UWAGA SPOILERY!!
[image-browser playlist="585154" suggest=""]
The Amazing Spider-Man 2 jest z jednej strony "podwójnie niesamowity", a z drugiej nie tak amazing jak głosi sam tytuł. Jako sequel wypada o wiele lepiej i efektowniej niż TASM1, choć nie ustrzega się błędów, a jednocześnie co raz śmielej czerpie z komiksowego kanonu Ultimate . Zrozumiałe jest dlaczego studio postawiło na taki, a nie inny tytuł i w ramach "licentia poetica" może tworzyć sobie tylko właściwą filmową hybrydę. Mi odpowiada to przede wszystkim dlatego, że tak jak zaznaczyłem już kiedyś wcześniej jestem fanem trylogii Raimiego. A w ten sposób filmy Webba są jak na razie zupełnie inne pod niemal każdym względem, co pozwala mi cieszyć się nimi w równorzędny sposób. Stawianie jednej wersji ponad drugą przypomina mi dyskusję o wyższości widelca nad łyżką. Jedno i drugie jest sztućcem, ale służy do innych potraw. Za pomocą obydwu idzie sobie pojeść, a konsumując dwa dania będziemy w zupełności syci. Po co grymasić? O samej trylogii Raimiego może wspomnę po drodze, ale przede wszystkim zerknijmy co było w nowej odsłonie Pajączka amazing, a co już niekoniecznie.
+) Garfield – nowy Spider-Man = nowy Peter Parker. W takiej wersji jaką serwuje nam Marc Webb obsadzenie Andrew Garfielda to strzał w dziesiątkę. Aktor jest szalenie utalentowany (1xBAFTA) a jego Peter to nowocześnie charyzmatyczny, hipsterski i uroczy nerd z poczuciem humoru. Parker w wykonaniu Maguire’a był taką samą społeczną fajtłapą, ale był też pozbawionym humoru nieudacznikiem. Po tych 2 portretach Peterów Parkerów najlepiej chyba widać jaką drogę w popkulturze przebyło określenie "nerd". U Raimiego Parker jest stereotypowym kujonem, źle ubranym, niezdarnym społecznie i wyśmiewanym odludkiem, z którym nie chcielibyśmy zamienić się miejscami. U Webba to współczesny nerd, który dla widza jest atrakcyjny, a jednocześnie bardziej komiksowy. Obie te wersje są diametralnie od siebie różne, ale właściwe dla realiów w jakich powstawały. I tak jak kiedyś Tobey Maguire pasował mi do kostiumu Spider-Mana, tak dziś Andrew Garfield jest idealnym wyborem. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło to wyglądać inaczej.
+) chemia Garfield/Stone – obok Garfielda obsadowym sukcesem był również angaż Emmy Stone. O jej zaletach zostało już powiedziane wiele słów, więc podkreślmy tylko jak świetną ekranową chemię tworzy w duecie z Andrew Garfieldem. W połączeniu z faktem, że aktorzy ci są razem w życiu prywatnym (co przekłada się na poziom intymności scen) a także błyskotliwymi dialogami Orciego i Kurtzmana dostajemy jedną z najlepszych młodych par w kinie. Tą chemię widz widzi i czuje. Przy okazji jest to też największa przewaga nowych Spiderów, nad starymi. Relacja Parker-MJ w wykonaniu Maguire’a i Dunst nie była ani przez chwilę tak blisko iskrzenia. Nowa MJ będzie miała przerąbane.
+) śmierć Gwen Stacy – kluczowe wydarzenie i dla samego filmu i dla budującego się uniwersum. Absolutnie kapitalna reinterpretacja jednego z najważniejszych motywów komiksowych. O sposobie w jaki ostatecznie ginie Gwen, a także umiejscowieniu akcji na wieży zegarowej myślę, że można by napisać niezłą rozprawkę. Szczególnie w kontekście przemowy Gwen z rozdania dyplomów mamy tu przemyślaną aluzję do nieuchronnie upływającego czasu i nieprzejednanej śmierci. Okej, scena korzysta z utartego już slow motion, a pajęczyna w bardzo sentymentalny sposób przybiera formę wyciągniętej dłoni, ale sekwencja ta jako całość daje nam naprawdę piękną i wzruszającą scenę.
Z tego miejsca zachęcam też jeszcze raz Kamila Śmiałkowskiego do rozpisania się na temat tej sceny, ponieważ już w swojej recenzji dał znać, że się do tego pali, a naprawdę jest o czym. Przeczytam z ciekawością.
+) Spidey bujający się po mieście – efekty specjalne mają w sobie ten sam rozdźwięk co przedstawienie bohaterów i antybohaterów, o czym będzie za chwilę. Po stronie plusów wymienić trzeba jednak każdą scenę, w której Spider-Man porusza się po mieście. Dopracowanie detali i świetna praca kamery składają się na bardzo realistyczne doznanie powietrznych akrobacji. Efekt wzmacnia pora dnia – w pierwszej części Spidey był głównie stworzeniem nocnym, tutaj mamy wreszcie sekwencje w pełnym i naturalnym oświetleniu. Komputerowa animacja Electro, choć jest zdecydowanie powyżej przeciętnej, to nie jest tak zaawansowana jak sceny z Spider-Manem.
+) praca kamery – kolejną zaletą, która wynika, a może raczej składa się na powyższy plus jest zdecydowanie praca kamery i montaż. Dzień przed wizytą w kinie przypominałem sobie pierwszą część i byłem zaskoczony chaotycznym, urywanym sposobem kręcenia scen akcji. W sequelu praca kamery podskoczyła o przynajmniej 2 poziomy i widać było, że czuje ona dynamikę ruchów Spider-Mana, a przez co i jako widz odniosłem dużo lepsze wrażenie.
+) klasyczny strój Spideya – na całe szczęście w nowej odsłonie Peter Parker przywdziewa już strój bardzo bliski temu klasycznemu. Ten z pierwszej części zupełnie nie przypadł mi do gustu, ale tutaj dostałem pełną rekompensatę. Wyraźnie białe oczy na masce, klasyczny krój i kolorystyka, a także świetne wykonanie praktyczne, które (jak mówili twórcy) znacznie ułatwiło grę aktorską sprawia, że jest to być może najlepszy i najładniejszy strój Pająka jaki pojawił się na dużym ekranie. Ten z trylogii Raimiego był całkiem podobny (minus oczy), ale ze względu na sylwetkę Parkera wypadał trochę inaczej. Ja stawiam między nimi znak równości z lekkim wskazaniem na ostatnią wersję.
+) Hans Zimmer & The Magnificent Six – Hans Zimmer to kompozytor tak popularny, że zdążył już doczekać się swojej wiernej grupy hejterów. Przy ilości i częstotliwości pracy jaką wykonuje trudno się dziwić, że zalicza wzloty i obniżki formy. Tym razem, może dzięki współpracy z specjalnie utworzoną grupą Magnificent Six (m.in. Pharrell Williams) nawiązującą oczywiście do Sinister Six, Hans Zimmer zasługuje na oklaski. Takie z czystym sumieniem. Elektryczne bity towarzyszące Electro to dźwiękowy majstersztyk – idealnie pasują do obrazu i chce się ich słuchać nawet osobno. Chodzi tutaj szczególnie o kompozycje "My Enemy" (8 min) i "The Electro Suite" (12 min). Wpadają w ucho i zgrabnie komponują się z postacią Electro. Ogółem oprawa dźwiękowa drugiej części prezentuje się o poziom wyżej niż jedynki. Za spory plus uważam też piosenkę Alicii Keys i Kendricka Lamara – "It’s on again" (z bodajże słowami Pharrella Williamsa) specjalnie nakręconą na potrzeby filmu. Melodyjna z fajnym tekstem i pazurkiem. Przy okazji muzyki pochwalić trzeba jednak trylogię Raimiego i Danny’ego Elfmana – jego motyw przewodni Spider-Mana jest nie do przebicia i dalej wywołuje u mnie ciarki na skórze. Poważny, tajemniczy i mroczny, tak jak tonacja dzieł Sama Raimiego. No i oczywiście Chad Kroeger ze swoim "Hero" to pozycja kultowa:
+) kolorystyka i tonacja – wspomniałem o tonacji filmów Raimiego – tam mieliśmy całkiem realistyczne podejście, mroczne i bardzo serio. U Webb’a po raz kolejny mamy zupełnie inną wersję – dużo bardziej wesołą i komiksową, co przejawia się w przyjemnej dla oka kolorystyce obrazu. I całe szczęście, ponieważ tak jak wspominałem wyżej w ten sposób mogę cieszyć się obydwiema wersjami bez podświadomego porównywania ich.
+) humor + dialogi – o tym, że intryga będzie chaotyczna i grubymi nićmi szyta wiedziałem już wtedy kiedy ogłoszono, że scenarzystami będą Roberto Orci i Alex Kurtzman. W pełni się na to przygotowałem, ale zanim wspomnę szerzej o wadach scenariusza to trzeba oddać co cesarskie cesarzowi. Dwaj wspomniani panowie mają unikalny dar do rozpisywania oryginalnych, zabawnych i naturalnych dialogów. Bez sztucznie pompatycznych przemów i abstrakcyjnych metafor. Podobnie kreowane były nowe Star Treki, a i serial Hawaii Five-0 ma dokładnie te same wady i zalety.
Ciekaw jestem jak poradzą sobie z "Venom’em" za kamerą którego stanie właśnie Kurtzman. "Sinister Six" trafi z kolei, co warto nadmienić w ręce Drew Goddarda, który odpowiadał będzie za scenariusz i reżyserię (oby miał pełną kontrolę artystyczną, tak jak Raimi przy 1 i 2). Przy okazji warto przypomnieć, że Goddard był jedenym ze scenarzystów serialu LOST "Zagubieni", a w kinie zabłysnął specyficznym, świadomie grającym z konwencją horroru "The Cabin in the Woods". Jego związki z Marvelem rozszerzą się również na telewizję, gdyż to on będzie twórcą serialu "Daredevil" dla Netflixa. Warto mieć więc jego nazwisko na uwadze.
+) smaczki i budowanie nowego uniwersum – ostatnim plusem jaki chcę wymienić są mnogie smaczki i easter-eggi. Przede wszystkim zaznaczam, że nie rozumiem narzekania na "przepych", tylko dlatego, ze pojawiają się postacie Felicii (Hardy) i (Alistaira) Smythe’a. Jeśli o mnie chodzi to co drugi kadr mógłby być wypełniony takimi postaciami, a każda drugo i trzecioplanowa postać mogłaby mieć znaczenie. Obok nich warto wymienić również takie smaczki jak melodyjka na telefonie Parkera (pojawia się chyba w każdej części) czy właśnie klasyczny komiksowy strój. Mamy też Instytut Ravencroft, a także widoczne w tle macki Octopusa i szkrzydła Volture’a. The more, the merrier.
Zanim przejdę do minusów mam też dwa podpunkty, które określiłem neutralnie "0". Rozchodzi mi się tutaj o:
0) Dane DeHaan jako Harry / Green Goblin – przede wszystkim zaznaczyć trzeba, że podobnie jak Garfield i Stone, DeHaan to obsadowy strzał w dziesiątkę. Jest jednym z ciekawszych młodych aktorów, o ogromnym potencjalne, talencie i charyzmie. One smile is all what it takes. Jego wspólne sceny z Peterem, choć nieliczne to iskrzą, a Green Goblin w jego wykonaniu to jedyny w tym filmie łotr, który nie jest "zły, bo zły" i ma swoją motywację. I właśnie to mnie tutaj boli, że potencjał na tak świetną postać, i na tak ciekawą relację prywatną z Parkerem został generalnie zmarginalizowany. Może to pokłosie filmów Raimiego, gdzie wątek młodego Osborna jest kluczowy dla całej tryglogii, i tutaj Webb nie chciał rozbudowywać tak bardzo roli Harry’ego. Dla mnie to błąd i wielka strata. Teraz już jako Green Goblin będzie on głównym przeciwnikiem Spidey’a i twórcą Sinister Six. Nie do końca pasuje mi takie rozwiązanie i mam nadzieję, że jego postać nie straci nagle drugiego wymiaru. Szkoda właśnie tego aktorskiego potencjału DeHaana. Zamiast odsyłania do internatu mógł pojawić się już w pierwszej części. Osobiście stawiam go na równi z Jamesem Franco, ale z pełną świadomością, że przy lepszym scenariuszu mógłby być zdecydowanie górą. Wciąż może i na to liczę.
0) komiksowe walki w stylu cut-scenek z gier komputerowych – jeszcze przed wizytą w kinie, a bogatszy o obejrzenie większości zwiastunów przyznawałem w komentarzach rację, że walki te będą minusem filmu. Po seansie już tak jednoznacznej opinii nie mam. Narzekanie na ich komputerową realizację to tak naprawdę narzekanie, że w ogóle powstały. W końcu jak inaczej można było pokazać walkę z człowiekiem składającym się z prądu? Ich wizualny styl to również wypadkowa tonacji filmów Webb, o czym wspominam wyżej. Potrafię wyobrazić sobie, że mogło to być zrealizowane w inny sposób, ale w takiej komiksowej konwencji nie ma co narzekać. Tak musiało być.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Co się zaś tyczy minusów filmu, czyli gdzie amazing przestało być amazing:
-) chaos proporcji scenariusza – nie uważam, żeby The Amazing Spider-Man 2 cierpiał na przypadłość "zbyt wielu grzybów w barszczu", ponieważ to nie o samą ilość, ale o jakość zaprezentowanych wątków rozbija się zarzut chaotycznego scenariusza. O jakość i proporcje. O sposobie przedstawienia bohaterów piszę niżej, o lekkim zmarnowaniu potencjału Harry’ego pisałem wyżej. Ciocia May wypada na plus, ale już końcowy przeskok w czasie (5 miesięcy, a przerobiliśmy wszystkie pory roku) i brak rozwinięcia Spider-Mana jako nadziei dla mieszkańców Nowego Jorku są potraktowane bardzo skrótowo. I tak też nieodzowne wątki: superbohaterski i miłosny nie odnajdują między sobą idealnej równowagi. Filmy Raimiego (może poza 3jką) były pod tym względem dużo bardziej wyważone.
-) złe, bo złe szwarccharaktery – poza Harrym wszyscy antybohaterzy to postacie w najlepszym razie papierowe. Karykaturalny Rhino, który pojawia się w zaledwie kilku scenach to pełna frajdy szarża Paula Giamattiego, bez żadnego tła. Zupełną abstrakcją jest inna też postać posługująca się fałszywym akcentem, czyli demoniczny doktor Kafka z Instytutu Ravencoroft. Absurdalnie zły i przerysowany. Rola Donalnda Menkena (kogo?) czyli The Evil Bureaucrat z Oscorpu, to również jednowymiarowa wydmuszka obdarta z ludzkich emocji. Najboleśniej wypada jednak ten, który dostaje najwięcej czasu, czyli slapstickowy Max Dillon aka Electro. Jego kreacja zamiast wzbudzać we mnie sympatię i współczucie (tak jak choćby Sandman z Spider-Mana 3, rewelacyjne sceny po przemianie) to budziła politowanie i lekkie zniesmaczenie. To był ten rodzaj dziwaka, który sam sobie nie pomaga a nawet ci dobrzy trzymają się od niego z daleka. Bliżej mu było to niestabilnego mentalnie psychofana niż niegroźnie sympatycznego geniusza. Postać plastikowa, której motywacje nie są właściwie usprawiedliwiane. Zejście na drogę zła każdemu z wspomnianych bohaterów przychodzi zdecydowanie za łatwo.
-) dysonans pomiędzy bohaterami, a szwarccharakterami – wspomniane wyżej przedstawienie wrogów składa się właśnie na kolejny minus, czyli ogromny dysonans pomiędzy kinem indie (w którym dobrze czuje się Marc Webb) i wrażliwością Petera Parkera, a jednowymiarowymi adwersarzami pochodzącymi gdzieś z obszarów bezmyślnie stereotypowego przedstawiania postaci komiksowych. Dziś nie ma już miejsca na takie wydmuszki, a dziwi to o tyle, że Sony planuje przecież osobne spin-offy dla Sinister Six i Venoma. TASM2 kładzie się cieniem na ich zasadności, ponieważ tak jak tutaj filmy te wyglądać nie będą mogły. Całe szczęście pojawią się po The Amazing Spider-Man 3, a więc będzie jeszcze czas na nabranie głębi i charakterologicznej różnorodności.
-) logika walki wodą z prądem – Jak walczyć z prądem? Wodą oczywiście. Jak unieruchomić Electro? Do wody go. Bo przecież woda nie przewodzi prądu… Dobrze pomyślane, nie? Electro raził sam siebie. Ja wiem, ja wiem to ekranizacja komiksu i inny wymiar logiki. Czepiam się z przymrużeniem oka ;)
Moja cyferkowa ocena filmu to dobre 8/10.
W Polsce generalnie film ten przyjmowany jest bardzo dobrze ( 4/5 na Hataku, 4/6 Gazeta Prawna, pozytywna recenzja na Filmweb.pl) ale gorzej wygląda to jeśli chodzi o resztę świata. Przynajmniej na razie, ponieważ film nie wszędzie miał swoją premierę. Na zdanie widzów warto więc poczekać, ale jeśli chodzi o krytyków to mamy marne 55/100 na MetaScore (dopiero 15 recenzji, ale na dużą zmianę nie ma co liczyć) i słabiutkie 69% na RottenTomatoes (już z 75 recenzji). Czepiać to się może Spider-Man, a nie żeby jego się czepiać. Fani będą happy. Wyłączyć myślenie i dobrze się bawić – oto recepta.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat