Michał Grzybowski o filmie Sezony: w każdej dramatycznej sytuacji jest odrobina humoru [WYWIAD]
Sezony to znakomity komediodramat, który pojawi się na ekranach kin już 18 października. Podczas festiwalu w Gdyni porozmawiałem z reżyserem o jego pracy.
Adam Siennica: Bardzo mnie ciekawi kwestia Oli. Na samym początku Sezonów pomyślałem: "Nie lubię jej, to czarny charakter!". To było zamierzone?
Michał Grzybowski: Pisząc scenariusze z Tomkiem Walesiakiem, staramy się, aby nasi bohaterowie byli wielowymiarowi. W tej sytuacji trudno powiedzieć, kto jest dobry, a kto zły. Widzimy parę w kryzysie, w trakcie kłótni. Możemy odebrać ich negatywnie, ale po kilku kolejnych scenach karty mogą się odwrócić. Okazuje się, że są ludźmi dużo bardziej złożonymi. Uważam, że to cześć dramaturgii. Wolę niespodzianki niż jasno narysowanych bohaterów.
To takie z życia wzięte...
Oczywiście, znamy takich bohaterów z życia. Współczesny bohater filmowy, którego uwielbiam przywoływać, to Daniel Plainveiw, grany przez Daniela Day-Lewisa w Aż poleje się krew. Nie jest to człowiek, którego chciałbyś mieć blisko siebie. Nie chciałbyś spędzić z nim wakacji. Jednocześnie jest magnetyczny i chcesz go oglądać. Ciekawi cię jego historia, a decyzje, które podejmuje, są wręcz fascynujące. Oczywiście jest to wielka kreacja aktorska. Ten bohater ma w sobie tyle samo zła, co dobra.
Ważne jest, że nie idziesz w informacyjną ekspozycję.
Myślę, że to jest ogromny problem w wielu filmach. Odrzuca mnie bohater, który musi wypowiedzieć informacyjną kwestię, żeby widz wiedział, co ogląda. W ustach najlepszych aktorów brzmi to fałszywie. I to jest zwykła ucieczka przed wysiłkiem, jaki trzeba włożyć w pisanie. Bo informację można podać niezauważalnie, ale trzeba trochę pokombinować. Albo w ogóle jej nie dawać. Widz nie jest idiotą i umie sobie wszystko poukładać w głowie. Myślę, że trzeba wierzyć w widza. Uważam, że ludzie są ciekawi, a jak nie dostają od razu pełnych informacji, ich ciekawość rośnie. Wyrzucając informacje i pokazując sytuacje skonfliktowanej pary, buduje się kontekst, który ma ogromny wpływ na wiarygodność historii.
Jest taka jedna scena podczas prób, gdy Marcin i Ola siedzą naprzeciw siebie. Mają być w rolach teatralnych, ale przemawiają przez nich sprawy prywatne. Gigantyczne napięcie, atmosfera tak gęsta, że można by ją ciąć nożem, i wielkie emocje. Jak to osiągnąłeś?
W związku z tym, że cały film opieramy na kontraście komedii i dramatu – na sytuacjach, w których ten dramat z komedią się zderza – to mieliśmy ułatwione zadanie. Nie do końca, ale trochę. Co ciekawe, ma to też związek z kontekstem i tym, co się udało zbudować wcześniej – bez nachalnej informacji. Wiemy, że to jest bardzo emocjonalny związek. Wiemy, że się rozstają, że nie mogą się dogadać. Nie wybaczą sobie, nie zapomną. Nie chcą też spędzać ze sobą czasu i spotykają się tylko po to, by podpisać parę ważnych dokumentów. Ale nagle zostają postawieni pod ścianą. Muszą grać razem. Z jednej strony ta sytuacja nas bawi, bo wiemy, że muszą to jakoś rozwiązać. Ciekawi jesteśmy, co zrobią. Na początku ich starania są zabawne, ale kiedy padają prawdziwe i szczere słowa, sytuacja staję się dotkliwa.
A jak wyglądała praca z aktorami w tej scenie?
Takie sceny najlepiej wychodzą, kiedy są ustawione w odpowiednim czasie w trakcie zdjęć. To był jeden z ostatnich dni zdjęciowych. Łukasz i Agnieszka zagrali większość wspólnych scen i byli gotowi, żeby zrobić podejście do tej. Jedyny trudny moment to ten, w którym musieli przejść z grania scenicznego w prywatność. Ten niuans, bardzo delikatny, wymagał dużego skupienia i wyczucia. Cieszę się bardzo, że tak zareagowałeś na tę scenę, bo to znaczy, że nasza praca się udała.
Wydarzenia z filmu stają się terapią dla głównej pary. Za ich sprawą radzą sobie z problemami życia prywatnego. Taki był cel?
Teatr staje się dla nich trochę podwójną terapią. Muszą wyczyścić swoje prywatne sprawy, które są nierozerwalne z zawodowym. Wszystkie sztuki, które grają, związane są z nimi i ich życiem.
Dlatego na początku mamy sztukę o Piotrusiu Panie, która jest metaforą dojrzewania.
Te rzeczy są specjalnie wymyślone i ułożone pod ich prywatną opowieść. Uznaliśmy, że film będzie osadzony w teatrze i będziemy w zamkniętym miejscu, na przestrzeni roku. Musieliśmy znaleźć sztuki, które będą korespondowały z ich życiem tu i teraz. Najpierw Piotruś Pan, który symbolizuje niedojrzałość Marcina, potem Nora, która jest historią kobiety dojrzewającej do tego, żeby odejść od męża i zmienić swoje życie. A później Sen nocy letniej, wątek najbardziej romantyczny, miłosny i opowiadający o przebaczeniu.
Skąd wybór dokładnie takich sztuk?
Szukaliśmy specjalnie takich sztuk, które byłyby bliskie tematowi, ale jednocześnie też chcieliśmy, żeby to były sztuki znane widzom, aby każdy mógł znaleźć w nich siebie.
Można w tym dostrzec różne, fajne smaczki. Jak kwestia aktora grającego Piotrusia Pana, a potem osła...
Przyznam się, że to są rzeczy, które nie były tak zaplanowane od początku. One gdzieś wychodziły w trakcie pisania scenariusza. To jest fajne, że tak dużo odkrywaliśmy w trakcie tworzenia. A wydawało nam się, że znamy te sztuki bardzo dobrze.
Kulminacja jest improwizacją. Zastanawia mnie, czy w filmie z tak precyzyjnie rozpisanym scenariuszem jest miejsce na improwizację?
Oczywiście zostawiliśmy trochę miejsca na to, ale napisaliśmy dialogi bardzo organiczne. Tak, by dobrze układały się w ustach. Improwizacja jest bardzo dobra w trakcie prób, pozwala na większe poszukiwania. Natomiast w filmie tych prób jest mało, więc trzeba mieć dobrze rozpisane sceny.
Zastanawia mnie tytuł, bo Sezony odnoszą się na pewno do sezonów teatralnych, ale z mojej perspektywy to też sezony życia.
Chcieliśmy, aby to było troszeczkę w takiej kontrze z samą historią. Trochę melodramatyczne, trochę romantyczne. Oczywiście tytuł odnosi się też do teatru. Zresztą co chwilę któryś z bohaterów powtarza to słowo, więc od pierwszych minut staje się ono nierozerwalne z fabułą. Gdybyśmy oczywiście wpadli na tak genialny tytuł jak Sceny z życia małżeńskiego, to pewnie byśmy go wzięli. Niestety już jest zajęty [śmiech].
Czy jest coś o filmie, co chciałbyś powiedzieć, ale jeszcze o to cię nikt nie zapytał?
Mam wyrażenie, że komediodramat w Polsce cały czas jest nieodkryty. Miał się całkiem dobrze kilkadziesiąt lat temu, a potem zniknął. Pojawił się jasny podział na dramaty i komedie, tylko że te drugie jakościowo są po prostu słabe. U nas jest tak, że albo robisz dramat, najlepiej z mocnym tematem, o którym się mówi, albo kino gatunkowe, co wychodzi bardzo rzadko. Komediodramaty w Polsce są czymś obcym i nie chodzi mi o widownie, tylko o to, co się teraz robi i co jest modne.
W Sezonach komedia jest w świetnej równowadze z dramatem. Lekko przechodziliście pomiędzy jednym a drugim. Jak w takim filmie osiągnąć balans?
Myślę, że trzeba szczerze mówić o tym, co się czuje, i czerpać z życia. Starać się dobrze je podglądać i umiejętnie przetwarzać rzeczywistość. Uważam, że w każdej dramatycznej sytuacji jest odrobina humoru. I jeśli ten humor dobrze się zestawi z dramatem, to wychodzi coś bardzo prawdziwego. Bardzo się cieszę, że ludzie wychodzący z naszego filmu czują się fajnie, są uśmiechnięci, a jednocześnie podkreślają wzruszenie. To znaczy, że odbierają ten film bardzo osobiście.