Żyjemy w roku Łowcy androidów, w czasach prymitywnej technologii
Stało się. Świat rzeczywisty dogonił ten, który Ridley Scott wymalował nam w Łowcy Androidów. Ale filmowy rok 2019 znacząco odbiega od świata, w którym przyszło nam żyć.
Listopad 2019 roku. Rick Deckard ćmi papierosa na podrzędnej uliczce zatłoczonego megalopolis wtulony w witrynę sklepową, aby uchronić gazetę przed deszczem. Gdy spogląda ku zachmurzonemu niebu, widok na strzeliste drapacze chmur i latające samochody przesłania mu gargantuiczny dron-sterowiec reklamowy.
Teraz twoja kolej. Wyjrzyj za okno i spójrz na panoramę miasta. Dostrzeżesz prawdopodobnie tę samą tkankę, która gościła tu przed blisko czterdziestoma laty. Jasne, część budynków przeszła remont albo dwa, inne wyburzono, aby postawić w ich miejscu większe, bardziej nowoczesne. Być może zbudowali ci pod nosem metro i zamiast po ziemi, przemieszczasz się pod nią. Lecz struktura miasta uległa jedynie niewielkiej deformacji a nie rewolucyjnym zmianom, jakie mogliśmy obserwować w Łowcy androidów.
Kultowy film Ridleya Scotta z 1982 roku to doskonały przykład na to, jak ciężko jest przewidzieć przyszłość. To także dowód, że nawet tacy wizjonerzy jak Philip K. Dick – autor powieści Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, która była inspiracją dla nakręcenia wspomnianego dzieło – są bezradni w kwestii wytyczania ram rozwoju nowych technologii. Wykazują się zbyt dużym optymizmem w stosunku do rzeczy wielkich i bagatelizują to, co w ich oczach wydaje się maluczkie i nieistotne.
Miasto, masa, maszyna
W świecie Łowcy androidów miasta, jakie znamy z naszego życia, odeszły na śmietnik historii. Ludzkość zamieszkuje wielkie megalopolie, przypominające rumowiska rozświetlone jarzeniowym światłem. Rozwój nowych materiałów nośnych i drastyczne zwiększenie populacji ludzkości umożliwiły rozrost budynków w nowym kierunku. Filmowe metropolie funkcjonują warstwowo i rozwijają się dwuwektorowo. Z jednej strony zagęszcza się przestrzeń miejską do granic możliwości, tworząc ciasne, klaustrofobiczne dzielnice, z drugiej zaś promuje model skrajnie wysokościowy, budując tak wysoko, jak to tylko możliwe.
W naszej rzeczywistości takie miasto byłoby skrajnie niefunkcjonalne – nasz transport funkcjonuje wyłącznie w jednym wektorze, poziomym. Wynalezienie i upowszechnienie latających samochodów było tym elementem, który na dobre ukształtował świat Łowcy androidów. 37 lat od premiery filmu nie wystarczyło, aby ludzkość rozwinęła tę technologię do takiego stopnia, aby zmienić sposób wznoszenia i dogęszczania miast.
I choć w roku 2019 na próżno szukać radiowozów policyjnych zdolnych do wykonywania manewrów pionowego startu i lądowania, prowadzących powietrzne pościgi między drapaczami chmur, nie oznacza to, że latające samochody pozostają wyłącznie domeną fikcji. Wręcz przeciwnie, wiele firm prowadzi intensywne badania nad pojazdami, które umożliwiłyby wypromowanie dwuwektorowego systemu transportu.
Najciekawiej prezentuje się projekt realizowany przez japońskie władze, które na poważnie zajęły się rozwojem tego projektu. Tamtejszy rząd uważa bowiem, że wdrożenie transportu naziemno-powietrznego nie jest wyłącznie fanaberią bogatych wizjonerów, a koniecznością, z którą prędzej czy później trzeba będzie się zmierzyć. Azjatyckie aglomeracje są znacznie gęściej zaludnione niż te europejskie czy amerykańskie, przez co obecny system transportu powoli staje się skrajnie niewydajny i tylko wyniesienie go w przestworza może zapobiec narastaniu korków.
Korporacja Nippon Electric Company ujawniła już w pełni funkcjonujący prototyp, który mógłby spełnić założenia japońskiego rządu. Wyposażono go w cztery horyzontalne wirniki, a w trakcie testu wzniósł się na wysokość trzech metrów. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, latające samochody mogą wejść do użytku w Japonii w połowie przyszłego dziesięciolecia, a na początku lat 30. upowszechnić się jako nowy, innowacyjny środek transportu. Prace nad latającymi samochodami rozpoczęły takie firmy jak Airbus, Uber czy Cartivator, spółka-córka Toyoty.
Gdzie się podziali ci replikanci?
Łowca androidów to opowieść o próbie stworzenia maszyn funkcjonujących na podobieństwo ludzkości. Robota tak doskonałego, że można pomylić go z człowiekiem, istoty o ludzkiej fizyczności oraz zdolności do rozumowego postrzegania świata. Taka technologia jest obecnie poza zasięgiem współczesnych technologów i biotechnologów.
Opis tego rozminięcia się rzeczywistości z filmowym wyobrażeniem można streścić w jednym zdaniu: nie istnieją obecnie androidy przypominające człowieka i nie powstaną jeszcze przez wiele lat. Byłoby to jednak zbytnie uproszczenie, gdyż należy tu rozważyć dwa aspekty – zdolność do imitowania wyglądu człowieka oraz sposobu formułowania myśli i podejmowania decyzji. Na obu tych frontach naukowcy nie sprostali wizji zaprezentowanej w filmie i ciężko stwierdzić, w której kategorii poczyniono większe postępy. Wydawałoby się, że stworzenie myślącej maszyny będzie największym wyzwaniem dla inżynierów, tymczasem nadal nie potrafimy zbudować robota, który będzie idealnie symulował wygląd i motorykę człowieka.
Android doskonały powinien spełniać kilka kryteriów. Najprostsze z nich dotyczy powłok zewnętrznych – skóra, włosy i poszczególne członki muszą wyglądać jak u żywego człowieka. Najlepszym wyjściem byłoby zastosowanie tkanek organicznych albo syntetyków o identycznych właściwościach. I na tym polu poczyniono spore postępy. Naukowcy potrafią już np. wydrukować sztuczną skórę przy wykorzystaniu biotuszów wykonanych z osocza krwi.
Na tym jednak nie koniec. Niedawno głośno zrobiło się o badaniach, w ramach których wykonano obudowę smartfonową przypominającą ludzką skórę – tak w wyglądzie, jak i dotyku. Doświadczenie wyglądało nieco makabrycznie, ale przeprowadzono je w ważnym celu. Naukowcy chcieli lepiej zbadać sposób interakcji pomiędzy człowiekiem i maszyną, zrozumieć, jak nasze tkanki reagują na dotyk. Dzięki temu w przyszłości będzie możliwe stworzenie urządzeń, które lepiej reagują na polecenia użytkownika.
Efektem ubocznym tych badań będzie wytworzenie sztucznej skóry, która mogłaby sprawdzić się jako powłoka zewnętrzna dla maszyn rodem z filmu Ridleya Scotta.
Niestety, nawet jeśli uda się perfekcyjnie odtworzyć fizyczność człowieka, trzeba jeszcze rozwiązać kwestię motoryki ludzkich androidów. A to zadanie, które na razie przerasta większość inżynierów. Aby utrzymać iluzję człowieczeństwa, maszyna musiałaby bez przerwy perfekcyjnie imitować nawet najdrobniejsze ruchy ludzkiego ciała. Kiedy bowiem stworzy się robota, który wygląda jak człowiek, ale porusza się nienaturalnie, do gry wchodzi dolina niesamowitości – odczucie odrazy, jakie odczuwamy, kiedy maszyna bądź animacja komputerowa wygląda i funkcjonuje niemal tak jak istota ludzka, ale drobne ruchy bądź niedoskonałości zdradzają jej sztuczne pochodzenie. W jednym z poprzednich tekstów szerzej omówiłem efekt doliny niesamowitości, warto sięgnąć po niego, aby dowiedzieć się nieco więcej na ten temat.
Spore postępy w kwestii motoryki ruchu czyni firma Boston Dynamics, która od lat rozwija swoje humanoidalne roboty i z miesiąca na miesiąc udoskonala ich systemy ruchu. Maszyny tej firmy potrafią skakać, unikać przeszkód, wstawać kiedy się przewrócą a nawet wykonywać figury akrobatyczne. Poniższy film doskonale prezentuje potencjał tego urządzenia:
Problem tkwi w tym, że Atlas jest znacznie masywniejszy niż człowiek, a jego ruchy są zbyt perfekcyjne, brak w nich pierwiastka ludzkiej niedoskonałości. Poza tym jest zdolny do imitowania wyłącznie ruchu mięśni odpowiedzialnych za poruszanie kończyn. Kolejnym krokiem powinno być stworzenie mechanizmu, który symuluje mikrodrgania ciała, ruch mięśni podskórnych czy pracę mięśni mimicznych. To zadanie arcytrudne do wykonania, choć istnieje cień szansy, że jeszcze w tej dekadzie uda się wypracować system ruchu polegający na syntetycznych mięśniach, które wprawią w ruch androidy przyszłości.
Istnieje kilka obiecujących metod wytworzenia podzespołów tego typu. Klasyczne siłowniki hydrauliczne ze względu na masywną budowę nadają się wyłącznie do imitowania mięśni odpowiedzialnych za ruch kończyn. Przy obecnym poziomie rozwoju technologii stworzenie miniaturowych siłowników tego typu pełniących rolę mięśni mimicznych byłoby zbyt trudne, jeśli nie niemożliwe. Taki układ byłby zbyt sztywny i skomplikowany, aby działać prawidłowo.
O wiele ciekawszym rozwiązaniem wydaje się np. wykorzystanie elastycznych sztucznych mięśni HASEL opracowanych przez zespół Keplinger Research Group z University of Colorado Boulder. Są znacznie cieńsze i do pobudzenia ich wystarczy impuls elektryczny, dzięki czemu sprawdziłyby się np. do symulowania mimiki twarzy człowieka.
Myślę, więc jestem
Fizyczność to jedno, odrębnym wyzwaniem jest sprawienie, aby maszyny zaczęły myśleć, a nie tylko przetwarzać informację. Replikanci mieli tylko jedną wadę – nie potrafili okazywać uczuć. Poza tym perfekcyjnie imitowali sposób myślenia człowieka. Obecnie nie dysponujemy tak bardzo rozwiniętą sztuczną inteligencją
Na tym polu prowadzone są co prawda szeroko zakrojone badania, ale na razie skupiają się na rozwoju słabych sztucznych inteligencji, czyli algorytmów, które są zdolne do wykonywania skomplikowanych zadań w oparciu o technologię uczenia maszynowego. Szkoli je się do analizowania specyficznych danych i reagowania na nie w pożądany sposób. Dzięki temu można stworzyć boty, które stanowią wyzwanie dla graczy komputerowych albo takie, które uczą się zabawy w chowanego. Ale jeśli jedną z takich sztucznych inteligencji wyrwiemy z jej naturalnego środowiska, nie będzie w stanie wykonać zadań, które wykraczają poza zakres jej predefiniowanych zadań.
Słabe sztuczne inteligencje można przyrównać do doskonałych maszyn liczących, te mocne potrafiłyby zaś myśleć w sposób ludzki. Podejmować wyzwania spoza zaprogramowanych czynności, uczyć się i pozyskiwać wiedzę. Być może nawet posiadać szczątkową wolę, czyli autonomiczny system decyzyjny, system nagród i kar, który motywowałby je do działania. W 2019 roku takie maszyny nie istnieją albo wiedza o nich jest skrzętnie ukrywana.
Ludzkość podbija kosmos
Podróże pozaziemskie w Łowcy androidów to codzienność i w 1968 roku, w szczytowym momencie wyścigu kosmicznego, Philip K. Dick miał pewne prawo sądzić, że za 60 lat człowiek nie tylko stanie na innej planecie, lecz także udomowi kosmos. Niestety, zakończenie zimnej wojny pogrzebało szansę na realizację tego scenariusza. Dziś obce planety odwiedzają wyłącznie sondy kosmiczne, a człowiek jest obecny wyłącznie na stacji orbitalnej. Porzuciliśmy nawet Księżyc.
Ale ludzkość nadal marzy o zasiedleniu najbliższych ciał niebieskich i kolejne dekady mogą przynieść spore postępy w tej materii. Elon Musk zapowiedział niedawno, że jego rakiety pozwolą wysyłać w przestrzeń kosmiczną ładunek oraz załogę w cenie 1,3% kosztów, jakie NASA przeznacza obecnie na swoje misje. Jeśli jego zapewnienia okażą się wiarygodne, wyścig o podbój układu słonecznego może drastycznie przyspieszyć.
Zwłaszcza że największe mocarstwa na Ziemi są chętne, aby ponownie rozkręcić wyścig kosmiczny o wysoką stawkę. Tym razem gra będzie toczyć się o wysłanie człowieka na Marsa oraz zbudowanie stałej bazy na Księżycu.
Domy inteligentniejsze, niż można się spodziewać
Przez cały czas wspominaliśmy o tym, czego ludzkości nie udało się osiągnąć, a Łowcy androidów było codziennością. Czas wspomnieć o technologii, która wyprzedziła filmową rzeczywistość.
W dziele Ridleya Scotta domy zyskały odrobinę inteligencji i można obsługiwać je za pośrednictwem asystentów głosowych. Dokładnie tak, jakby wyposażono je w Asystenta Google, Amazon Alexę czy Apple Siri. Deckard wykorzystuje także kartę do odblokowywania drzwi wejściowych, dziś powszechnie stosowane np. w pokojach hotelowych.
Na tym jednak kończą się podobieństwa, pozostałe technologie w Łowcy androidów wydają się zacofane. Co prawda Deckard ma dostęp do rozmów wideo, ale prowadzi je za pośrednictwem topornego urządzenia stacjonarnego, a za krótkie połączenie musi zapłacić około dolara. W dobie powszechnego dostępu do Skype’a, YouTube’a czy Twitcha takie opłaty wydają się absurdalnie wygórowane.
Twórcy nie docenili także miniaturyzacji. Technologia zaprezentowana w filmie na dzisiejsze standardy jest wprost gargantuiczna, w filmie brakuje gadżetów mobilnych, wokół dziś toczy się nasze życie. Choć w 2019 roku prasa nie umarła, dziś nikt nie czytałby gazety podczas deszczu, prędzej wyjąłbym telefon i przeglądał serwisy internetowe. Witryna, o którą opiera się Deckard również jest anachroniczna – te małe, bulwiaste telewizory wypadają blado np. przy OLED-ach od LG, które można nakleić na ścianie bądź modułowym Samsungu The Wall. Naszym światem rządzi internet, koło zamachowe technologii, system przepływu informacji w Łowcy androidów jest po prostu zacofany.
To fascynujące, że futuryści tak często są zbyt optymistyczni w przewidywaniu rzeczy wielkich, jak podróże kosmiczne, a jednocześnie nie wierzą w to, że technologię można uczynić bardziej ludzką i przystępną. Zminiaturyzować to, co jest dziś zbyt wielkie i toporne, uprościć to, co nas najbardziej irytuje. Telefony, telewizory, interfejsy komputerowe czy nośniki danych w Łowcy androidów tkwią głęboko w latach 80., mimo iż rozwój sztucznej inteligencji czy nowych środków komunikacji wyprzedza naszą rzeczywistość o całą epokę.
Źródło: Zdjęcie: Łowca androidów