Czy można się dobrze bawić na polskim filmie?
Polski film nie musi być synonimem chałtury, a często niestety w takim kontekście się go przedstawia. Nie wiem, czy przyczynię się do zmiany Waszego zdania na temat rodzimej kinematografii, ale warto próbować!
U nas jest z grubsza tak – komedia romantyczna, ciężki dramat, ewentualnie film biograficzny łączący w sobie trochę humoru z traumatycznymi doświadczeniami głównego bohatera. Kino uprawiane w Polsce nie jest łatwo zdefiniować, ale chyba da się znaleźć kilka punktów stycznych. Na niedawnym 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zobaczyć mogliśmy trzy produkcje o górach, kilka produkcji historycznych, a także sporo projektów od twórców chcących udowodnić, że potrafią uprawiać arthouse. Na ostatnią chwilę do tego grona dołączył film Xawerego Żuławskiego, być może w ogóle nieprzystający do reszty stawki. I bardzo dobrze, bo brakuje w naszym kinie takich tytułów jak Apokawixa.
Bo jak to tak – film o zombie w Konkursie Głównym? Wydaje mi się, że gdyński festiwal ma problemy innej natury niż pojawienie się od czasu do czasu w walce o Złote Lwy jednego czy dwóch filmów gatunkowych. W tym roku o najważniejsze wyróżnienia walczyło bowiem aż 20 tytułów i wyglądało to raczej na przegląd wojsk, a nie zestawienie najlepszych z najlepszych. Obecność Apokawixy nie musi być jednak dowodem na to, że nie jest trudno dostać się do konkursowego grona. Może komisja chciała otworzyć w ten sposób widzów na inny rodzaj kinowych doznań? Zwłaszcza że godnych polecenia filmów z tegorocznego festiwalu jest raptem kilka, więc trudno nawet reklamować nimi nasze kino w świadomości zwykłego widza. Pisząc "zwykłego", mam na myśli człowieka pasjonującego się innymi dziedzinami niż kino, chociaż umówmy się – filmy oglądają wszyscy. Jeśli więc producenci chcą zmienić częstotliwość odwiedzania kin, powinni pomyśleć o tym, jak zmienić sposób myślenia widzów. Sprawić, by odrzucili przekonanie, że u nas serwuje się tylko komedie romantyczne i filmy historyczne. Jasne, gdzieś tam jeszcze są próby artystycznej wypowiedzi, jednak nie tylko ja zauważyłem, że po festiwalu trwają dyskusje wśród krytyków dotyczące motywacji tworzenia tego typu kina. Mówi się, że chodzi o sam akt tworzenia i poklepywania się po plecach ludzi w branży. W myśl zasady: powiedziałem, co chciałem, i nie muszę myśleć o widzu. Może to krzywdząca opinia dla twórców zaangażowanych w tworzenie, ale jej prawdziwości całkowicie bym chyba nie odrzucał.
Nie chodzi o to, żebyśmy w Polsce tworzyli nagle blockbustery, bo to zwyczajnie nie jest możliwe. Nie chodzi też o to, żebyśmy skupiali się wyłącznie na tzw. kinie środka czy odpuszczali sobie filmy o społecznym zacięciu i skomplikowane dramaty. Rzecz w tym, że warto odnaleźć balans, pozwolić sobie na romantyzowanie z kinem gatunkowym i promowanie polskiego kina jako takie, bo ono też jest w stanie dawać widzowi rozrywkę. Jeszcze zanim myśliciel Theodor Adorno zaczął krytykować jazz, kulturę wyższą stawiano w opozycji do kultury masowej. Obecnie jednak granica tego podziału jest bardzo elastyczna – i zarówno jeden, jak i drugi rodzaj sztuki wzajemnie od siebie czerpią. Mamy dziś świadomość tego, że rozrywka nie musi urągać widzowi i nawet festiwalowa publika może dobrze bawić się na polskim filmie o zombie. Od trzech ostatnich edycji gdyńskiego wydarzenia nie było tylu śmiechów, co podczas filmu Żuławskiego (może jeszcze 7 uczuć Marka Koterskiego) i bardzo dobrze, bo może powinniśmy czasem wyjąć kija z czterech liter i wprowadzić trochę więcej luzu do otaczającej nas trudnej rzeczywistości. Jasne, nie wszystkim się film Żuławskiego podoba (są też opinie bardzo krytyczne), ale uważam, że tego rodzaju próby należy doceniać.
Dlaczego? A no właśnie dlatego, że wyniki polskich filmów w box office nie napawają optymizmem. Są oczywiście wyjątki, które mogą pochwalić się kapitalną frekwencją, ale pandemia uwypukliła problem związany z zainteresowaniem polskiego widza rodzimym kinem. Widzowie przekonali się, że dużo naszych produkcji trafia na platformy VOD i łatwo można zobaczyć je z pozycji kanapy, bez ryzykowania podróży do kina i wydawania pieniędzy na coś, co nie jest pewne wysokiej jakości. Wspomniałem już o stereotypowym myśleniu na temat naszego kina, co ma oczywiście silne fundamenty, ale to nie powinno oznaczać zaniechania prób odmiany tego stanu rzeczy.
Gdy pod koniec lat 70. Steven Spielberg i George Lucas otworzyli kino na zupełnie nowy rodzaj doświadczeń, także u nas zapanowała moda na różne gatunki. W tym okresie próbowano swoich sił z science fiction, a nawet filmami grozy z udziałem wampirów i innych monstrów. Chcieliśmy konkurować z Amerykanami, chociaż nawet wtedy wydawało się to niemożliwe. Dziś dysproporcje są jeszcze większe, ale przecież kino nawet przy małych budżetach wyzwala ogromną kreatywność. Nie można ciągle zasłaniać się tym, że nas nie stać, że nie ma zapotrzebowania na polski film o superbohaterze, bo nawet w 1970 roku Andrzej Kondratiuk stworzył Hydrozagadkę, biorąc popkulturową sieczkę tamtych czasów w nawias parodii i absurdu. W ostatnim czasie miałem okazję zobaczyć kapitalną parodię superbohaterów z Francji w filmie Badman, ale też bardzo wystylizowaną i intrygującą adaptację komiksu we włoskim filmie Diabolik. Są też inne sposoby nawiązywania do tego gatunku, które udało się zawrzeć w filmie Najmro. Kocha, kradnie, szanuje. Mateusz Rakowicz bawi się formą, kolorami, stylem, przede wszystkim proponuje historię, która została napisana w sposób inteligentny. Jest to bardzo dobry produkt rozrywkowy, który ma swoje mankamenty, ale pokazuje, że się da. Mniej przychylnie odbierane były inne gatunkowe romanse, jak slasher W lesie dziś nie zaśnie nikt lub czarna komedia Wszyscy moi przyjaciele nie żyją, ale będę bronił tego trendu. Może najpierw trzeba się sparzyć, żeby odnaleźć odpowiednią drogę dla takiego kina w Polsce? Jeśli nie będziemy próbować, to się tego nie dowiemy.
Udane polskie filmy rozrywkowe z ostatnich lat
Postanowiłem sprawdzić, co przez ostatnie lata w polskim kinie mogło mieć znamiona filmu rozrywkowego. Jest tam nawet jedna propozycja od Patryka Vegi. Trzeba mu przyznać, że jest jednym z niewielu polskich reżyserów, którzy bawią się w kino eksploatacji – może najgorszego rodzaju, ale jednak. W zestawieniu poniżej znajdują się tylko te filmy, które oglądałem. Jeśli więc macie swoje propozycje, to chętnie je poznam!
Apokawixa nie będzie niestety filmem, który spodoba się wszystkim. I nie pomogą tłumaczenia, że to produkt skierowany do młodych. Ja jestem akurat fanem tej produkcji, chociaż rozumiem zarzuty kierowane w jej stronę. Jest to zdecydowanie najlepsza próba wśród wyżej wymienionych tytułów, bo twórca nie kalkuje jedynie gatunkowych tropów prosto ze Stanów Zjednoczonych. Dobrze łączy komedię z dramatem, a nawet sygnalizuje kilka społecznych zagadnień, co jest świetnym trendem w światowym kinie.
Możemy oglądać ciekawe i trudne historie, a jednoczenie dobrze się bawić na seansie. Może więc kiedyś powróci moda na polskie kino? W końcu dawniej rodzimi twórcy nie mieli problemu z zapełnianiem sal. Xawery Żuławski w rozmowie z Karolem Paciorkiem słusznie zauważył, że Polacy dzięki streamingowi i łatwemu dostępowi do kultury popularnej oswojeni są ze wszystkimi gatunkami, więc warto próbować, eksperymentować i robić coś swojego – tworzyć dzieła, które inspirowane są tym, co dobrze sprzedaje się w USA. Słabe wyniki frekwencyjne Apokawixy być może są dowodem tego, że młodzież woli siedzieć w domu przed platformami VOD. A może po prostu promocja tego filmu powinna być nieco lepiej rozegrana? Nie wiem, bo nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale po tytule i plakatach nie byłbym raczej chętny wybrać się na ten film w pierwszej kolejności. Jest zatem nad czym pracować, żeby polski film mógł na tyle zaciekawić widza, że ten nie będzie zastanawiał się nad tym, czy warto poczekać na debiut na platformie VOD.