Magdalena Łazarkiewicz: Wierzę w oczyszczającą moc kina [WYWIAD z TOFIFEST 2019]
Na tegorocznym festiwalu Tofifest w Toruniu miałem okazję przeprowadzić wywiad z Magdaleną Łazarkiewicz, reżyserką filmu Powrót, którego specjalny pokaz odbył się na imprezie. Z twórczynią porozmawiałem między innymi o społecznej funkcji kina.
Powrót inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami. Jak natrafiła pani na tę historię?
Stało się to podczas przygotowań do serialu Głęboka woda, który realizowałam dla Telewizji Polskiej wiele lat temu. Opowiada on o pracownikach socjalnych i jest tak skonstruowany, że każdy odcinek zawiera historię innego przypadku, którym się zajmowali. Długo poszukiwaliśmy informacji i tematów, bo naturalnie zależało nam, żeby posiadały odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dotarliśmy wówczas do fundacji La Strada, podejmującej działania w sprawie handlu kobietami. Tam zetknęliśmy się z przypadkiem młodej kobiety ze wsi, która pojechała do Niemiec w poszukiwaniu pracy i wpadła w ręce stręczycieli, którzy zmusili ją do prostytucji. Po jakimś czasie udało jej się uciec. Wykończona fizycznie i psychicznie wróciła do swojej rodzinnej miejscowości. Okazało się, że w ślad za nią ruszyli prześladowcy i rozwiesili na wsi kompromitujące ją zdjęcia, co z kolei wywołało falę ostracyzmu w stosunku do kobiety i zmusiło ją do kolejnej ucieczki. Stwierdziliśmy, że historia jest niezwykle przejmująca i stanowi materiał na film, w którym finalnie skumulowało się wiele bolesnych przeżyć i zdarzeń, które nas dotykają. W pewnym momencie scenariusz oddalił się oczywiście od pierwowzoru, który był jedynie inspiracją. Dodaliśmy wiele kontekstów, jednak trzon historii jest wierny faktom.
Jak pani, jako twórczyni, określiłaby tematykę filmu? Dla mnie jest to przede wszystkim obraz ludzkiej hipokryzji.
Twórcy trudno jest formułować recenzje własnego filmu. Oczywiście, w duchu, liczymy , że odbiór przebiegnie według naszych oczekiwań, ale najciekawsze są dla nas spontaniczne reakcje i interpretacje ze strony odbiorców.
Czyli woli pani zostawić pole do dowolności w interpretacji?
Tak, ale oczywiście zgadzam się z pańską oceną: film opowiada o strasznej chorobie, która toczy współczesny świat, którą jest właśnie hipokryzja, zakłamanie, fałsz i mylenie kłamstwa z prawdą.
A co sądzi pani o stwierdzeniu, że współczesne kino powinno podejmować temat problemów społecznych? Że powinno być sferą, która może zaznajomić z nimi widzów, przybliżyć im sprawy, o których nie mówi się na co dzień?
Wierzę w oczyszczającą moc kina, w „katharsis”. Myślę, że jest to funkcją sztuki w ogóle: rozdrapywanie ran, przystawianie lustra. Sama wykorzystuję ten nurt w twórczości. Oczywiście kino generalnie jest uznawane za rozrywkę, niektórzy mówią nawet, że jarmarczną. Istnieją jednak różne nurty kina. Ja podpisuję się pod kinem autorskim, i takie staram się reprezentować. Chcę mówić o rzeczach, które bolą i dotykają mnie osobiście. Ale wzdragam się, słysząc, że jest to przejaw kina społecznego. Nie mam nic przeciwko edukacyjnej wartości sztuki, która jest niezwykle ważna, dla mnie jednak liczy się przede wszystkim opowiadanie historii w taki sposób, żeby odzwierciedlały moją wrażliwość, również estetyczną. Bardzo dbam o wizualną warstwę filmów, które tworzę. Dlatego uważam, że sprowadzanie tego do poziomu publicystyki społecznej to trochę za mało. Z pewnością aspekt ten był bardzo istotny podczas pracy nad Głęboką wodą, natomiast film jest czymś innym: osobistą wypowiedzią artystyczną. Z naciskiem na to ostatnie słowo.
Czy uważa pani, że film podejmujący trudną tematykę łatwo jest sprowadzić do poziomu takiej publicystyki?
Myślę, że takie pomyłki występują bardzo często, wówczas, kiedy filmy podejmują tematy drażliwe, społeczne, polityczne. Wpadamy wówczas w pułapkę określenia ich tym mianem. Ja staram się unikać takiej funkcji kina, choć oczywiście szanuję twórców, którzy ją uprawiają, chociażby Wojtka Smarzowskiego, który z resztą też nie całkiem mieści się w tej szufladce. Ale wciąż uważam, że gdybyśmy przeanalizowali język jego produkcji, znaleźlibyśmy w nich W jego filmach jest też bardzo dużo kreacji. Zresztą, nie ma czegoś takiego jak kino realistyczne. Nawet gdy staramy się bardzo wiernie odwzorować rzeczywistość, wciąż tworzymy świat na nowo. Realizując film trzeba odpowiedzieć sobie na tysiące pytań: gdzie i w jakim czasie toczy się akcja, w ciągu dnia czy w nocy, przy jakim oświetleniu, scenografii, jakich aktorów zaprosimy do współpracy, jak ich wystylizujemy, jaki kontekst dobierzemy do świata, o którym opowiadamy. Tysiące elementów, które sprawiają, że jest to świat twórczo wykreowany, stworzony na potrzeby filmu. Ten element kreacji może on być bardziej lub mniej czytelny, ale za każdym razem występuje. Zawsze powtarzam moim studentom, że każdy film powstaje najpierw w głowie.
A czy kino stricte rozrywkowe i wielkie widowiska mogą dobrze opowiadać o trudnych tematach?
Oczywiście, że tak.
Jest pani w stanie podać na to jakiś przykład spośród ostatnich rozrywkowych produkcji dostępnych w kinach?
Kryterium rozrywkowości jest względne.
Mam na myśli blockbustery, wielkie widowiska. Wiele osób podaje przykład Jokera.
Jokera jeszcze nie widziałam, ale domyślam się, że została tam przedstawiona bardzo dojmująca wizja współczesnego świata. Bardzo chcę go zobaczyć. Z naszego podwórka mogę przytoczyć Obywatela Jonesa, który dysponuje pewną epicką przestrzenią i niewątpliwie jest zrealizowany z rozmachem, jak na nasze warunki, a spełnia powyższe kryteria. Z przeszłości dla mnie takim filmem był na przykład warto z pewnością wspomnieć o Dawno temu w Ameryce czy Ojciec chrzestny. Są to tak zwane duże filmy, realizowane z rozmachem, a jednocześnie niosące ze sobą ogromne przesłanie. Jest ich dużo więcej. Ale wciąż są to produkcje, które chętnie oglądamy na dużych, kinowych salach, jedząc popcorn, czego nie polecam jednak w przypadku Obywatela Jonesa. Kino niestety stało się czymś troszeczkę innym od czasu, kiedy w masowej kulturze zaczęto kojarzyć je ze śmieciowym jedzeniem.
Przyjrzyjmy się w takim razie telewizji. Wspomniała pani o Głębokiej wodzie, jest także Ekipa. Dwa seriale, które podejmowały niespotykaną dotąd tematykę w polskiej telewizji. Bardzo dobre, a jednak nie spotkały się z szerokim odbiorem.
Te seriale miały bardzo dobre opinie wśród widzów. Ekipa była szczególnym przypadkiem, dystrybuowanym w bardzo specyficzny sposób: emitowanym przez Polsat, a sprzedawanym z tygodniowym wyprzedzeniem w stosunku do czasu emisji, jako tak zwany insert do Gazety Wyborczej. Gdyby zsumować widzów z tych dwóch źródeł, wyszłaby naprawdę spora grupa. Natomiast w przypadku Głębokiej wody dużą winę ponosił sposób programowania telewizji. Pierwszy sezon serialu, emitowany w dobrym czasie antenowym, posiadał bardzo dużą oglądalność jak na tego typu problematykę, widownia sięgała dwóch milionów. Paradoksalnie po wygranych przez nas nagrodach, rywalizacjach, w których pokonaliśmy takie produkcje jak Sherlock czy duńsko-szwedzki Most nad Sundem, zamiast umieścić serial w lepszym miejscu ramówki – w nagrodę - ulokowano go fatalnie: w ruchomym czasie, bez stałej pory emisji. Ale to stare żale – w obecnej telewizji publicznej taki serial w ogóle by nie powstał.
Przedziwny rodzaj nagrody. Dzisiaj mówi się przecież o złotej erze telewizji, zwłaszcza platform streamingowych.
Bardzo tęsknię do tego gatunku. Niestety w naszych realiach nie jest łatwo stworzyć serial wykraczający poza pewne schematy.
Ostatnie próby były jednak udane, wystarczy wspomnieć Watahę czy serial Bez tajemnic.
Tak, ale to był format zagraniczny [Bez tajemnic - przyp.red.]. Ja jednak chciałabym, żeby powstawały nasze, oryginalne seriale, bo jesteśmy w stanie je robić.
Teraz powstaje sporo ekranizacji polskich książek. Netflix podjął się realizacji Wiedźmina, można tutaj wymienić również Chyłkę na podstawie powieści Remigiusza Mroza.
Jest to bardzo dobry trend. Wydaje mi się, że istnieje taki nurt w polskiej literaturze współczesnej, który dotyka naszej rzeczywistości i warto z niego czerpać.
Nie sądzi pani, że obecnie seriale bardzo zbliżyły się do poziomu filmów? Gdy prowadzę rozmowy z reżyserami czy aktorami, często słyszę, że współczesne seriale to właściwie filmy podzielone na odcinki. Budżetowo czy realizacyjnie zupełnie nie odstają od produkcji kinowych.
Tak, często nawet są bardziej odkrywcze jeżeli chodzi o język filmowy. Chociaż mam wrażenie, że skończyła się już pierwsza, wielka fala uderzeniowa, którą zapoczątkowało Miasteczko Twin Peaks. Były to nowe poszukiwania, które teraz nieco się zużyły, wszystko zostało już zrobione. Jednak wciąż są one bardzo twórcze, inspirujące, często ciekawsze i bardziej progresywne niż to co dzieje się w kinie - zwłaszcza w kinie środka, z powtarzalnymi schematami.
A jaki serial ostatnio zrobił na pani największe wrażenie?
Nie będę oryginalna, mówiąc, że bardzo podobają mi się Wielkie kłamstewka. Niedawno obejrzałam też miniserial Niewiarygodne. Oglądam też Stranger Things, głównie w celu inspiracji, ponieważ mam w planach realizację filmu dla dzieci, w którym również znajdą się elementy magii. Ciągle wpada mi coś nowego. Ale staram się dawkować seriale, bo oglądanie ich pożera mnóstwo czasu.
Czy może pani powiedzieć coś więcej na temat wspomnianego projektu dla młodych widzów?
Jest to opowieść, która siedzi mi w głowie od czasów dzieciństwa: powieść Janusza Korczaka, Kajtuś czarodziej, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Opowiada o naszym rodzimym czarodzieju i tak naprawdę jest filozoficzną bajką o dojrzewaniu, ubraną w magiczny kostium. Chłopiec, szczególnie wrażliwy, na skutek trudnych sytuacji życiowych, postanawia posiąść umiejętność czarowania, aby móc zmienić świat na lepsze. Przekonuje się jednak, że nie jest to takie proste, jak zakładał i napotyka wiele przeciwności. Odkrywa, że w życiu liczą się rzeczy inne, niż czary - najważniejsze są wartości - takie jak miłość i przyjaźń. To jest główne przesłanie książki, i takie chcę umieścić w wersji filmowej, chociaż nie będzie to stuprocentowo wierna adaptacja, a raczej filmowa opowieść na motywach powieści Korczaka.
Źródło: zdjęcie główne: Gildia Reżyserów Polskich