach atmosferę ogromnego konfliktu, jakim była Wojna Pięciu Królów. Ekranowy Taniec Smoków jak na razie nie dorasta jej do pięt.