Ursula Meier o filmie Niebieska linia: lubię umieszczać kamerę wewnątrz dysfunkcyjnej rodziny [WYWIAD]
Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie swój debiut miał nowy film Ursuli Meier zatytułowany Niebieska linia. Widzowie w Polsce będą mogli zobaczyć go podczas tegorocznego festiwalu Tofifest 2022, który ruszy 28 czerwca. O filmie porozmawialiśmy z reżyserką.
Ursula Meier jest cenioną reżyserką pochodzącą ze Szwajcarii, która swoje filmy często osadza we francusko-szwajcarskiej rzeczywistości. Jej kino łączy elementy dramatu i absurdalnego humoru, pokazując nam zacięcie społeczne.
Jej nowy film, Niebieska linia, zadebiutował na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie. Będzie można go też zobaczyć podczas tegorocznego festiwalu Tofifest 2022 (28.06 - 03.07). Główną bohaterką dzieła jest Margaret (Stéphanie Blanchoud), która kończy kłótnie ze swoją matką, uderzając ją w twarz. Dostaje sądowy zakaz zbliżania się do rodziny na trzy miesiące. Z reżyserką porozmawiałem o stawianiu granic i pragnieniu poczucia bezpieczeństwa.
Michał Kujawiński: Wydaje się, że rodzina, jako konstrukt społeczny, to coś bardzo człowiekowi potrzebnego. Chcemy mieć poczucie, że niezależnie od tego, co się wydarzy, znajdziemy w niej zrozumienie i akceptację. Jednak w Niebieskiej linii widzimy, że krąg rodzinny nie zawsze oznacza poczucie bezpieczeństwa. Czy to jeden z problemów, który zachęcił panią do opowiedzenia tej historii?
Ursula Meier: Jest to na pewno bardzo symboliczne, ponieważ trudno w kontekście najmłodszej siostry Marion mówić o rodzinnym kręgu. Ona za pomocą farby maluje linię, tworząc tym samym granicę między sobą a siostrą, co nie jest tylko abstrakcją, ale dzieje się dosłownie. Lubię umieszczać kamerę wewnątrz dysfunkcyjnej rodziny, tak jak zrobiłam to w jednym z moich poprzednich filmów pt. Dom przy autostradzie. Tym razem nie chciałam początkowo tego robić, ale namówiła mnie do tego Stéphanie Blanchoud, która jest też współautorką scenariusza. Postanowiłyśmy skupić się na kobiecie, która na wielu poziomach podejmuje walkę, co było początkiem dla tej historii. To było bardzo interesujące, bo w filmie mamy kobietę walczącą ze swoją rodziną, nie nastolatkę, jak to zwykle bywa w tego typu historiach. Ona ma 35 lat, a konflikt nie jest spowodowany konkretnymi problemami społecznymi, takimi jak narkotyki lub prostytucja. Druga sprawa - mamy postać kobiecą, która walczy o swoje, co najczęściej jest przypisywane męskim bohaterom.
Od tego punktu wyszłyśmy razem ze Stéphanie. Rozmawialiśmy dalej o fabule i na końcu pojawił się problem rodzinny z naciskiem na konflikt z matką. Na początku nie chodziło jednak o rodzinę, ale o postać kobiety, która zmaga się z problemami. Budując ten świat, widziałam na początku proste kształty, nie było w nim czegoś, co na poziomie symbolicznym mogłoby nawiązywać do kręgu. Inspirowałam się fotografią Jeffa Walla, ale szukaliśmy w całej Szwajcarii odpowiedniego miejsca do nagrywania. Wpadliśmy na pomysł nieco innej lokacji, a potem faktycznie pojawiła się idea kręgu, domu otoczonego ulicą, kanałem wodnym oraz miejscem do łowienia ryb. Masz jednak rację, że punktem wyjścia była postać wyrzucona poza krąg rodzinny.
Wyobrażam sobie, że wcielenie się w rolę Margaret nie było łatwym zadaniem. Bohaterka ta jest bardzo emocjonalna, ale też bardzo subtelna. Na początku widzimy w dość sugestywnym obrazku jej blizny, które na pewno nosi nie tylko na ciele, ale też w środku. Jakie były pani wskazówki dla Stéphanie Blanchoud, aby jak najlepiej przedstawić tę postać na ekranie?
Bardzo interesujące z punktu widzenia aktorki jest na pewno jednoczesne wcielanie się w postać wrażliwej piosenkarki, ale też kogoś o bardzo silnej osobowości. Stworzyła sztukę teatralną, której tematyka wskazuje raczej na kogoś, kto ma charakter i nie pęka. Niezwykle interesujący był kontrast między wrażliwością a determinacją. Zwłaszcza że jest ona przeciwieństwem stereotypowej dziewczyny. Widz może pomyśleć, że skoro to ona prowokuje, to jest złą postacią. W trakcie seansu odkrywamy jednak, że pomaga swojej siostrze, śpiewa z nią piosenki. Możemy usłyszeć jej bardzo delikatny głos. Widzimy nagle kogoś innego. Stéphanie Blanchoud świetnie się w tym odnalazła, co też jest zasługą pozostałych aktorów i aktorek. Dostaliśmy złożoną postać. Zestawiamy ją też z matką, która początkowo wydaje się być ofiarą, a potem dostrzegamy, że to ona stanowi zagrożenie. Ujawnia w trakcie filmu swoją egocentryczną naturę, mówi do swojej córki, że to przez nią nie zrobiła kariery pianistki. Całkowicie zmienia się wtedy nasz punkt widzenia.
Jest to bardzo widoczne. Odkrywamy w pewnym momencie, że matka Margaret wykazuje inny rodzaj przemocy. Pokazuje to pani z różnych perspektyw - za pomocą pozostałych córek. Dlaczego w przypadku najmłodszej Marion zdecydowała się pani na motyw związany z religią?
Budowanie relacji z trzema córkami było bardzo interesujące, tak samo jak współpraca z trzema aktorkami, ponieważ wszystkie miały swoje punkty widzenia na to, jak odbierać swoją mamę. Przy Margaret interesująca była ucieczka od stereotypu i to, że ze względu na swoją wrażliwość nie mogła odciąć więzi z matką, natomiast Marion obserwuje to wszystko jako najmłodsza osoba w rodzinie. Kiedy rozmawiałam ze Stephanie, powiedziałam: "Nie wiem dlaczego, ale widzę tę małą dziewczynkę, jak modli się i rozmawia z Bogiem". Uznałyśmy, że ona potrzebuje pomocy, a że w tej dysfunkcyjnej rodzinie nie może takowej znaleźć, to musi pochodzić ona z zewnątrz. Religia jest jak dom, jak rodzina - chroni ją. Bóg jest przyjacielem. Innym nie może powiedzieć prawdy, co jest straszne. Musi okłamywać zarówno swoją siostrę, jak i mamę.
Wspomniała pani o muzyce w kontekście pokazania wrażliwości Margaret, ale zgaduję, że nie jest to jedyna jej rola w tym filmie. Czy tak duży nacisk na ten motyw jest spowodowany tym, że muzyka na poziomie symbolicznym może łączyć ludzi?
Tak, masz rację. Muzyka nie musi mieć słów, to po prostu pewien rodzaj uczucia. Jest ponad całym światem. W tym przypadku mamy sytuację, w której rodzina mocno związana jest z muzyką - Marion śpiewa dla Boga, natomiast Margaret jest artystką i doświadczyła żalu, który ich matka ma w stosunku do swoich córek. Margaret pozwala swojej siostrze być artystką, natomiast matka ma niespełnione ambicje i przez to swój gniew przenosi na dzieci. Wszystko zniszczyła przez swoją przemoc. Nawet nie mogła być szczęśliwa w miłości, bo źle traktowała swojego partnera. Muzyka jest łącznikiem między matką a córką. Myślę, że to ostatecznie wybrzmiewa z filmu. Chciałam odpowiednio dopasować muzykę do produkcji, ponieważ pojawia się w nim wiele różnych utworów. Poprosiłam Jeana-François Stévenina, żeby wykonał ścieżkę ilustracyjną.
Odniosłem wrażenie, że chciała pani w ciekawy sposób połączyć dramat i komedię. Czy to połączenie było sposobem na to, żeby temat mógł mocniej wybrzmieć w recepcji widzów?
Tak, uwielbiam humor. Moje filmy zawsze są dramatami z domieszką absurdalnego humoru. Lubię absurd w kinie. To dziwna mieszanka. Marion malująca farbą linię to nie jest science fiction, ale w pewnym sensie jest to bardzo nietypowe. Nie skupiam się jednak na tym, żeby moje filmy były na siłę surrealistyczne, po prostu lubię humor. Lubię, gdy historia zawiera różne odcienie szarości. Myślę, że tego jako widzowie potrzebujemy. To ważne, bo kiedy piszę scenariusz, zawsze myślę o tym, czy dana sytuacja może być zabawna. Niebieska linia nie jest komedią, ale myślę, że zawiera wiele zabawnych motywów.
Przypomniały mi się słowa reżysera Parasite, Bonga Joon-ho, który mówił, że życie nigdy nie jest wyłącznie smutne albo wyłącznie szczęśliwe, że te odcienie są bardzo ważne.
Właśnie!
W Polsce mamy takie powiedzenie, że często doceniamy coś dopiero wtedy, gdy to stracimy. Czy to mogłoby być hasło pani filmu?
Tak, zdecydowanie. Margaret traci wszystko. Dlatego bardzo ważne było dla mnie to, żeby na koniec dostała szansę zaśpiewania na scenie, żeby słowa jej piosenki mogły wybrzmieć na ekranie. Nie jest to prosta symbolika, bo jej słowa mogą, ale nie muszą odnosić się do relacji z matką i tego, co przeżyła. Z drugiej strony jest to taki moment w filmie, w którym muzykę można rozpatrywać właśnie jako łącznik, ale też jako coś, co zatruło życie tej rodzinie. Najważniejsze, że bohaterka dąży do dialogu z matką, a sama matka przechodzi pewną drogę. Na koniec jednak żadna z nich nie może powiedzieć tego najważniejszego słowa, dlatego ważne było dla mnie, żeby można było to wyrazić poprzez muzykę.