Zachwyty i rozczarowania 2017 roku – Norbert Zaskórski
Rok 2017 był bardzo udany dla kina, literatury i telewizji. Jednak zdarzyło się także kilka spektakularnych twórczych wpadek. Oto moje zachwyty i rozczarowania ostatnich dwunastu miesięcy.
Tekst chciałbym zacząć od największych rozczarowań zbliżającego się wielkimi krokami do końca roku. Skupię się tutaj tylko na filmach, książkach i serialach, wobec których miałem ogromne oczekiwania, jednak zupełnie mnie zawiodły. Dlatego nie znajdziecie na mojej liście takich słabych tegorocznych produkcji, jak Transformers: The Last Knight czy Geostorm, ponieważ niczego spektakularnego się po nich nie spodziewałem. Jednym z największych rozczarowań mijającego roku dla mnie była ekranizacja Snømannen Jo Nesbo. Uwielbiam tego pisarza i całą serię powieści o detektywie Harrym Hole, ale to, co zrobili twórcy w tym przypadku, zasługuje na karę. Na papierze wszystko wyglądało idealnie, doskonały materiał źródłowy, świetny reżyser za kamerą, bardzo dobra obsada i Martin Scorsese na stanowisku producenta. Jednak efekt końcowy to tylko filmowa wydmuszka, która w ogóle nijak ma się do bardzo dobrego, literackiego pierwowzoru. Znakomita, wielowątkowa fabuła powieści, w której autor na każdym kroku myli tropy, została na etapie scenariusza poszatkowana, rozwalcowana i rozstrzelana serią z karabinu maszynowego, w wyniku czego nie zostało z niej nic sensownego. Tak otrzymaliśmy na ekranie słabego Michaela Fassbendera jako Harry'ego Hole, idiotyczny czarny charakter, usunięcie wątków, które były bardzo ważne dla fabuły książki, przez co powstał chaos narracyjny, a sposób, w jaki twórcy potraktowali tak świetną postać jak Katrine Bratt, jest naprawdę haniebny. Miał być fantastyczny thriller, jest totalna klapa.
Zdecydowaną tegoroczną porażką był także serial Marvel's Inhumans. Miałem wobec niego spore oczekiwania, które malały, im bliżej było do premiery. Zdecydowanie najsłabszy serial komiksowy, jaki widziałem w ostatnich latach. Okropne postacie, intryga, która miejscami trzyma się tylko na dobre słowo i efekty specjalne wyglądające w pewnych momentach, jak wizualnie niedopracowane techniki z początku wieku. Produkcja miała momentami swoje przebłyski, które jednak gwałtownie zostały ukrywane pod całą stertą fabularnych absurdów i kiepskich dialogów. Bohaterowie z naprawdę ogromnym potencjałem na rozwój, szczególnie ze zbudowanym już w produkcji Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. interesującym fundamentem, zostali w tym wypadku potraktowani po macoszemu i przedstawieni jako słabi, egoistyczni i niemyślący racjonalnie osobnicy. Zdecydowanie lepszym pomysłem w tej chwili wydaje się pierwotny plan Marvel Studios, aby historię Inhumans pokazać jako film kinowy. Myślę, że przynajmniej wtedy dostalibyśmy spójną, dobrze nakreśloną opowieść z bardzo dobrą stronę wizualną. Niestety na naprawienie tych błędów jest już chyba za późno.
Niestety moim tegorocznym rozczarowaniem jest także film Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales. Gdy piszę te słowa, serce mi krwawi, ponieważ jestem wielkim fanem całej serii Disneya i oglądam filmy o przygodach Jacka Sparrowa przynajmniej kilka razy do roku. Jednak najnowsze widowisko popularnej franczyzy jest zdecydowanie najsłabszą z wszystkich odsłon. Od razu powiem tutaj, że nie jest to film zły, ale daleko mu od zachwytów, które miałem chociażby przy pierwszych trzech filmach. Jack Sparrow w wykonaniu Johnny'ego Deppa był w tej produkcji tylko powidokiem dawnej świetności tej postaci. Wydaje się, że aktor stracił już serce do tej roli i gra na kompletnym autopilocie. Podobnie dwie nowe postacie, czyli Carina i Henry, którzy mieliby być zastępcami Willa i Elizabeth nie dorastają tym bohaterom do pięt. Całość ratuje świetny czarny charakter i strona wizualna, jednak ta seria przyzwyczaiła już widzów do czegoś spektakularnego, czego tu nie otrzymałem. Moje tegoroczne rozczarowania chciałbym zakończyć na dwóch książkach, na które bardzo czekałem. Są to Origin Dana Browna oraz Mężczyzna, który gonił swój cień Davida Lagercrantza, czyli kontynuacje jednych z najpopularniejszych serii literackich. Pierwsza z nich to zdecydowanie najsłabsza powieśc w dorobku Browna, pozbawiona kompletnie interesującej intrygi oraz tego, co czytelnicy uwielbiają w jego książkach, czyli skomplikowanych zagadek i tajemnych symboli. Wydaje się, że pisarz po prostu nie ma już pomysłu na kolejne przygody Roberta Langdona. Mam nadzieję, że się mylę. Druga z nich nie wywołała u mnie ani zachwytu ani odrazy, po prostu była mi obojętna oraz fabularnie nudna, czego po serii Millenium się nie spodziewałem. Powieści Stiega Larssona pochłaniałem z ogromnym zainteresowaniem, nie chciałem odrywać się od czytania, nawet pierwsza książka w dorobku Lagercrantza także reprezentowała ciekawy pomysł fabularny. Tutaj tego niestety nie doświadczymy. Szkoda.
Dobrze, zakończyłem rzucanie zgniłymi pomidorami i mówieniem o moich tegorocznych rozczarowaniach. Teraz przejdźmy do tej przyjemniejszej części. Pierwszym moich tegorocznym zachwytem było La La Land. Zacznijmy od tego, że nie jestem fanem musicali ani filmów kręcących się wokół tej tematyki. Do pójścia do kina zachęciły mnie dwa czynniki. Pierwszy z nich to obsada z uwielbianą przeze mnie Emmą Stone, drugi to osoba reżysera, Damiena Chazelle'a, który zachwycił mnie rok wcześniej swoim Whiplash. Po wyjściu z seansu La La Land od razu chciałem pobiec na kolejny. Fantastyczna historia i zabawa konwencją musicalową twórcy. Doskonały powrót do korzeni gatunku. Genialni Ryan Gosling i Emma Stone, ich ekranowa chemia jest absolutnie zachwycająca. Nic dodać, nic ująć, jeden z najlepszych, jeżeli nie najlepszy film roku. W ostatnich dwunastu miesiącach w końcu trafiłem na komedię, na której śmiałem się cały czas, a był to... The Lego Batman Movie. Animacja, od której rzesze komedii z ostatnich lat powinny się uczyć jak rozbawiać widza. Świetny humor, postacie, popkulturowy misz masz, w tym filmie wszystko było dobre. Jedną z moich ulubionych scen z produkcji było podawanie przez Batmana hasła do swojej kryjówki. To trzeba zobaczyć.
W tym roku tryumf święciły dwie produkcje studia Blumhouse Productions, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Pierwszą z nich jest Split w reżyserii M. Nighta Shyamalana, reżysera, który na początku kariery był nazywany nowym Spielbergiem, by potem stać się pośmiewiskiem Fabryki Snów. Już swoim poprzednim filmem, The Visit dał znak, że wraca do formy, a swoim najnowszym dziełem w pełni potwierdził wielkie, reżyserskie aspiracje. Tak to już jest z Shyamalanem, gdy dostaje kontenery dolarów od wytwórni, nie jest w stanie odpowiednio ich spożytkować, jednak z małym budżetem potrafi stworzyć prawdziwe perełki, tak jak w przypadku Split. Historia o człowieku posiadającym 24 osobowości, który porywa trzy nastolatki, to naprawdę świeże podejście reżysera do gatunku filmowego dreszczowca. Doskonały pomysł fabularny, świetnie prowadzona narracja, a przede wszystkim znakomita rola Jamesa McAvoya decydują o wyjątkowości tego filmu. Naprawdę polecam, szczególnie że Shyamalan zaczyna tworzyć swoje kinowe uniwersum, do którego należą już Unbreakable, Split, a niedługo także Glass. Drugim filmem od Blumhouse, który wzbudził mój zachwyt, jest Get Out. Do obejrzenia tej produkcji nie mogłem się przekonać przez kilka miesięcy i dopiero dwa tygodnie temu zobaczyłem ją na Blu-ray. Wynika to z tego, że cały czas film reklamowany był jako horror, ja jednak bardziej widzę w nim thriller psychologiczny, którzy bardzo dobrze korzysta z różnych konwencji kina grozy. Muszę przyznać, że po seansie zbierałem szczękę spod kanapy. Reżyser Jordan Peele zaprezentował nam genialny w swojej prostocie pomysł fabularny z bardzo dobrze napisanymi bohaterami i znakomitym twistem. Na uwagę zasługuje bardzo dobra rola Daniela Kaluuyi. Nominacje i nagrody na przestrzeni ostatnich miesięcy tylko potwierdzają wyjątkowość tej produkcji.
Jednym z moich największych tegorocznych zachwytów jest zdecydowanie Baby Driver. Reżyser Edgar Wright znany jest ze swoich bardzo oryginalnych pomysłów i tutaj zaprezentował nam kolejny z nich. Opowieść o kierowcy gangsterów, który do każdego napadu ustawia własną ścieżkę dźwiękową to fantastyczne połączenie komedii, thrillera i filmu muzycznego. Dawno nie widziałem, żeby ścieżka dźwiękowa tak współgrała z warstwą narracyjną filmu. Tak jak napisałem w swojej recenzji, w pewnym momencie muzyka staje się wręcz jednym z głównych aktorów filmu. Wspaniałe dzieło. Ostatnie dwanaście miesięcy dało nam także kilka naprawdę fantastycznych produkcji komiksowych. Przede wszystkim Thor: Ragnarok, który zaprezentował nam świetne poczucie humoru wymieszane z bardzo dobrymi scenami akcji i olśniewającą sferą wizualną. Do tego dodajmy znakomity ekranowy bromance pomiędzy Hulkiem i Thorem oraz dwie świetne, silne postacie kobiece (Helę oraz Valkyrię) i otrzymujemy świetne, rozrywkowe kino. Bardziej dojrzałym i mrocznym obliczem produkcji komiksowych był fantastyczny Logan. To była opowieść o Wolverinie, na którą czekałem od lat. Doskonały film, w którym nacisk położono przede wszystkim na rozwijanie rysów psychologicznych postaci i budowanie relacji pomiędzy tytułowym bohaterem oraz Laurą, młodą dziewczynką posiadająca takie same moce, jak jej mentor. Wzruszająca, trzymająca w napięciu oraz miejscami szokująca opowieść to jeden z najlepszych przedstawicieli filmów komiksowych, jaki mógł się przydarzyć temu gatunkowi. Podobnie Wonder Woman ze świetną Gal Gadot, która do tej pory w tej roli nie zawodzi, a przede wszystkim z Patty Jenkins za kamerą. To reżyserka, która znakomicie potrafiła wyciągnąć pełen potencjał tkwiący w historii o amazońskiej księżniczce i przelać go na ekran. Czapki z głów przed tym duetem.
W ostatnich latach sporo filmów z mojego ukochanego gatunku science-fiction, na które bardzo czekałem, okazywały się klapą, z kilkoma wyjątkami. W tym roku bardzo bałem się o kilka z nich. Na szczęście spełniły one w pełni moje oczekiwania, nawet bardzo je przewyższając. Pierwszym z tych filmów była War for the Planet of the Apes. To film o konflikcie inteligentnych małp jeżdżących na koniach z ludźmi, a pod tym płaszczem kryje się naprawdę zachwycająca opowieść o zdradzie, dziedzictwie, rodzinie i zemście. Reżyser Matt Reeves doskonale zbalansował aspekt psychologiczny filmu z jego sferą scen akcji, dzięki czemu obok bardzo dobrych, wielowymiarowych, pełnych wewnętrznych rozterek postaci, otrzymujemy także zapierające dech w piersiach sceny batalistyczne. Drugim, jednym z moich tegorocznych faworytów jest Blade Runner 2049. To film-cudo. Tak naprawdę nie ma w nim żadnego mankamentu, wszystko mi się w tej produkcji podobało. Druga w tym roku świetna rola Ryana Goslinga, który gra wycofanego, zimnego policjanta, K. Bardzo dobra ekranowa relacja pomiędzy tym bohaterem oraz Rickiem Deckardem granym przez Harrisona Forda. Świetna chemia K i Joi, w którą wciela się zjawiskowa Ana de Armas. Bardzo dobrze prowadzona narracja oraz genialna sfera wizualna i zdjęcia, za które odpowiada Roger Deakins. Jednak największe słowa uznania należą się Denisowi Villeneuve'owi. To reżyser, który doskonale czuje się w każdym gatunku i każdemu swojemu filmowi nadaje własny, oryginalny, artystyczny rys. Uwielbiam wszystkie produkcje tego twórcy i z niecierpliwością czekam na jego ekranizację Diuny. Ostatnim moim tegorocznym zachwytem, jeśli chodzi o kino są Star Wars: The Last Jedi. Ten film jest absolutnie idealną wizytówką serii Lucasfilm. Świetnie zrealizowane sceny batalistyczne, doskonały Mark Hamill jako Luke Skywalker oraz bardzo dobra relacja Kylo Rena i Rey to tylko kilka z jego plusów. Tutaj także wielkie brawa dla reżysera. Rian Johnson to bardzo utalentowany filmowiec, który stworzył dzieło zmuszające do przemyśleń i dyskusji. Idealne zakończenie roku w kinie.
Na koniec chciałbym skupić się na serialach, które zdobyły moje uznanie w ostatnich dwunastu miesiącach. 2. sezon Stranger Things udowodnił, że ta produkcja nie była tylko jednorazowym, bardzo dobrym wyskokiem twórców, a potwierdziła fantastyczny poziom serialu Netflixa. Po raz kolejny Bracia Duffer doskonale bawią się popkulturowym tłem lat 80. mieszając je z takimi gatunkami, jak horror, science-fiction i thriller. Jednak październik w wykonaniu Netflixa przyniósł nam także serial, na który czekałem najbardziej, czyli Mindhunter. Przede wszystkim dlatego, że odpowiada za niego jeden z moich ulubionych twórców, David Fincher, a także ze względu na tematykę seryjnych morderców, którą bardzo lubię w kinie i telewizji. Efekt końcowy zrobił na mnie ogromne wrażenie. Mimo że nie znajdziemy w tej produkcji większych niż życie czarnych charakterów i spektakularnych scen akcji, to nie można się od niego oderwać, aż do zakończenia ostatniego odcinka. Bardzo dobre dialogi, świetni główni bohaterowie, a także postaci przestępców, z którymi muszą się zmagać oraz mroczny, wręcz w pewnych momentach klaustrofobiczny klimat decydują o wyjątkowości tego serialu. 1. sezon obejrzałem w jeden dzień i nie mogę się doczekać kolejnego. Na uwagę w tym roku zasługuje także Dark, niemiecki serial powstały dla Netflixa, będący mieszaniną dramatu rodzinnego, horroru, kryminału i science-fiction. To produkcja o niepowtarzalnym klimacie, w oryginalny sposób bawiąca się z wysłużoną już w kinie i telewizji konwencją podróży w czasie. Warte polecenia. Ostatnim serialem, który zobaczyłem w tym roku, ale przy okazji jeden z najlepszych, które dane mi było obejrzeć w ostatnich dwunastu miesiącach, był 4. sezon Black Mirror. Uwielbiam tę produkcję, a najnowsza seria w pełni potwierdziła jej genialność. Po raz kolejny mamy do czynienia z sześcioma historiami, których wspólnym mianownikiem są zagrożenia związane z nowymi technologiami oraz wszechobecna techno-paranoja. Każdy odcinek daje nam wyjątkowe, bardzo dobre historie, do których twórcy podeszli w oryginalny sposób. Dodajmy do tego świetne kreacje aktorskie między innymi Georginy Campbell oraz Cristin Milioti. To wszystko tworzy jeden z najlepszych sezonów seriali, jaki widziałem w tym roku. Charlie Brooker udowodnił znowu, że jest znakomitym twórcą.
Poznaliście moje zachwyty i rozczarowania 2017 roku. Jestem ciekaw, jakie są Wasze. Piszcie w komentarzach.
Źródło: zdjęcie główne: Warner Bros