Ewan McGregor - mistrz miecza świetlnego i aktorstwa. Dlaczego fani Gwiezdnych Wojen go pokochali?
"Hello There" – wybrzmiało na nowo we wszystkich zakątkach popkulturowego świata. Serial Obi-Wan Kenobi zadebiutował na platformie Disney+, a fani mogą wreszcie zobaczyć kontynuację losów swojego ulubionego bohatera z prequeli. Jak to się stało, że niemal wszyscy pokochali kreację Ewana McGregora?
Obi-Wan Kenobi to jedna z tych postaci, która miała wszystko, żeby wejść na stałe do kanonu kultury popularnej: dobre imię, prezencję i niezwykłe umiejętności. Rycerz Jedi świetnie władał nie tylko mieczem świetlnym, ale też i słowem. Nawet w prequelach, które nie miały specjalnie udanych dialogów, wypowiedział kilka kultowych sentencji. Jedna z nich dotyczy prawdy i tego, że fakty związane z daną sytuacją zależą od naszego punktu widzenia. Trudno się nie zgodzić z mistrzem, odnosząc to chociażby do odbioru prequeli przez fanów. W dniu premiery nie wszyscy byli zachwyceni decyzjami George'a Lucasa, ale z perspektywy czasu cieplej myślimy o Mrocznym widmie, Ataku klonów i Zemście Sithów. Bezsprzecznie najkorzystniej wypada w nich postać Obi-Wana Kenobiego. Duża w tym zasługa Ewana McGregora.
Co myślicie o prequelach? Jeśli wychowaliście się na pierwszej trylogii Lucasa, to może być Wam trudno przełknąć Jar Jar Binksa, a także natłok jeszcze nie tak dobrze wyglądających efektów komputerowych i okropnie napisanych postaci (na czele z Anakinem Skywalkerem!). Jeśli jednak (tak jak autor tego tekstu) dopiero co poznawaliście widowiskowe kino dzięki prequelom, to ich recepcja może być znacznie korzystniejsza. Pamiętam szaleństwo, które zapanowało wokół premiery Zemsty Sithów. Wszyscy zbierali naklejki, karty i inne przedmioty znalezione w paczkach chipsów, a także marzyli o zabawkach związanych z uniwersum. Były też gry wideo i inne popkulturowe zjawiska nawiązujące do ogólnej ekscytacji nowymi Gwiezdnymi wojnami. Odbiór dwóch pierwszych odsłon był dość chłodny, ale i tak wszyscy czekali na starcie Obi-Wana Kenobiego z jego uczniem. Widzowie pragnęli zobaczyć finał, który zwieńczy genezę Dartha Vadera.
Ewan McGregor w roli Obi-Wana mocno wyróżnia się na tle plastikowego świata prequeli. Zanim jednak szkocki aktor dostąpił zaszczytu zagrania w gwiezdnym uniwersum, widzowie znali starszą wersję jego postaci z Nowej nadziei. Odgrywał ją wówczas legendarny Alec Guinness. To było zdecydowanie najgorętsze nazwisko, które znalazło się w obsadzie pierwszego filmu z trylogii. Czytałem kiedyś anegdotę o tym, że Stan Lee, współtwórca wielu postaci Marvela i długoletni szef wydawnictwa, nie chciał podpiąć się pod kampanię promocyjną filmu do momentu, gdy usłyszał, że gra w nim jego ulubiony aktor – Guinness! Gdy siwy mężczyzna z brodą dodającą mu pustelniczego charakteru pojawia się na ekranie, od razu czujemy powagę zdarzeń, które przeżył. Jego historię miały nam pokazać właśnie prequele. Z pewnością nie było łatwo znaleźć idealnego aktora do tej roli. Na drodze castingu wybrano wreszcie Ewana McGregora. Artysta znany był wtedy z ról w Nocnej straży, Życiu mniej zwyczajnym i Idolu, ale wciąż daleko było mu do statusu wielkiej gwiazdy.
Witajcie!
Kultura internetowa pod koniec lat 90. nie wyglądała jeszcze tak, jak prezentuje się dzisiaj, więc trudno znaleźć wpisy krytykujące wybór aktora do tej wyjątkowej roli. 27-letni wówczas McGregor wspomniał, że w 1998 roku na planie filmu Idol dostał telefon z informacją o wybraniu go na nowego Obi-Wana. Debiut przypadł na Mroczne widmo, w którym jego postać była jeszcze padawanem, uczniem Qui-Gon Jinna (w tej roli Liam Neeson). Bohaterowi towarzyszyliśmy w trudnym momencie, gdy jego mistrz został zabity przez Dartha Maula. Później w starciu z Sithem młody Obi-Wan przeszedł egzamin dojrzałości, który udało mu się zaliczyć i wykonać kolejny krok – zostać rycerzem Jedi. Mroczne widmo to dopiero wstęp. Kenobi musiał jeszcze ustąpić miejsca na wprowadzenie wątku Anakina i Padme. Ekranowy czas dzielił między swoim mistrzem i... Jar Jar Binksem.
Po małym przeskoku czasowym w Ataku klonów widzimy nowego rycerza Jedi z jego uczniem. Obi-Wan wziął pod swoje skrzydła młodego Anakina. Mieli oni za zadanie chronić Padme Amidali. Na twarzy McGregora pojawiła się broda. Jego ruchy i prezencja coraz mocniej przypominały wcielenie Aleca Guinnessa. Ewan miał jednak większe możliwości niż legendarny aktor. Mógł zaprezentować akrobacje i inne umiejętności w widowiskowych pojedynkach na miecze świetlne. Co tu dużo mówić, fani pokochali Obi-Wana Kenobiego nie tylko za cięte riposty i mądre sentencje, ale też za to, jakim był wojownikiem. Jego pościg za Jango Fettem czy walka na arenie w finałowej sekwencji zapisały się w świadomości widzów.
I o co tyle krzyku?
Trzeba przyznać, że mistrz zestawiony z Anakinem, Padme i resztą postaci wybijał się ponad przeciętność. Może właśnie dlatego tak bardzo spodobał się widzom? Oczywiście, za jego sukcesem stoi też McGregor. Aktorsko zdeklasował Haydena Christensena i Natalie Portman. Był wiarygodny i odnalazł się w specyficznym klimacie. Wykreował postać, która faktycznie mogłaby istnieć w tym świecie. W scenach walk na miecze świetlne w Mrocznym widmie aktor podobno sam wydawał dźwięki broni, co potem musiało zostać usunięte w postprodukcji. Zdecydowanie wczuł się w swoją rolę! Potrafił znaleźć równowagę między scenami pełnymi patosu a tymi nieco bardziej komediowymi. W każdej kolejnej części bardziej przypominał Obi-Wana Kenobiego, którego poznaliśmy w Nowej nadziei. Po prostu uwierzyliśmy, że jego bohater mógł zdobyć tytuł mistrza i stać się generałem elitarnego oddziału. Widać, że aktor kapitalnie czuje się zarówno w produkcjach niezależnych, jak i popularnych. Jego udział w Gwiezdnych wojnach nie wynikał jedynie z chęci zysku, a z miłości do tego uniwersum.
Zawiodłem cię Anakinie, zawiodłem cię
Obi-Wan nie był jednak postacią idealną, miał też swoje wady. Do dziś trwa dyskusja na temat tego, czy to on pchnął Anakina w stronę ciemnej Mocy. Jasne, filmy nie dały nam okazji do polubienia Anakina i kibicowania mu, więc siłą rzeczy odrzucaliśmy taką opcję. A może było coś w zachowaniu mistrza, że przyszły Lord Sithów poczuł się odrzucony? W starciu na Mustafar Obi-Wan Kenobi wyraźnie jest zawiedziony postawą swojego ucznia. Sam Anakin ma dużo żalu o to, jak postąpił w stosunku do niego mistrz. Złożoność tej relacji została ciekawiej i lepiej rozwinięta w serialu animowanym Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów. Jak mawiał Obi-Wan: Jedi zawsze płaci swoje długi. Być może finał starcia z Darthem Vaderem w Nowej nadziei jest pewnego rodzaju próbą odkupienia win? Wydaje się to logiczne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, jaki wpływ na Luke'a Skywalkera miało jego odejście.
Zastanawiacie się, co czeka nas w finałowych odcinkach serialu Obi-Wan Kenobi? Okres między Zemstą Sithów a Nową nadzieją jest bardzo interesujący. Daje możliwość pokazania ciekawych wątków. W końcu prezentuje drogę od byłego mistrza do pustelnika, opiekuna Luke'a Skywalkera i mistrza dla nowego Jedi, który nie jest ostatnim ze starych, ale pierwszym z nowych.