Zakulisowe problemy Doktora Strange'a. Multiwersum obłędu czy organizacyjny chaos?
Otwarcie się Kinowego Uniwersum Marvela na multiwersum to nowy i niezwykle ciekawy etap rozwoju gatunku. Czy jednak zrobiono wszystko, żeby Doktor Strange w multiwersum obłędu rzeczywiście był takim szaleństwem, na jakie liczą fani?
Fani długo musieli czekać na kontynuację Doktora Strange'a. Stephen Strange pojawił się na chwilę w Thor: Ragnarok, a nieco większą rolę odegrał w Avengers: Wojna bez granic. Starcie z Thanosem udowodniło, że może być gwarantem wielu wizualnych niesamowitości. Sześć lat czekania na kontynuację jego przygód to naprawdę dużo. Tym bardziej że jest ciągle co opowiadać, bo pierwszy film jedynie zapoczątkował historię o zakochanym w sobie mistrzu sztuk magicznych. Jego poprzednie występy wzbogacały raczej produkcje, w których się pojawiał, ale nie samą postać Doktora Strange'a, więc wielu ma nadzieję, że nowy film wypełni tę lukę.
W 2019 roku podczas San Diego Comic-Con Kevin Feige wyszedł na scenę i ogłosił światu, że Doktor Strange doczeka się kontynuacji. Ujawnił też przy okazji podtytuł – W multiwersum obłędu. Można to odbierać jako zwycięstwo fanów, bo już w nazwie filmu zapowiedziano, że będzie to szaleństwo w magicznym zakątku Kinowego Uniwersum Marvela. Pojawiło się jednak słowo "multiwersum", co momentalnie stało się zagrożeniem dla historii Stephena Strange'a. Obawiano się, że postać będzie znowu tylko dodatkiem – kimś, kto jedynie trzyma "wodę" (fani Avengers: Koniec gry wiedzą, o czym mowa). Koncepcja multiwersum w 2019 roku mogła budzić obawy, że koncert gościnnych występów zepchnie bohatera na boczny tor i odbierze mu okazję do rozwoju. W momencie, gdy czytacie ten tekst, być może jesteście już po premierze, a może dopiero przymierzacie się do wyjścia do najbliższego kina. Jeśli chcecie poznać lub przypomnieć sobie kulisy powstawania tego widowiska, macie ku temu doskonałą okazję.
Marvel Studios do dziś w wyobraźni fanów funkcjonuje jako świetnie naoliwiona maszyna, która swoje filmowe wpadki może policzyć na palcach jednej ręki. A widowiska, które miały problemy za kulisami, to już w ogóle sytuacja rzadka. W przypadku Doktora Strange'a i kontynuacji zebrano z nawiązką wszystkie możliwe trudności, których udawało się unikać przez tyle lat.
Doszło więc do zmiany reżysera i kompozytora muzyki, ale też do licznych przesunięć premiery. Okazuje się jednak, że zaoszczędzony czas mógł wpłynąć korzystnie na scenariusz. Może inaczej – sprawił, że nie wyszło tak źle, jak mogło. Zacznijmy jednak od początku.
W świecie zakulisowych problemów
Pierwotnie za sterami projektu miał ponownie stanąć Scott Derrickson. W jedynce nie mógł poszaleć z horrorem, a jako miłośnik tego gatunku miał nadzieję, że uda mu się to zrobić przy okazji kontynuacji. Nawet niedługo po premierze jedynki w 2016 roku wspominał w wywiadach, że chciałby pokazać na ekranie postać Nightmare'a i zgłębić się w profil tego antagonisty, a także stworzyć widowisko bardziej mroczne i przerażające. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, Scott Derrickson opuścił stanowisko reżysera, a informację o tym podano 10 stycznia 2020 roku. Zarówno on, jak i włodarze Marvel Studios jako oficjalny powód takiego obrotu spraw podali niemożliwe do pogodzenia różnice w wizji artystycznej. Widocznie Kevin Feige i spółka nie chcieli, aby reżyser zrobił film, który mógłby za mocno pójść w stronę horroru - szef Marvel Studios jeszcze przed odejściem reżysera prostował jego słowa i przekonywał, że mówienie o horrorze w tym kontekście jest "błędną interpretacją". Zdaniem producenta sequel miałby być "wielkim filmem MCU z kilkoma strasznymi sekwencjami".
Odejście Derricksona nie miało jednak spowodować przesunięcia daty premiery, a tak przynajmniej zapewniało studio. Trwały poszukiwania nowego reżysera. W lutym 2020 roku Variety ogłosiło, że został nim Sam Raimi. To było duże zaskoczenie – głównie dlatego, że Raimi jest jednym z tych nielicznych twórców, którzy zdefiniowali gatunek kina superbohaterskiego na nowo. Debiutujący 20 lat temu Spider-Mana pokazał, jak można podchodzić do adaptowania komiksów. Minęło jednak sporo czasu od ostatniej styczności reżysera nie tylko z trykociarzami, ale z blockbusterami w ogóle. Tutaj powinniśmy wspomnieć o filmie Oz: Wielki i Potężny, który pojawił się w kinach siedem lat temu i jest to ostatni raz Raimiego przed nowym Strange'em. Fani jednak przyjęli ten angaż z entuzjazmem, bo jest to człowiek odpowiedzialny za kultowe horrory i mając w pamięci jego trylogię o Spider-Manie, można nastawiać się na coś przynajmniej przyzwoitego. Smaczku dodawała też scena ze Spider-Mana 2, kiedy wspomniano pseudonim Doktora Strange'a, a J. Jonah Jameson zdradził, że jest to nazwa już przez kogoś w tym świecie zajęta. Życie lubi takie historie i teraz Raimi będzie miał okazję udowodnić wszystkim, że nie zapomniał, jak to się robi.
Wydawało się więc, że wszystko powoli układa się w dobrym kierunku, ale zaraz potem świat zatrzymał się przez pandemię koronawirusa. W marcu 2020 roku wszystko się zmieniło, a Marvel Studios było zmuszone przesunąć cały harmonogram o rok. Tym samym Doktor Strange 2 zmienił datę premiery z maja 2020 na maj 2021.
Plany znów zostały pokrzyżowane, ale kolejne przesunięcia były na rękę Marvelowi. Zatrudniono nowego scenarzystę, Michaela Waldrona, pracującego też nad serialem Loki, który w jednym z wywiadów dla Friends From Work zdradził, że miesiące wstrzymanych zdjęć pozwoliły mu dopracować scenariusz. Waldron spędził długie godziny na rozmowach przez kamerkę internetową z reżyserem, aby rozłożyć narrację filmu na czynniki pierwsze i wymuskać ton widowiska, który czerpałby mimo wszystko z klasycznych horrorów. Trudno powiedzieć, jak prezentowałaby się fabuła widowiska, gdyby nie przerwa wymuszona pandemią.
W harmonogramie obłędu
W związku z wirusem studio zdecydowało się na kolejne przesunięcie premiery z maja na listopad 2021 roku. Nadzieja na otwarcie kin ciągle była, ale nic z tego. Żadne studio nie mogło sobie pozwolić na narażanie widzów na wirusowe niebezpieczeństwo. I nie okłamujmy się – to oznaczałoby też duże straty finansowe. Film przesunięto więc na 25 marca 2022 roku, a potem wreszcie na 6 maja 2022 roku. Wypada mieć tylko nadzieję, że ten zaoszczędzony czas wpłynął z korzyścią na ostateczny kształt widowiska.
Żeby jednak dowiedzieć się tego, musielibyśmy dostać szczere wypowiedzi ekipy pracującej nad filmem. Kiedy wznowiono zdjęcia w listopadzie 2020 roku, nie wszystko przebiegało tak, jak powinno – i to pomimo protokołów bezpieczeństwa. W pierwszych tygodniach 2021 roku fala wirusa sparaliżowała Wielką Brytanię. W styczniu wstrzymano prace, a obsada i ekipa czekali w blokach startowych na ich wznowienie. Zdjęcia ponownie ruszyły dopiero w marcu. Nie wiadomo, jak ten czas oczekiwania wpłynął na morale i siły kreatywne wszystkich pracujących przy filmie.
Dużo mówiło się chociażby o dokrętkach na niespotykaną w MCU skalę. Dla dużych widowisk jest to oczywiście normalna procedura, ale różne źródła – między innymi rzetelne The Hollywood Reporter – donosiły o dokrętkach trwających przez ponad sześć tygodni. To bardzo dużo. Informacja nie nastrajała pozytywnie, ale między innymi Benedict Cumberbatch w rozmowie z Empire przekonywał, że nie ma powodów do zmartwień, że wszystko idzie zgodnie z planem. Później jednak THR podawało, że dokrętki mają na celu dodanie więcej gościnnych występów, które być może mogłyby przykryć pewne niedociągnięcia, a sukcesy Lokiego i Spider-Mana: Bez drogi do domu udowodniły, że warto iść tą drogą. Znowu, żeby skonfrontować te doniesienia, musimy przynajmniej obejrzeć film i wtedy dopiero się nad tym zastanowić.
Podczas pracy zmienione też kompozytora – Michaela Giacchino. Pojawienie się Sama Raimiego na stanowisku reżysera sprawiło, że jego kandydatura stała się mniej pewna, bo każdy reżyser ma prawo do decydowania w tym aspekcie. Ostatecznie zastąpił go Danny Elfman, który komponował muzykę do poprzednich filmów Raimiego, w tym między innymi do Spider-Mana. Pracował już wcześniej z MCU przy okazji kilku aranżacji do Avengers: Czas Ultrona, ale to duże i uznane nazwisko w świecie muzyki filmowej, więc nie powinno być to przemawiać na niekorzyść widowiska.
Niespotykana skala dokrętek, problemy wywołane pandemią i przesunięcia w harmonogramach. Do tego możemy dorzucić zmianę reżysera i scenarzysty, a także kompozytora. Nie dowiemy się zapewne, jak film mógłby wyglądać, gdyby został przy sterach wcześniejszy zespół twórców, ale też nie sprawdzimy, jak wszelkie przesunięcia przez pandemię mogły wpłynąć negatywnie lub pozytywnie na realizację takiego widowiska. Miejmy jednak nadzieję, że multiwersum obłędu nie sprawi już teraz, że koncept wieloświatów zostanie zmarnowany, że jednak Doktor Strange w multiwersum obłędu uciągnie temat i pokaże bezgraniczne możliwości Kinowego Uniwersum Marvela. Pozostaje tylko wybrać się do kina i przekonać się na własnej skórze.