Zachwyty i rozczarowania 2017 roku – Piotr Piskozub
Coś się kończy, coś zaczyna. Piotr Piskozub przedstawia Wam swoje zachwyty i rozczarowania mijającego roku. Znalazło się w nich sporo miejsca dla Was...
Blade Runner 2049
Irracjonalny niepokój, błogosławiony spokój. Tylko pozornie mamy tu do czynienia z próbą brania się za łby z najprawdziwszą legendą X Muzy. Blade Runner 2049 to unikalna w świecie kina medytacja nad kondycją człowieczeństwa, sensem istnienia, pytaniami o to, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy? Refleksyjny ton opowieści zostaje jeszcze zanurzony w wizualnej maestrii, która niejednokrotnie potrafi przytłoczyć swoim rozmachem. Produkcja udowadnia, jak pięknie potrafi marzyć współczesny człowiek, nawet jeśli w tym śnie wiele jest melancholii i niepokojącego smutku.
Twin Peaks
To z pewnością nie był najlepszy dla mnie rok, jeśli chodzi o seriale - wiele tytułów mnie rozczarowało lub pozostawiło zupełnie obojętnym. Zachwyt odczułem jedynie dwa razy: w trakcie seansów produkcji Marvel's The Punisher i Twin Peaks. To jednak druga z tych serii znalazła się na mojej liście. Z prostego powodu - jestem absolutnie zaaferowany tym, że kilka miesięcy po finale 3. sezonu nadal zastanawiam się nad tym, co właściwie obejrzałem? Czy to tylko sztuczka David Lynch, czy może największe arcydzieło w historii małego ekranu? Gdzie naprawdę znalazł się agent Cooper? Jak odkryć sens odcinka z kilkunastominutową sekwencją przelotu przez grzyb atomowy? Właściwie każdego dnia znajduje nowe odpowiedzi na nurtujące mnie w tym kontekście pytania. I nie sądzę, by taki stan rzeczy miał się szybko skończyć.
ROZCZAROWANIA
Mother!
Najlepiej mój stosunek do tego filmu zobrazuje komentarz, jaki zamieściłem na naszej facebookowej grupie: "Tylko co z tego, że film ma czytelną metaforę? To nie jest żadna wartość sama w sobie. Za tą kurtyną metafor i alegorii kryje się nic więcej tylko grzech pychy reżysera, który został już papieżem w swojej własnej katedrze samouwielbienia. Cała biblijna symbolika wyłożona jest młotem, łopatą, nawet zlewem, który robi tu za symbol potopu (sic!). Wszystko byłoby w porządku, gdyby ekranowy przekaz niósł ze sobą coś odkrywczego – nie niesie. To po prostu lekcja etyki z podstawówki: człowiek człowiekowi wilkiem, nie kochamy bliźniego, niszczymy środowisko, tak bardzo prawdy objawione. Darren Aronofsky w takich zabiegach jest zwyczajnie nieszczery – pozornie chce w nas wybudzić współczucie dla męki Jennifer Lawrence, w rzeczywistości zaś przygląda się jej dokładnie w ten sposób, w jaki chłopak obserwuje swoją pierwszą w życiu pornografię. To odwrócony sadyzm i odwrócony masochizm jednocześnie – gorzej, że Aronofsky’emu sprawia to jakąś bliżej nieopisaną, dziką wręcz satysfakcję. Gwóźdź programu jest zaserwowany mniej więcej w połowie filmu, wszystkie karty są już na stole. Ale reżyserowi to nie starcza. Dokłada kolejne warstwy tych samych metafor – historia robi się napuszona, nadęta, to kolos na glinianych nogach. Na koniec to wszystko wybucha – jedni wezmą to doświadczenie za ekstatyczne uniesienie, inni zobaczą wydmuszkę. Należę do tej drugiej grupy osób i idę o zakład, że za rok – dwa przejdziecie obok tej produkcji obojętnie. Bo to jak z miłością od pierwszego wejrzenia: może nas zwalić z nóg, więc nie widzimy, jak bardzo jest fałszywa".
Marvel's Inhumans
Rok temu o tej porze miałem nadzieję na coś zupełnie świeżego w kontekście telewizyjnych produkcji Marvela. Jak się skończyło - każdy z nas wie. Trudno cokolwiek o tym serialu napisać, skoro podejrzewam, że marzeniem większości z widzów jest jak najszybsze zapomnienie o seansie. Chyba po raz pierwszy w trakcie obcowania z gatunkiem superbohaterskim we współczesnej formie miałem nieustanne poczucie zapoznawania się z fabularną głupawką i narracją na modłę szkolnych teatrzyków. Pojawiło się także zażenowanie tym, co widziałem na ekranie. Katastrofa. I to nie ta z serii pięknych.
Chaos za kulisami Justice League
Większość z Was doskonale wie, że za świat DC dałbym się pokroić, a serduszko puka mi w rytm wychodzącej z okopów Wonder Woman. Tak się jednak składa, że po tym roku w kontekście Kinowego Uniwersum DC doszedłem do ściany. Powoli zaczyna brakować mi argumentów na to, aby wybudzić w nas wszystkich nadzieję na lepsze jutro. Justice League czy raczej chaos towarzyszący jej powstaniu tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że powinniśmy zacząć martwić się o cały projekt. I w takim podejściu nie ma naprawdę nic złego - to troska zasadna wtedy, gdy zależy nam na powodzeniu całego superbohaterskiego gatunku.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: Marvel/nihilist.fm/jalvis