Xawery Żuławski o Kuleju: "Zrobiliśmy film dla szerokiej widowni, dla Polaków" [WYWIAD]
Kulej. Dwie strony medalu, czyli film biograficzny o legendarnym polskim bokserze już na ekranach kin. Podczas festiwalu w Gdyni spotkałem się z reżyserem, by wypytać go o sekrety pracy nad tą produkcją.
ADAM SIENNICA: Mówi się, że Kulej. Dwie strony medalu to film dla ludzi. Czy w ogóle powinny być wytyczane granice pomiędzy czymś dla ludzi a kinem artystycznym lub festiwalowym? Wszystko powinno być dla widza.
XAWERY ŻUŁAWSKI: My, twórcy Kuleja, czyli firma Watchout Studio, żyjemy pokazem filmu i nie bierzemy mentalnie udziału w żadnym rankingu ani w festiwalowej gorączce z nagrodami. Tak jak powiedziałeś, zrobiliśmy film dla szerokiej widowni, dla Polaków, ponieważ postać Jerzego Kuleja jest nam bliska i opowiada o aspektach życia w latach 60. Jest to też film o młodych ludziach. Wszystko jakby ku pokrzepieniu serc. Zrobiliśmy to, by dać ludziom rozrywkę. By widz się cieszył i wzruszał. By każdy mógł pójść do kina z partnerami lub znajomymi, ponieważ jest to coś dla obu płci i dla różnych kategorii wiekowych. Osoby starsze dostają nostalgiczną podróż do czasów młodości, a młode odkrywają kolorowy PRL, bo jest w tym dużo tańca i muzyki rock'n'rollowej.
Czasem mam wrażenie, że ktoś używa wyrażenia "film dla ludzi", by wskazać na coś gorszego. Nie powinno się tego tak kategoryzować.
Zgadza się, wszystkie filmy są dla ludzi, ale niektóre są prowokacyjne, takie na krawędzi. Często też agresywne, dotykają różnych bardzo trudnych aspektów życia. My myśleliśmy o tych pozytywnych emocjach, o widowni, którą chcieliśmy zabawić. Chcieliśmy, by ludzie wychodzili z kina zadowoleni, a nie zmartwieni lub smutni. Chcieliśmy dać widzom czystą rozrywkę, by poruszyć ich emocje. Kino też do tego służy.
A emocje działają tu podobnie jak w kultowym Rockym. Po seansie czuję się zmotywowany do działania – chcę pobiegać, poboksować! Zresztą to nie wynika tylko z historii Jerzego, ale też Heleny.
W filmie mamy walkę Heleny – jest w cieniu mistrza i faceta, który nagle obwieszcza, że po wygraniu złota chce drugie. W ogóle wszystko chce wygrać. A ona w życiu właściwie nic nie wygrała. Ona po prostu chce wygrać swoje życie. Jest to więc opowieść o ambicji, o dążeniu do celu. I o wyborach.
W jakim sensie?
To z życia wzięte, bo ten film jest absolutnie oparty na faktach. Pokazuje, że z powodu ambicji rzucamy się na coś bez myślenia o konsekwencjach. I zdarza się, że przez to nie są to mądre wybory. Przychodzi nam zapłacić cenę za decyzję, która w danym momencie wydawała się konieczna. Tak miała Helena. Chciała pracować, coś robić w życiu. Wyjść do ludzi, a nie siedzieć w domu z dzieckiem. Przyjęła więc ofertę pracy w MSW. Potem nagle zorientowała się, w jakim miejscu się znalazła i co ona reprezentuje – władzę, która jest opresyjna. Jako młoda osoba była skupiona na sobie i tego nie dostrzegała. Taka jest przypadłość wieku młodzieńczego.
Jerzy i Helena są młodymi ludźmi, a w trakcie filmu obserwujemy proces ich dojrzewania. Nagle dostrzegają, co się dzieje wokół nich.
Tak, zdają sobie z tego sprawę. W związku z tym to historia o sile miłości. Miłości, która jest w stanie wszystko przezwyciężyć. Oni według mnie się naprawdę kochali, dlatego Helena, mimo że chciała wyzwolić się od Jurka, zawsze do niego wracała. Stała za nim do końca. Gdyby nie ona, ten drugi medal byłby niemożliwy.
Ta miłość była dla mnie zaskoczeniem. Często w podobnych filmach taki wątek jest wymuszony, sztuczny, bo potrzeba romansu, by film się sprzedał. A tutaj wychodzi to nadspodziewanie naturalnie. To staje się fundamentem historii.
Z tego, co opowiadali ludzie z otoczenia Jerzego, a szczególnie Helena, wynikało, że oni naprawdę się kochali. Dlatego podjęliśmy decyzję, że to musi być film miłosny. Kiedy pokazywaliśmy scenariusz aktorom, oni też zrozumieli, jak ważne będzie zagranie tej miłości – nauczenie się jej i zrozumienie.
Jak ta praca aktorów wyglądała?
Tomek Włosok i Michalina Olszanska zostawiali Tomka i Michalinę za drzwiami studia. Po przekroczeniu planu, on był Jurkiem, ona była Heleną. Nie rozmawiali z nikim z ekipy, nie rozpraszali się i trwali w tej bliskości aż do wejścia przed kamerę. Wszystko po to, by energia między nimi cały czas była obecna. By nie było tego, co mówisz – poczucia, że aktorzy udają. Oboje włożyli ogrom świadomej pracy i aktorskiego fachu w to, żeby ta relacja wydała się prawdziwa.
Wiem, jak ta historia się kończy (Jurek zdobył medale), a i tak bałem się o jego losy.
Zabawne, bo jesteś kolejną osobą, która tak mówi: "Wiedziałem, że on wygra te dwa medale, ale jak była ostatnia scena, to naprawdę się denerwowałem". To jest sukces, że udało się to tak zbudować. Muszę nieskromnie powiedzieć, że wciąż się wzruszam na seansie – mimo że widziałem cały film ze 100 tysięcy razy.
Bardzo ciekawi mnie twoje podejście do walk bokserskich. Nie chodzi mi o ich realizację, kręcenie czy treningi Tomka, ale o to, że stały się one narzędziem służącym do opowiadania o bohaterze, jego stanie wewnętrznym czy emocjach.
W filmie mamy dwanaście walk, a każda z nich ma jakieś podłoże psychologiczne. Stwierdziliśmy również, że każda musi być inna – także technologicznie. A są też bójki uliczne. Ważne było, w jaki sposób opowiadamy to kamerą – jak ona ma się zachowywać w danej walce, co chcemy osiągnąć oraz jakie emocje wywołać. Czasem specjalnie nie wchodzimy na ring, aby widzieć Jurka z daleka. Jest scena pokazana z punktu widzenia Papy Stamma, który nie był w ringu, więc w tym momencie nie mogliśmy robić zbliżeń. Widzimy tylko całe walczące postacie. Potem mieliśmy walkę opowiadaną taką starą kamerą, bo reporter był pod ringiem. On też nie mógł wejść na ring, więc widzimy starcie spod lin.
Taka różnorodność pozwala uniknąć monotonii.
Analizowaliśmy różne rzeczy – na przykład to, że w danym momencie musieliśmy ostudzić emocje w pojedynku, aby to zapracowało na ostatnią walkę, w którą weszliśmy już z ogniem. Mieliśmy różne ujęcia, dużo ciosów – i to zmontowaliśmy w stylu dzisiejszego kina.
Ważne jest to, że nie przekroczyłeś granicy – nie podkoloryzowałeś bardzo walk na potrzeby efekciarstwa.
Boks olimpijski nie był jakiś niesłychanie widowiskowy. To nie jest walka na 12 rund. Nie ma tam ogromnych wzlotów ani upadków. W pojedynku z dwunastoma rundami można zostać na chwilę znokautowanym, a na końcu wrócić i wygrać. Przez to, że te walki są krótsze, chcieliśmy pokazać je autentycznie. Troszkę podkręcamy walkę na Gwardii, gdy Jurek ma chory wyrostek i jest bity przez niejakiego Kaczyńskiego. W tych scenach robimy różne zabiegi ze slow motion, by pokazać, że Jurek "odpływa". Trzymaliśmy się jednak prawdy.
To wiele by straciło po przekroczeniu granicy autentyczności.
Zgadza się, oddalilibyśmy się od bohatera. To byłoby za bardzo wykreowane, a nie prawdziwe.
Zastanawia mnie, czy w samej historii coś podkoloryzowaliście, podkręciliście pod kątem dramaturgicznym? Czy jednak w większości film oddaje fakty z życia Jerzego Kuleja?
Każda sytuacja, którą pokazaliśmy w filmie, miała miejsce naprawdę. Analizowaliśmy je i obrabialiśmy. Na przykład kwestia pułkownika Sikorskiego – taka postać istniała, ale nie podejrzewam, aby miał dokładnie takie zadania od systemu, jak to pokazaliśmy. Dodatkowo takich pułkowników Sikorskich wokół Jurka było trochę więcej – takich osób, które w pewnym sensie próbowały go poskromić czy zapanować nad nim. Dlatego z pułkownika Sikorskiego musieliśmy zrobić pewien symbol. Podobnie było z wypadkiem przed olimpiadą. Nie przebiegał dokładnie tak, jak go pokazaliśmy. Fakt jest jednak taki, że Jurkowi naprawdę założono 36 szwów na twarzy i on potem pojechał na igrzyska po złoty medal.
To jednak prawda, że życie pisze najbardziej szalone scenariusze.
Dokładnie. Gdy pierwszy raz pokazaliśmy film widowni, jeszcze taki nieskończony, jeden z widzów powiedział: "Gdyby to nie było na faktach, to bym nie uwierzył, że coś takiego jest możliwe".
Opinie po pokazach festiwalowych są dobre, ludzie zachwyceni, a jednak często mówią, że film jest za długi...
Odpowiem na to tak: do kina trafi wersja o 12 minut krótsza. Tutaj jest pełna wersja festiwalowa. Gdy ludzie mówią, że jest za długi, to nie robi na nas wrażenia, ponieważ nie mogliśmy inaczej tego zrobić. Uważamy, że ta długość jest konieczna po to, żeby te łzy pojawiły się w odpowiednim momencie. Dlatego, że jest konieczny proces zżycia się z bohaterami. Słyszę głosy: "Skróćcie o pół godziny". Zapraszam! Powiedzcie mi, w którym miejscu mamy to zrobić.
Po seansie trudno sobie wyobrazić, co można by wyciąć.
Dokładnie. Podjęliśmy się tego zadania i staraliśmy się wyciąć jak najwięcej, nie szkodząc filmowi w żaden sposób. Udało nam się znaleźć około dwunastu minut. I to z dużym żalem. Stwierdziliśmy, że długość może zniechęcać. Jednocześnie ludzie też często wychodzą z filmu i mówią, że w ogóle nie poczuli tych dwóch godzin. Nie mam pojęcia, jak ten film mógłby zostać skrócony. Po skróceniu go o dwanaście minut zrobiliśmy badania na testowej widowni i pojawiły się kwestię w stylu: "Bohater wydaje mi się odległy". Reakcje widzów na krótszą wersję były jednak dobre. Te oceny względem oryginalnej wersji się nie obniżyły. Ktoś, kto nie widział innej wersji, nie będzie czuł tych zmian.
Co planujesz po Kuleju? Praca nad tym projektem zajęła ci dużo czasu.
To było wyzwanie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia lub, jak to mówią, podwyższasz sobie poprzeczkę. Kulej trochę ją podniósł. Teraz trzeba albo przebić Kuleja, albo mu dorównać, albo pójść w inną stronę. Na pewno zrobić coś, co nie spadnie poniżej. Trzeba się do tego dobrze przygotować, zastanowić i wziąć głęboki oddech. Potrzebny jest czas. Obecnie nie mam więc pojęcia, co zrobię. W zanadrzu są pewne projekty, ale wszystko okaże się w przyszłym roku.