Szogun jest o Mariko. Wieniec ośmiu płotów, czyli analiza kobiet w serialu
Szogun to najlepszy serial 2024 roku, który w wyjątkowy sposób ukazał postacie kobiece. Ich kreacje, ze względu na realia historyczne, były oparte na niuansach.
W Szogunie poznaliśmy wielu wyjątkowych bohaterów, którzy zostali kapitalnie zagrani. John Blackthorne (Cosmo Jarvis), Toranaga (Hiroyuki Sanada) czy Yabushige (Tadanobu Asano) – to najlepsze przykłady. Trudnym zadaniem z pewnością było wprowadzenie postaci kobiecych w taki sposób, aby widzowie je zaakceptowali i nie kwestionowali ich roli w wydarzeniach osadzonych w XVI-wiecznej Japonii. Pamiętacie komentarze po pierwszym zwiastunie? Krytykowano Szoguna za to, że jakaś kobieta zabija mężczyzn, a inna walczy z nimi z naginatą w rękach. Głosy te ucichły, gdy wszyscy zapoznali się z kontekstem fabularnym i znaczeniem danych scen. Jeśli ktoś powie, że postacie kobiece w Szogunie zostały sportretowane źle lub słabo, to prawdopodobnie albo nie oglądał serialu, albo robił to nieuważnie.
Wieniec ośmiu płotów
Szczególnie zapadła mi w pamięć rozmowa Mariko z Blackthorne'em. Była to opowieść o tym, że każdy człowiek ma swój wieniec ośmiu płotów, chroniący to, kim naprawdę jesteśmy, co myślimy i jakie mamy plany, od tego, co widzi świat zewnętrzny. Dostrzegam w tym pewne nawiązanie do kreacji kobiet w serialu – do tego, jak twórcy je ukazali. Dlaczego ta głębia staje się emocjonalnym fundamentem Szoguna?
Chodzi o to, że Justin Marks i Rachel Kondo podczas kreowania bohaterek skupili się na niuansach, a nie na dosłowności. Kobiety nie są puste, nudne czy stereotypowe. Można powiedzieć, że każda staje się personifikacją motywu wieńca ośmiu płotów. Sprawiają wrażenie zwyczajnych, ale z czasem pokazują swoje prawdziwe oblicza. Liczą się najdrobniejsze szczególiki – gesty, słowa czy spojrzenia. Przy męskich bohaterach takie niuanse nie były aż tak kluczowe. Showrunnerom należą się brawa za to, że nie opierali się na banałach czy schematach, a pozwolili dojrzeć bohaterkom na własnych zasadach – wraz ze snutą opowieścią. Tak, by ich role były naturalne i zadziałały na widza.
Twórcy uniknęli pułapek współczesnych seriali. Jakich? Nie podkreślali sztucznie waleczności czy odwagi kobiet, co ma miejsce w innych produkcjach. Przez tego typu decyzje trudno uwierzyć w autentyczność postaci. Czasem mam wrażenie, że scenarzyści biorą postać męską i bez pomyślunku zmieniają jedynie płeć. Takie pójście na łatwiznę nie przekłada się na jakość. Praca twórców Szoguna wypada pod tym względem bardzo dobrze. Dzięki temu uniknęli krytyki i wielu niepotrzebnych słów natury seksistowskiej i rasistowskiej.
Niuanse Szoguna
Twórcy dopracowali każdą postać. Fuji, pani Ochiba czy kurtyzana mają swoje historie i ważne role do odegrania. Dostają czas na pokazanie charakterów i tego, jakie miejsce zajmują w japońskiej rzeczywistości. Zgodnie z motywem wieńca ośmiu płotów muszą lawirować pomiędzy pozorami, oczekiwaniami, konwenansami. Jednym uśmiechem potrafią sprawić, że inny bohater poczuje szybsze bicie serca, a widz dostrzeże w nim groźbę.
Fuji jest świetnym przykładem kobiety żyjącej w okrutnej japońskiej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której można zabić dziecko tylko dlatego, że jego ojciec podjął złą decyzję. Obserwowanie Fuji radzącej sobie z tymi wydarzeniami stało się fascynującym doświadczeniem. Zwłaszcza gdy dojdzie do nas, że taka postać w wielu innych serialach byłaby nic nie znaczącym epizodem. Momenty, gdy Moeka Hoshi podkreśla jej emocjonalny stan, potrafią wywołać ciarki. Jej oczy mówią więcej niż wielogodzinne dialogi. W obliczu tragedii, honor, obowiązek i zasady są dla niej ważne. A chwile, gdy Fuji mogła być zwyczajną dziewczyną, nieumiejącą znieść narzuconego zobowiązania, pozwalały docenić detale jej kreacji. Kulminacja wątku jest naprawdę emocjonująca.
Na pochwałę zasługuje także kreacja pani Ochiba i kurtyzany Kiku. Ta pierwsza mogła być kolejnym stereotypem. Matka przyszłego regenta to motyw wałkowany w serialach – najczęściej w nudny i ograny sposób. A pani Ochiba staje się kimś o wiele ciekawszym. To, jak pociąga za sznurki i praktycznie kontroluje radę w konflikcie z Toranagą, jest wyjątkowe. Każdy jej uśmiech wzbudza niepokój. Niezwykła jest też jej relacja z Mariko. W dzieciństwie prawie siostry. Później? Nie mogły być od siebie dalej. Jednak doświadczenia z przeszłości nie znikają, a procentują. Nie zostało to powiedziane dosłownie, ale myślę, że Ochiba jest przekonana o udziale Toranagi w morderstwie jej ojca. To też pogłębia relację Ochiby z Mariko, której rodzina odpowiada za to zabójstwo. To wszystko doskonale wychodzi przy ich spotkaniu w 9. odcinku. I zanim ktoś krzyknie, że w XVI-wiecznej Japonii kobieta nie mogła mieć politycznego wpływu, napiszę, że ta historia została zainspirowana prawdziwą kobietą, Yodo-no-kata. Twórcy nieszablonowo podeszli też do roli kurtyzany. To wybitna artystka, manipulatorka, mistrzyni czytania ludzkich pragnień i zachowań. Nie ukazano jej jako zwykłej kobiety, która żyje tylko po to, by sprawiać przyjemność mężczyznom. Bohaterka staje się ważna dla rozwijającej się relacji Mariko z Johnem. Twórcy doskonale podkreślili znaczenie elitarnych kurtyzan.
Mariko sercem Szoguna
Szogun powstał na podstawie książki, którą przeniesiono na ekran także w 1980 roku. W starszej wersji bezapelacyjnym bohaterem był John Blackthorne grany przez Richarda Chamberlaina. W nowej produkcji większy nacisk położono na wyczyny Toranagi. Czy można w ogóle mówić tu o głównym bohaterze? Teoretycznie Szogun – tak jak Gra o tron – ukazuje grupę bohaterów odgrywającą kluczowe role. W hicie HBO Jon Snow i Daenerys później zaczęli wyróżniać się na tle pozostałych. W Szogunie jest trochę inaczej. To historia Toranagi i Johna Blackthorne'a. Nie da się temu zaprzeczyć. Jednak biorąc pod uwagę emocjonalną wartość i wpływ na fabułę, śmiało można powiedzieć, że Szogun jest o Mariko.
Mariko to postać tragiczna. Gdy poznajemy jej przeszłość, zaczynamy inaczej ją odbierać. Chce umrzeć, ale nie może – w realiach XVI-wiecznej Japonii nie ma na to pozwolenia ani od męża Buntaro, ani od pana Toranagi. Obserwacja jej rozwoju staje się doświadczeniem, które można porównać do metafory przedzierania się przez kolejne płoty wieńca. Zauważmy, że tak naprawdę od pewnego momentu większość wydarzeń obserwujemy trochę z jej perspektywy. Rozwijająca się relacja z Blackthorne'em, praca jako tłumaczka dla Toranagi i toksyczne małżeństwo z Buntaro – to wszystko ją kształtuje.
Na pochwałę zasługuje Anna Sawai, którą możecie kojarzyć z serialu Monarch: Dziedzictwo potworów. W Szogunie tworzy kreację na gwiazdorskim poziomie. Jako Mariko idealnie wpisuje się w metaforę o wieńcach: na zewnątrz stonowana, grzeczna, przestrzegająca zasad i szanująca tradycję. Gdy jednak przypatrzymy się jej uważnie, widzimy, że jest wulkanem, który nie może wybuchnąć. To kobieta pełna sprzeczności i wewnętrznego zniszczenia.
Znaczenie Mariko przypieczętował 9. odcinek. Wysłana na misję przez Toranagę bohaterka odkrywa przed nami więcej warstw. Każde jej słowo jest przemyślane. A w momencie, gdy już miała odebrać sobie życie, następuje erupcja, ale bez popadania w przesadę. Jej śmierć jest dowodem na to, że spoilery nie niszczą rozrywki: większość widzów znających książkę i serial z lat 80. wiedziała doskonale, że to nadejdzie, ale... przeprowadzono to po mistrzowsku. Dostaliśmy obuchem w głowę, ale prawdziwy cios otrzymaliśmy w serce. Jeśli według Was losy Mariko nie udowadniają, że odegrała ona kluczową rolę w Szogunie, to już chyba Was nie przekonam.
Obraz kobiet w Szogunie idealnie podsumowuje wypowiedź Toranagi w finale: "Kobieta zrobiła coś, czego armia nigdy by nie zdołała". Mariko przypieczętowała swoje znaczenie dla wszystkich wydarzeń. Odegrała najważniejszą rolę w momencie, gdy to było potrzebne. Do kreacji kobiecych w tym serialu można odnieść też słowa: "Kwiaty są kwiatami tylko dlatego, że opadają". Kobiety musiały "zwiędnąć", by później rozkwitnąć na nowo.