Smoki zjedzą superbohaterów? Opowieść o tym, czy jest możliwa zmiana warty
Ile jeszcze będzie tych superbohaterów? Widownia odczuwa zmęczenie, a z odsieczą mogą przyjść bardowie, wojownicy, magowie i druidki. Czy debiutujący w kinach Dungeons & Dragons: Złodziejski Honor może zacząć nowy etap w kinie?
W tym momencie już chyba większość widzów ma świadomość występujących problemów – nie tylko w Kinowym Uniwersum Marvela, ale w całym gatunku trykociarzy. James Gunn, a zatem głos decyzyjny i siła kreatywna nowego filmowego DC, powiedział niedawno, że widzowie są zmęczeni nie tyle kinem superbohaterskim, co tytułami, które nie są w stanie skupić się na postaciach i nie oferują tym samym ładunku emocjonalnego. Nieważne, jak widowiskowe sceny uda się nakręcić – nie ma emocji, nie ma sukcesu. To samo czuję ostatnio przy oglądaniu serialu The Mandalorian. Co z tego, że każda minuta wypełniona jest naprawdę ładnie zrealizowanymi scenami akcji, skoro ja nic nie czuję do postaci? Twórcy nie robią za wiele, żebym mógł emocjonować się losami Din Djarina czy Grogu i przede wszystkim drżeć o ich los. Idąc zatem za słowami Gunna – jeśli film jest słaby, to gatunek nie ma znaczenia. A trzeba pamiętać, że dziś widzowie wymagają więcej od blockbusterów. Już tyle widzieliśmy, że nie da się nas łatwo zaskoczyć nowinkami technologicznymi. Nie da się też przypudrować scenariuszowych niedoskonałości widowiskową akcją. Przyjdzie raz na dekadę taki James Cameron i pokaże, że kino nie zawsze potrzebuje złożonej fabuły, jeśli ma świat zbudowany zjawiskowo za pomocą CGI. Jednak umówmy się – to są wyjątki.
Czy gatunek na pewno nie ma znaczenia? Czy wystarczą emocje i jakość? Nie do końca, bo zawsze dominują pewne trendy i schematy, które w danym okresie sprawdzają się lepiej od innych. Od premiery filmu Iron Man będą to superbohaterowie, wcześniej widzowie ekscytowali się westernami, a kilka dekad po kowbojach przyszedł czas na thrillery. Wszystko ma swój czas i tylko od twórców i producentów zależy, jak długa będzie żywotność gatunku. Łaska widza na pstrym koniu jeździ, ale zmęczenie materiału ma prawo pojawić się tam, gdzie ktoś ma poczucie marnowania swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Czy stoimy więc w obliczu zmiany warty?
Zmierzch westernu i dominacja nowego
Wspomniane westerny królowały w zasadzie od samego początku kina (bo od 1910 roku) i cieszyły się powodzeniem do lat 60. Amerykańskie przemiany społeczne na czele z rewolucją seksualną doprowadziły jednak do tego, że historie o odważnych kowbojach toczących boje o sprawiedliwość, po prostu przeminęły. Jeszcze na dekadę zyskały powiew świeżości za sprawą włoskich spaghetti westernów, ale potem przez długie lata konie musiały zostać trzymane w stajni, a kapelusze odwieszone na kołek. Dziś westerny powracają w różnych formach. Dostajemy próby nieudane, jak choćby Kowboje i obcy, ale też świetne i uwspółcześnione wariacje tego gatunku – np. serialowe Yellowstone. Jeśli dzisiaj sięga się po western, musi być ku temu naprawdę dobry powód, bo tylko z ciekawym pomysłem można się z takim filmem przebić w świadomości widzów.
Trudno znaleźć gatunek, który nie doświadczył mniejszego lub większego kryzysu. O ile komedie i kryminały trzymają od dekad równą formę, tak na przykład musicale po ogromnym sukcesie wyczerpały się na przełomie lat 60. i 70., a kino akcji miało bardzo duże wahania w latach 90. Były też niespodziewane wzrosty popularności – w przypadku kina dokumentalnego, które wcześniej praktycznie było martwe, ale zachwyciło w erze najtisów i do dziś cieszy się powodzeniem. Powróćmy jednak do superbohaterów – czy możemy mówić o powolnej śmierci tego rodzaju kina? Poziom produkcji spada, o czym świadczą słabe oceny, a to przekłada się na kiepskie wyniki finansowe. Trykociarze od zawsze mieli przewagę, bo łatwo mogli łączyć gatunki – nie tylko science fiction i fantasy, ale też romansowały z horrorem lub komedią. Zmieniają się jednak czasy. A zmieniające się czasy, to także zmieniające się społeczeństwa.
Jeśli zatem peleryniarze zwyczajnie się znudzili, to gdzie szukać czegoś nowego? Jeszcze przed pierwszym zwiastunem filmu Dungeons & Dragons: Złodziejski honor miałem nadzieję, że może będzie to jakościowe high fantasy na dużym ekranie. Światy nierzeczywiste, baśniowe i pełne magicznych stworzeń dobrze miały się w czasach przedwojennych. Kino zawsze było odzwierciedleniem nastrojów społecznych, a zaczarowane produkcje odpowiadały lękom ludzi funkcjonujących w przededniu okrucieństw. Po wojnie i przez lata kryzysu produkcje fantasy były dla widzów, mówiąc delikatnie, nie do zniesienia, wtedy to właśnie komedie i filmy romantyczne doszły do głosu, bo widownia poszukiwała wytchnienia. Dziś w kontekście fantasy myśli się o Harrym Potterze, Piratach z Karaibów i pojedynczych produkcjach Marvela, jak choćby przygodach Thora. Chciałbym jednak w tym miejscu przyjrzeć się high fantasy lub epic fantasy, a zatem produkcjom spod znaku miecza i topora, orków i sztuczek magicznych. Fantasy w takiej formie doświadczyło mogło doświadczyć prawdziwego bumu na początku nowego millenium, kiedy to premierę miała pierwsza część Władcy Pierścieni. Do końca jednak tak się nie stało.
Gdy spojrzymy na rankingi najlepszych filmów high fantasy, okaże się, że czołowe lokaty zdominowane są adaptacjami twórczości Tolkiena. Na kolejnych miejscach znajdziemy pozycje takie jak: Legenda (1985) od Ridleya Scotta, Ciemny kryształ (1982), Conan Barbarzyńca (1982), Willow (1988) i Niekończąca się opowieść (1984). Patrząc na roczniki widzimy, że dominują tutaj lata 80., natomiast po sukcesie filmów Petera Jacksona próżno szukać naśladowców. Mieliśmy Opowieści z Narnii w kilku odsłonach, ale raczej mówimy tutaj o wyjątkach. Inna sprawa, że filmy te zwyczajnie były słabo oceniane przez widzów. Dracula: Historia nieznana (2014), Uczeń czarnoksiężnika (2008), Tajemnice Lasu (2014), Polowanie na czarownice (2002), Hansel i Gretel: Łowcy czarownic (2013) czy Eragon (2006) rzadko wychodziły poza popularną siódemkę w średnich ocenach. Nie pomogła seria Hobbit, nie pomogła też telewizja. Serwisy streamingowe chciały zaoferować swoim widzom drogie seriale fantasy, na co wpłynął niewątpliwie sukces Gry o tron. Netflix ma swojego Wiedźmina, natomiast Amazon poszedł w Pierścienie Władzy. Disney+ marzyło o wznowieniu w formie serialowej wspomnianego Willow, ale tutaj też zanotowano porażkę. Powodów tych fiask jest wiele, a najważniejsze z nich to brak zrozumienia materiału źródłowego i esencji gatunku, a także ograniczenia finansowe. Czy mogłoby się zatem udać na dużym ekranie, skoro na małym są takie problemy?
Maczugi i kolczugi wygryzą peleryny?
W kinach możemy obejrzeć teraz Dungeons & Dragons: Złodziejski honor. Przyznam szczerze, że dopiero w ten weekend wybieram się do kina na ten tytuł. Słyszałem z wiarygodnych źródeł, że to fantastyczna zabawa i że twórcy włożyli w to kawał serca i zrozumieli lore D&D. Jednocześnie nikt nie zarzuca widza toną odniesień i smaczków, nie zapowiada pięciu kolejnych projektów, a po prostu zapewnia dobrą zabawę. Sprawdzę to już niebawem, ale liczę, że tak właśnie jest. Czy jednak będzie to początek czegoś większego? Mam tutaj na myśli zdetronizowanie superbohaterów, bo jeśli ten gatunek znudził widzów, to może fantasy tego typu okaże się zbawieniem?
Harry Potter i Wizarding World – w czasach indolencji twórczej MCU, DC i Star Wars – mogło być uniwersum, które zyska na porażkach konkurencji. David Zaslav, Warner Bros. Discovery i przede wszystkim J.K. Rowling myślą jednak inaczej, więc podjęli decyzję o absurdalnym reboocie głośnej serii książek. Dla wielu osób to zawód, więc nawet jeśli zerkną z ciekawości, to ostatecznie będzie to prawdopodobnie mało satysfakcjonujący powrót do świata magii w murach Hogwartu i na ulicach Londynu. Może zatem przyjdzie taki moment, że lepiej będziemy mogli spożytkować swój czas, odwiedzając Zapomniane Krainy?
Obecnie świat znowu stoi w obliczu konfliktów zbrojnych, a także roznoszących się ekspresowo i zamykających nas w domu chorób. Jednak teraz mamy znacznie większą świadomość tego wszystkiego i czujemy, że zagrożenie jest realne. To może oznaczać, że widownia zmęczona będzie oglądaniem betonowych dżungli i filmów science fiction stylizowanych na naszą rzeczywistość. Może zechcą wejść do lasu obleganego przez kolorowe motyle, w którym elfy i orki toczą swoje boje? Nie mam pełnych danych, a wspomniane Dungeons & Dragons jest pierwszą od dawna produkcją, która może dać jakieś argumenty na poparcie tych hipotez. Osobiście nie miałbym nic przeciwko, bo jako oczywiście fan Władcy Pierścieni i osoba wspominająca z sentymentem seans w kinie pierwszych Opowieści z Narnii, życzyłbym sobie powrotu do beztroskich przygód w fantastycznej oprawie gatunku fantasy.