Tomasz Ziętek: posiadanie aktorskich marzeń wiąże się z ryzykiem [WYWIAD]
Dla Tomasza Ziętka rola w filmie Orzeł. Ostatni patrol nie jest pierwszym zetknięciem z kinem historycznym. Tym razem jednak, postawiono przed nim zupełnie nowe wyzwania.
Orzeł. Ostatni patrol to nowy polski film wojenny. Orzeł był polskim okrętem podwodnym, który w czasie II wojny światowej brał udział między innymi w kampanii wrześniowej i obronie wybrzeża. Jest znany między innymi z brawurowej ucieczki z tallińskiego portu i zatopienia niemieckiego transportowca Rio De Janeiro. Jacek Blawut postanowił w swoim filmie pokazać ostatnie tygodnie życia załogi, której okręt został stracony i zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, wokół czego powstało wiele teorii.
Kapitanem statku był Jan Grudziński, w którego wciela się Tomasz Ziętek. Jest to dla niego kolejna z rzędu produkcja historyczna, ale tym razem postawiono przed nim nieco inne wyzwanie aktorskie. Podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni porozmawialiśmy o tym, że nie spodziewał się zagrać kapitana oraz wypytałem go, czy obsada badana była pod kątem klaustrofobii przed wzięciem udziału w projekcie.
Michał Kujawiński: Trzeci raz z rzędu widzimy cię w filmie historycznym. Zaczynam się zastanawiać, jak długo zostają w tobie te role. Gdy wracasz z planu do domu, miewasz problemy z odnalezieniem się we współczesności?
Tomasz Ziętek: Mam jeden duży problem wynikający z faktu, że wszystkie role historyczne wymagają ode mnie okresu preparacji, a co za tym idzie – nabywania coraz to większej liczby książek. Zwyczajnie brakuje mi miejsca na półkach (śmiech). Przy okazji Orła... tych książek było niezwykle dużo z racji tego, że sam scenariusz bazuje na hipotezach. Wcielamy się w postaci historyczne, więc przygotowanie do takich ról wymaga od aktora przynajmniej odrobienia pracy domowej i zapoznania się z dostępnymi źródłami. Mam poczucie, że moja półka już się wypełniła, ale problem jest inny: nie umiem się z tymi książkami rozstać, bo stały się immanentną częścią tych ról. Mają wartość sentymentalną. Często na marginesach są moje zapiski, a między stronami powkładane kartki z przydatnymi dla mnie informacjami.
Czy mówimy o pachnących starocią książkach z pokiereszowanymi okładkami i żółtymi kartkami?
Nie, to są często przedruki i nowe wydania, a część materiałów udostępniła nam produkcja i asystent Jacka [Bławuta - przyp. red.], który uzbierał dla nas naprawdę pokaźne źródło wiedzy. Trzeba jednak pamiętać o głównej trudności związanej z postaciami historycznymi – ciągnie się za nimi pewien ogon wyobrażeń. Mam świadomość, że np. książka Szum młodości wpisuje się w legendę na temat Jana Grudzińskiego. W końcu została napisana po jego tragicznej śmierci. Mam wrażenie, że to są rzeczy, na które trzeba patrzeć przez pryzmat pewnych wyobrażeń na temat tamtych ludzi.
Skoro już wspominamy kapitana Jana Grudzińskiego, to chciałbym dopytać o twoje przygotowania do roli. Czy w większości bazowałeś na faktach historycznych, czy jednak udało się też zgłębić myśli tego człowieka?
Wiesz, to było bardzo trudne, bo tak jak wcześniej powiedziałem, te wspomnienia z młodości stanowiły jakąś część przygotowań i dawały rys charakterologiczny tej postaci. Znalazły się tam między innymi zapiski dotyczące upodobań kulinarnych. W filmie pojawia się nawet scena z uwielbianą przez niego galaretką. Ostatecznie to było niezwykle trudne, bo to były dalekie od siebie, rozrzucone i szczątkowe informacje. Jest w tym pewna trudność, aby na bazie skromnych informacji i scenariusza ułożyć wiarygodną postać, w którą widz zwyczajnie uwierzy. Praca nad bohaterem, który żył naprawdę, jest utrudniona, bo jest obwarowana tymi wszystkimi granicami wynikającymi z różnych opisów w źródłach. Do tego trudno jest kreować postacie introwertyków, które nie uzewnętrzniają się nadmiernie.
Czyli jednak zawsze w tego typu rolach jest dużo ciebie i pozwalasz sobie na interpretację. Czy czujesz jeszcze na tym etapie jakąś presję związaną z tym, że ktoś może powiedzieć: ten bohater na pewno tak się nie zachowywał?
Zawsze to będę ja w okolicznościach stworzonych przez scenariusz, scenografię, propozycje moich partnerów aktorskich. Jednak chciałbym wierzyć w to, że trud włożony w przygotowanie się do roli procentuje. Nie wiem, czy słowo szacunek jest odpowiednie, bo jednak kręcimy filmy fabularne, to nie są dokumenty. Mam jednak z tyłu głowy to, że te osoby istniały naprawdę. Jasne, przy Hiacyncie grałem postać stworzoną na potrzeby historii, a przy Żeby nie było śladów sprawa była bardziej skomplikowana, bo pierwowzór granej przeze mnie postaci nie zgodził się na wykorzystanie jego personaliów, więc nawet to pokazuje, jaki jest to rodzaj trudności. Na szczęście można to też przekuć na budowanie roli. Dla mnie dużym zaskoczeniem było obsadzenie mnie w roli kapitana Orła. Wydawało mi się, że zupełnie nie pasuję do tego obrazu kapitana, który mamy uwieczniony w kinematografii. Gdy zacząłem czytać materiały na temat Grudzińskiego, dowiedziałem się, że wiele cech wskazywało na inny typ człowieka. Uwierzyłem, że mogę go wiarygodnie przedstawić. Przed pierwszym spotkaniem z Jackiem byłem przekonany, że przypadnie mi rola kadeta – co najwyżej.
Na konferencji prasowej na festiwalu w Gdyni wspomniałeś, że oczywistym wyborem do roli kapitana wydawał się np. Tomasz Schuchardt.
Tak. Dla mnie to było niezwykłe wyzwanie, ale z drugiej strony, gdy już przygotowywałem się do tej roli, pomyślałem, że stoi przede mną – zachowując oczywiście proporcje – podobne wyzwanie, jakie stało przed Grudzińskim. On też mógł się czuć nie na miejscu. Bo też był zaskoczony awansem, kiedy inny kapitan wysiadł w Tallinie.
W Orle jest bardzo dużo żargonu, skomplikowanych z perspektywy laika poleceń. Zastanawiałem się więc... Czy wiedziałeś, jakie rozkazy wydajesz kolegom?
Wiedziałem, co mówię. W ustach aktora może zabrzmi to dziwnie, ale mam problem z zapamiętywaniem tak specjalistycznych tekstów, bo zawsze staram się odkryć, co kryje się za tymi słowami. Zawsze się śmieję, jak niektórzy dziwią się aktorom, że są w stanie zapamiętać te wszystkie dialogi. Mówię: "stary, dialogi to jest tylko czubek góry lodowej, bo pod dialogami kryją się intencje bohaterów". Są trzy czynniki, które składają się na wypowiadane słowa: kto to mówi, do kogo to mówi i po co to mówi. To wszystko aktor musi pamiętać, bo to nie jest dla niego naturalne. Kiedy rozmawiasz ze swoją mamą i mówisz do niej: "mamo, daj mi na bilet do kina", to zawiera się w tych słowach twoja relacja z mamą. Ona jest jednak naturalna, natomiast w przypadku aktora musi się zawierać w tej samej przestrzeni, w której jest tekst. Tych komend było dużo do nauczenia, ale chcę wierzyć w to, że rzeczywiście wiedziałem, o czym mówimy.
Sporo powiedziałeś na temat przygotowań, ale ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz. Makieta Orła jest imponująca, ale sprawia wrażenie dusznej. Zastanawiam się, czy aktorzy byli badani pod kątem klaustrofobii?
Nie wiem, czy ktoś zadał sobie trud, żeby ostrzec ewentualnego uczestnika tego projektu (śmiech), ale z drugiej strony każdy przeczytał scenariusz, więc wiedział, z czym będziemy mieli do czynienia. Ja byłem przerażony, bo w pewnym momencie pojawił się pomysł, żebyśmy wsiedli na rzeczywisty okręt podwodny. Cieszę się, że do tego ostatecznie nie doszło, bo myślę, że aż tak bardzo tego nie potrzebowałem. W jakiejś części te wrażenia zostały mi dostarczone przez siłowniki, które wymuszały nasz ruch w makiecie. My zresztą mieliśmy większy kąt zanurzenia i wynurzenia, bo te realne kąty były mało ciekawe dla kamery. Przechyły były więc o wiele większe, ale jeśli chodzi o klaustrofobię, nikogo nie badaliśmy.
Ja bym się chyba wycofał, bo nawet w windzie czuję lekki strach...
Wyobraź sobie takie małe pomieszczenie i jeszcze czternastu facetów obok (śmiech).
Film historyczny ma oczywiście pokazać wydarzenia z przeszłości. Wydaje mi się jednak, że gatunek ten powinien też dawać lekcje na przyszłość. Czy Orzeł. Ostatni patrol czegoś nas nauczy?
Wierzę w wolność interpretacji. Nigdy nie narzucam widowni klucza do zrozumienia dzieła. Wydaje mi się, że dobra sztuka powinna formułować pytania, a nie dawać same odpowiedzi. Mam takie poczucie, że ten film właśnie stawia ważne pytania, co zresztą widać po spotkaniach z publicznością. Wielu chce dowiedzieć się czegoś więcej. Mam nadzieję, że widzowie z takimi pytaniami wyjdą, jeśli mogę mieć jakiekolwiek życzenie wobec nich.
Na początku rozmowy wspomniałem, że ostatnie trzy filmy z twoim udziałem są z gatunku kina historycznego, więc zastanawiam się, czy chciałbyś może w najbliższym czasie zagrać w czymś z akcją we współczesności, a może jeszcze inaczej – w filmie historycznym, ale komediowym?
Nie patrzę na to w taki sposób, bo staram się indywidualnie rozpatrywać każdy projekt. Nigdy nie miałem marzeń aktorskich i dalej ich nie mam, bo wdaje mi się, że posiadanie ich wiąże się z ryzykiem, że ta wymarzona rola nie spełni pokładanych w niej nadziei. Rola powstaje w wyniku zderzenia z materią scenariusza, historią, realiami planu, partnerami i partnerkami. Taka usilna próba realizacji własnej wizji może mieć niekorzystny wpływ na ostateczny efekt filmu.
Lepiej być mile zaskoczonym, niż niemile...
Tak. Mam wrażenie, że nie da się zrealizować takiego marzenia o roli, chyba że jesteś scenarzystą, reżyserem tego filmu i jeszcze sam ze sobą grasz. Wtedy można to marzenie zrealizować. Jestem realistą, więc nawet takich marzeń nie mam i nie chcę się ograniczać, bo piękno tego zawodu kryje się w zaskoczeniach. Takim było dla mnie obsadzenie mnie w roli kapitana okrętu podwodnego, bo sam bym tak o sobie nie pomyślał. A jednak udało mi się taką rolę zagrać. I było to niesamowite przeżycie.