Batman v Superman, czyli jak napisać fatalny scenariusz
W 2021 roku mija 5. rocznica premiery bardzo oczekiwanego przed laty Batman V Superman, który niestety nie mógł spełnić oczekiwań większości widzów. Dlaczego scenariusz tego filmu nadaje się na dowód zawalenia sprawy?
W 2016 roku mieliśmy dwa filmy superbohaterskie, które pokazały nam wspólny motyw – bohaterowie stanęli do walki przeciwko sobie. W Kinowym Uniwersum Marvela drużyna Kapitana Ameryki zmierzyła się w ustawce na lotnisku z ekipą Iron Mana, zaś Batman miał do wyjaśnienia sprawy z Supermanem. Jeśli ktoś wtedy twierdził, że konflikt superbohaterów MCU można było rozwiązać rozmową, a nie bitką, to nie wiem do końca, jakich określeń użyć w przypadku Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, w którym zrobiono wiele rzeczy, ale na pewno niedostatecznie postarano się, aby widzowie mogli uwierzyć w racjonalność starcia Mrocznego Rycerza i Człowieka ze stali.
Niewątpliwie film Zacka Snydera ma wiele momentów z potencjałem na zapisanie się w panteonie kultowych scen z filmów superbohaterskich. Wyobrażam sobie jednak, że takie momenty, jak czołówka z rodzicami Bruce’a Wayne’a, pierwsza walka Batmana i Supermana lub widowiskowe pojawienie się Wonder Woman, będą nadawać się jedynie do sprawnie zmontowanych sklejek z dobrze dobraną muzyką w tle. Mogłoby się bowiem okazać, że wycięcie ścieżki dialogowej z Batman V Superman byłoby zbawienne i żałuję, że Ultimate Edition nie zostało podane w odpowiednim formacie w wersji niemej.
Dialogi większe niż życie nie dotyczą nawet Supermana, bo ten wypowiada w filmie tylko 42 linijki dialogowe. Nie od dziś wiadomo, że Zack Snyder zwyczajnie nie rozumie postaci Supermana lub jego wizja na tę postać jest całkowicie sprzeczna z tym, jak ja postrzegam Człowieka ze stali. Chociażby jego akcja ratowania Lois Lane gdzieś w Afryce na początku filmu, to moment działania superbohatera, który nie ma wiele wspólnego z Supermanem. Nie wystarczy dać umięśnionemu facetowi peleryny i litery „S” na potężny tors, żeby zrobić z niego Supermana. Dodatkowo pojawiające się co jakiś czas mesjanistyczne motywy, potrafią skutecznie obrzydzić oglądanie Henry’ego Cavilla na ekranie. Inaczej na szczęście wygląda sprawa u Bruce'a Wayne'a, bo Ben Affleck zdołał z tego scenariusza wyciągnąć ciekawą postać. Bohatera już nieco wiekowego, po wielu przejściach i targanego licznymi traumami. Dla kina superbohaterskiego jest to wizerunek bardzo ciekawy i nie dziwi mnie wcale, że dużo mówiło się o solowym filmie Batmana z udziałem Afflecka. Sam aktor miał napisać scenariusz i ponoć był bardzo dobry, co wcale mnie nie dziwi.
Powrót po latach do Bataman V Superman urozmaiciła mi wersja rozszerzona i sporo słyszałem o tym, jak korzystnie wpływa na film. Jest na pewno spójniejsza i wyjaśnia kilka nieścisłości lub lepiej zarysowuje kontekst, ale na tyle nieznacznie, że wolę zdecydowanie pierwotną wersję. Dlaczego? Bo jest zwyczajnie krótsza i nic dziwnego, że niektóre sceny ostatecznie wyleciały z filmu. Nie rozumiem, dlaczego reżyser o takim doświadczeniu wciąż ma problem ze zmieszczeniem swojej historii w dwie godziny filmu superbohaterskiego. Doceniając wciąż, jak Zack Snyder potrafi budować interesujące kadry i pomysłowo realizować widowiskowe starcia, opierając je o kampową stylistykę - zawsze czekam na jego projekty. Potrafią być męczące i niejadalne, ale czekam z nadzieją, że ktoś zabierze pióro Snyderowi i bez jego udziału napisze historię do jego produkcji.
Wszystkie przedstawione wyżej krytyczne opinie stawiałem z pełnym przekonaniem, że nie wszystkim przypadnie to do gustu. Zack Snyder ma wielu zwolenników i potrafię zrozumieć dlaczego, choć ja znajduję się na zupełnie innym biegunie. Trudno mi wypowiadać się bez emocji i starać się być obiektywnym, kiedy widzę zaprzepaszczoną szanse zaprezentowania ikonicznego duetu na dużym ekranie. Sam film nie dostarcza żadnych emocji, jednak jeśli zaczniemy podczas oglądania zastanawiać się nad tym, co mogło zostać zrobione lepiej, wówczas robi się zwyczajnie smutno, że się nie udało. Trudno w kontekście tego filmu mówić o stworzeniu takich wizerunków postaci, jakie ja pamiętam z komiksów lub kultowej animacji Liga Sprawiedliwości. Interpretacja Snydera z natłokiem nieudolnej symboliki zupełnie do mnie nie trafia.
Wersja Ultimate Edition prostuje kilka rzeczy i dopowiada chociażby pojawienie się z nazwiska Jimmy’ego Olsena, dorzuca nam śledztwo Lois Lane i właściwie sprawia tylko, że wydłuża nam cierpienie. Można tak grillować Batman V Superman, scena po scenie punktować fabularne głupotki, ale skupmy się na samym scenariuszu pisanym przez Snydera, Chrisa Terrio i oczywiście Davida S. Goyera. Wspomniałem o bardzo źle napisanej postaci Supermana, nieco lepszym Batmanie, ale w filmie razi chociażby to, że trzeba być bardzo skupionym i pewne rzeczy sobie dopowiadać. Jak chociażby kwestie dotyczące samego konfliktu, który jest szyty grubą nicią i może się wydawać w pewnym momencie, że jedyną sugestią staje się tytuł i on niejako nakazuje nam uwierzyć, że mamy do czynienia z prawdziwą kłótnią. Inspiracje komiksami Franka Millera kompletnie nie zdają tutaj egzaminu, ponieważ tam starcie Batmana i Supermana miało większe znaczenie ze względu na ich długoletnią znajomość. Zażyłą relację, przeszłość, która nie była usłana różami, ale dało się odczuć, ze Bruce i Clark są gotowi wskoczyć za sobą w ogień. W Batman V Superman trudno mówić o postaciach i jeszcze trudniej o emocjach.
Do tego gruzowiska wrzuceni zostali jeszcze Lex Luthor, którego postać jest kwintesencją fatalnie napisanego antagonisty oraz Gal Gadot, której pojawienie się już w kostiumie Wonder Woman jest widowiskowe, ale niestety jej rola w tej produkcji sprowadza się jedynie do ładnej ozdoby, która pozbawiona jest całkowicie charakteru. To nic, bo dostaliśmy zapowiedź jej solowego filmu, co jest kolejnym mankamentem produkcji. Można mieć momentami wrażenie, że to wstęp do Ligi Sprawiedliwości i wówczas staje się jasne, dlaczego Zack Snyder potrzebował wersji Ultimate Edition. Gdyby mniej skupić się na fatalnym budowaniu większego uniwersum, a bardziej na konflikcie tytułowych postaci, na pewno wyszłoby to korzystniej dla historii.
Trudny był to powrót do Batman V Superman i nie jest to obraz z rodzaju tych, które zyskują po czasie. Nawet fakt oglądania wersji Ultimate Edition i dopowiedzenia pewnych brakujących momentów, nie ułatwia zadania. Film jest momentami łopatologiczny, zbudowany z absurdalnych dialogów i wyzbyty emocji, które powinny aż kipieć w starciu Batmana i Supermana. To nie są moi herosi, oni zadają śmierć, ból i zakopują topór wojenny dopiero w momencie, gdy okazuje się, że ich matki miały tak samo na imię. Zwróćcie uwagę, że bardzo mało odwołuję się do mroku, obranej stylistyki lub gry aktorskiej. Nawet jeśli sam reżyser nie popisał się w prowadzeniu Henry'ego Cavilla, to jednak właśnie scenariusz jest główną bolączką tej produkcji.
Jeśli Zack Snyder dostałby jednak szansę na dalsze rozwijanie własnego uniwersum, to mnie to nie wzruszy. Ja z tego pociągu wysiadam, ale jeśli kogoś ten Orient Express ekscytuje, to ma do tego pełne prawo. To nie jest film i sposób budowania uniwersum dla mnie, brakuje tutaj emocji. Jedynie mam nadzieję, że ta produkcja w przyszłości będzie tylko ciekawostką, czymś nieudanym jak chociażby polski filmowy Wiedźmin, że ktoś weźmie wreszcie za dekadę lub dwie Supermana i Batmana i stworzy coś godnego tych postaci.