Zombie masakra, która nigdy się nie znudzi, czyli kiedy remaster gier ma sens?
Ewolucja technologiczna wspomaga rozwój branży gier. Czy jednak teza ta nie jest postawiona na wyrost? Pojawiające się coraz częściej remastery starszych produkcji budzą pewne wątpliwości w tej sprawie.
Kilka tygodni temu premierę miała gra pod tytułem Dead Rising Deluxe Remaster, czyli powrót ikonicznego survival horroru Capcomu z 2006 roku. W produkcji tej wcielamy się we Franka Westa, niezależnego reportera, który trafia do wielkiego kompleksu supermarketów (coś w stylu naszych polskich galerii handlowych połączonych w jeden wielki konglomerat), gdzie grasują setki, a może tysiące zombie. Protagonista, jak to protagonista – chwyta za broń i zaczyna rzeź nieumarłych. Jego morderczy taniec toczy się w rytm wątku fabularnego, który płynie sobie niezależnie, nie przeszkadzając w permanentnych egzekucjach. Mordujemy i zwiedzamy kolejne rejony supermarketu, oferujące coraz ciekawsze atrakcje dla gracza. Tutaj trafiamy na opętanych kultystów, głoszących koniec świata, tam uciekinierzy z więzienia urządzają polowanie na niewinnych ludzi. W Dead Rising jest co robić, ale przecież znamy to wszystko bardzo dobrze z dziesiątek podobnych gier, prawda?
Każą smarować się maścią na zombie
Pytajnik w poprzednim zdaniu celowo prowokuje, ponieważ Dead Rising ma w sobie dużo więcej oryginalności niż współczesne gry o masakrach zombie. Produkcja z 2006 roku, która teraz dostała remaster, może zaskoczyć wielu graczy, liczących na kolejny wytwór w stylu Dead Island 2, Dying Light czy Back 4 Blood. Nastawieni na klasyczną rozgrywkę bardzo szybko wpadniemy w konsternację, gdy okaże się, że Dead Rising ma limit czasowy. Musimy zakończyć fabułę w ciągu 72 godzin, bo inaczej wszystkie nasze starania pójdą na marne. Gra nie ułatwia nam tego zadania. Poszczególne misje mają swój własny upływ czasu i popełniane błędy mogą nas łatwo wyeliminować z dalszej opowieści.
Z drugiej strony, przechodzenie fabuły nie jest wcale konieczne do zaczerpnięcia satysfakcji z rozgrywki. Dead Rising jest dość osobliwym sandboksem. Pisząc osobliwym, mam na myśli pewne aktywności dostępne podczas rozgrywki. Przykładowo, odwiedzamy różnorodne sklepy, w poszukiwaniu akcesoriów do zabijania zombie lub ciuchów, które możemy na siebie wrzucić. Możemy także robić zdjęcia. Tak, to kolejny wyróżnik Dead Rising na tle współczesnej konkurencji. Frank West, jak na reportera przystało, uzbrojony jest w aparat fotograficzny. Fotografujemy ciekawe sytuacje (głównie makabryczne), za które jesteśmy nagradzani. Forma sandboksa pozwala nam nawet skupić się tylko na robieniu zdjęć. Po co narażać życie, jeśli możemy ukryć się w bezpiecznym miejscu i sobie po cichu „focić”?
Oczywiście powyższe to kolejne pytanie retoryczne, bo również zabijanie zombie jest w tym przypadku wyjątkowe. Najbardziej charakterystyczną cechą Dead Rising i motywem, który spopularyzował grę, jest możliwość użycia praktycznie wszystkiego do pokonywania przeciwników. Podczas spaceru po galerii handlowej widzimy sklep z gitarami. Nikogo nie trzeba przekonywać do wizyty w tym miejscu i późniejszego roztrzaskiwania instrumentu na głowach zombiaków, w podobnym stylu jak Jimi Hendrix robił to na scenie. Czego jeszcze możemy użyć? Lodówki, automatów z napojami, parasolki, wózków sklepowych, pluszowych misiów, francuskich bagietek – jest tego dużo więcej. Im bardziej absurdalnie, tym lepsza zabawa. Co z tego, że potwory nie rozpadają się tak ładnie, jak w The Last of us czy Dying Light. Jakie to ma znaczenie, że nie tracą kończyn niczym w Dead Island 2. Ważne, że miodność gry wychodzi poza skalę, a my z rogalem na twarzy przemierzamy kolejne korytarze uzbrojeni w sklepowego manekina.
Remaster remasterowi nierówny
Dead Rising Deluxe Remaster to ciekawe zjawisko. Żeby je jednak poeksplorować, należy wyjaśnić, czym w zasadzie jest remaster gier. Polega on na odświeżeniu starszej produkcji, która zostaje zaktualizowana i poprawiona pod kątem nowych technologii i sprzętu. Remaster zazwyczaj nie zmienia podstawowej rozgrywki ani fabuły, lecz skupia się na ulepszeniu grafiki, dźwięku oraz na ogólnym doświadczeniu gracza. Dzięki poprawkom gry z poprzednich generacji konsol mogą wyglądać i działać lepiej na nowoczesnych platformach, takich jak PlayStation 5. Ważne jest, żeby odróżnić remaster od remake'u. To drugie polega na stworzeniu od podstaw, na nowym silniku graficznym, starszej gry. Użyta zostaje nowa technologia, która wpływa zarówno na wizualia, jak i rozgrywkę, mechanikę czy nawet fabułę. W odróżnieniu od remasteru wprowadza istotne modyfikacje, zmieniające czasem oblicze gry. Najbardziej znane remaki ostatnich lat to Dead Space i The Last of Us. Z tą ostatnią grą wiążą się jednak pewne kontrowersje, będące paliwem napędzającym argumentację przeciwników tego typu odświeżania.
The Last of Us miało swoją premierę na Playstation 3 w 2013 roku, a w 2014 ukazała się odświeżona wersja na PS4. W 2022 wyszedł pełnoprawny remake, w który mogli zagrać posiadacze Playstation 5. Minęło więc około 10 lat od premiery. Wielu graczy, którzy pamiętali pierwszą wersję, poczuli się nieco zawiedzeni remasterem. Ulepszona grafika i wykorzystanie funkcji pada Dual Sense nie wystarczyło, aby wywołać wrażenie świeżości. The Last of us z 2013 powstało u schyłku PS3 i było bezdyskusyjnym opus magnum tej generacji konsol. Można zaryzykować tezę, że gra wyprzedziła swoją epokę i otarła się o perfekcję. Remake nie mógł wiele zmienić, bo zepsułby to, co doskonałe. Dlatego też wielu fanów uznało wersję z 2022 za zwyczajny skok na kasę.
Jeszcze bardziej dyskusyjne są remastery Red Dead Redemption czy Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition. Gry praktycznie nic nie zmieniły w stosunku do oryginałów, co więcej – wprowadziły do rozrywki bugi, które potem trzeba było naprawiać. Poza tym Red Dead Redemption w dniu premiery działał w 30 klatkach na sekundę. Dopiero po aktualizacji można było grać w 60 FPS. Innym wielkim zawodem był Warcraft 3 Reforged – remaster nie dość, że wprowadził nowe błędy, to jeszcze miał braki względem oryginału. Najbardziej kuriozalna wydaje się jednak zapowiedź remasteru Horizon Zero Dawn. Gra wydana w 2018 roku nie zdążyła się jeszcze zestarzeć. Po co ją w takim razie odświeżać?
Zdjęcia z gry Dead Rising Deluxe Remaster6
Remasterowanie ma sens w przypadku klasycznych produkcji, które w dzisiejszych czasach wyróżniałyby się mechanikami rozgrywki. Dead Rising jest doskonałym przykładem. Gra powstała w 2006 roku i pierwotnie pojawiła się tylko na Xbox 360. Ci, którzy pamiętają tamte czasy, są przeważnie zgodni, że ówczesne granie było zupełnie inne. Kolejne firmy zajmujące się elektroniczną rozgrywką rywalizowały nie pod względem możliwości technicznych, wpływających na stronę wizualną, a tworząc nowatorskie mechaniki. Liczyły się unikatowe formy zabawy i to było przede wszystkim doceniane przez graczy, choć oczywiście każdy skok technologiczny "growa" społeczność kwitowała aplauzem. Z drugiej strony, wielu z ówczesnych użytkowników Playstation, Xboxów i komputerów osobistych pamiętało czasy starszych generacji gier, w których to grafika dopiero raczkowała. Nie miało to jednak znaczenia, bo strona wizualna dostawała znaczący upgrade w wyobraźni, a liczyła się tzw. miodność rozgrywki.
Poszukiwacze pereł
Dead Rising był jednym z przedstawicieli takiej tendencji. Obok superprodukcji Capcomu można wymienić Half-Life, Shadow of the Colossus, Portal, Guitar Hero czy The Elder Scrolls IV: Oblivion. Takich gier jest więcej, a każda z nich, wydana w dzisiejszych czasach, wyróżniałaby się na tle dominującej większości – w końcu obowiązują ściśle określone normy (wynikające z oczekiwań publiki), które z czasem przekształcają się w schematy. Po co wyprowadzać publiczność ze strefy komfortu, oferując formy zabawy, które niekoniecznie przypadną jej do gustu? Nie lepiej dać to samo, tylko w innej oprawie wizualnej? Przyznacie, że współcześnie mainstreamowe gry są coraz piękniejsze, ale czy zaskakują mechanikami, wprowadzają w osłupienie formą rozgrywki lub oferują coś, czego jeszcze nie było? Na palcach jednej ręki można wyliczyć takie produkcje: Baldur's Gate 3, Alan Wake 2, Dave the Diver czy chociażby ostatnio urocza platformówka, Astro Bot. Na płaszczyźnie gier niezależnych dzieje się oczywiście więcej, ale ze względu na mniejszy rozmach, żadna z nich nie stanie się popkulturowym fenomenem, takim jak na przykład Dead Rising.
Dead Rising Deluxe Remaster na pewno nie jest grą doskonałą. Cierpi ona na kilka bolączek. Odświeżenie poprawia grafikę, ale oczywiście do współczesnych produkcji bardzo dużo brakuje. Pewne mechaniki nie są w pełni efektywne, a logika zachowań NPC pozostawia nieco do życzenia. To nie ma jednak znaczenia, gdy wertujemy ofertę gamingową, szukając czegoś, co z jednej strony będzie miało rozmach i mainstreamową formę, a z drugiej, w oryginalny sposób podejdzie do rozgrywki. Dead Rising Deluxe Remaster jest niczym duch starych, dobrych czasów. Niczym widmo unosi się nad obecnymi modami i trendami, przypominając o tym, że kiedyś było inaczej. Dlatego odświeżanie gier ma sens. Warto jednak zanurzyć się głębiej w gamingowym oceanie, aby wyłowić wyjątkową perłę, o której wielu być może już nie pamięta. W dzisiejszych czasach takie unikaty będą z pewnością lśnić pięknym blaskiem.