Cień i kość jest adaptacją książek z uniwersum Griszy, napisanych przez Leigh Bardugo. Pierwszy sezon opiera się głównie na otwarciu trylogii autorki o tym samym tytule, a także postaciach z Szóstki Wron – to daje nam aż trzy wątki rozgrywające się jednocześnie. To już samo w sobie jest sporym wyzwaniem, bo osiem odcinków wydaje się dość krótkim czasem, by je wszystkie dobrze rozwinąć. Inne wyzwanie pewnie było takie, by Netflix w końcu dał nam coś, co ogląda się z przyjemnością. Czy to się udało?

Cień i kość – Alina Starkov miała upgrade

Alina Starkov jest kartografką służącą w armii Ravki, która będzie szła przetartym już tropem od zera do bohatera. Książkowa Alina wielu osobom mogła wydawać się trochę nijaka, szczególnie w pierwszej części trylogii, ale adaptacja postanowiła podejść do tej postaci trochę inaczej. Pierwszą rzucającą się w oczy zmianą, jaką wprowadzili twórcy serialu, jest jej pochodzenie. W książce nie miało ono istotnego znaczenia, zaś w ekranizacji postanowiono, że będzie ona tylko w połowie Ravkanką. Z tego powodu Alina ma także swoje korzenie w Shu Hanie, z którym Ravka toczy wojnę. I nie może się tego wyprzeć, ponieważ urodę odziedziczyła właśnie po tym drugim. Jest to o tyle istotne, że dodaje do opowieści całkiem nowy wątek i problem społeczny. I to bardzo aktualny, ponieważ wielu ludzi przeżywa teraz rozdarcie kulturowe z powodu mieszanego pochodzenia. Dzięki takiemu zabiegowi serial zyskuje na dojrzałości, ponieważ widać wyraźnie, że twórcy chcą nadpisać książkę o nowe, trudne tematy. I omawia ten chyba mniej dyskutowany obszar rasizmu, który dotyczy Azjatów. Ta zamiana wychodzi też na dobre samej Alinie. Gdyby twórcy produkcji zostali tylko przy tym, że jej osamotnienie wywodzi się z osierocenia, nie byłoby to tak mocne jak fakt, że walczy u boku ludzi, dla których nosi twarz wroga. Serial dzięki temu pogłębił jej problem z poczuciem przynależności. Jej próby wtopienia się w tło, z których jest dobrze znana czytelnikom, są teraz o wiele bardziej zrozumiałe: to nie tak, że Alina chce spokoju czy brak jej ambicji, ale do tej pory jej inność zawsze była powodem, by ją wykluczyć i upokorzyć. Nie chce więc mieć kolejnego powodu, dla którego odstaje od reszty. Alina, która musi się mierzyć z rasizmem, z wyobcowaniem, jest mniej jednowymiarowa niż jej książkowa wersja. Jej pochodzenie i wiążące się z tym wyzwania podkreślają, że bycie Griszą było dla niej szansą na to, by w końcu mieć swoje miejsce na świecie, nawet jeśli na początku jest co do tego sceptycznie nastawiona. Poczucie, że może gdzieś przynależeć, a przez to nadzieja, która później została zdradzona, wybrzmiewają przez to lepiej właśnie w serialu. Nie można też zapomnieć o tym, że serialowa Alina częściej prowokuje konflikt, zamiast go unikać. Nie boi się stanąć do walki, jak chociażby w momencie, w którym na pierwszym treningu bojowym wybiera tak potężną Griszę jak Zoya na swoją przeciwniczkę. W książce to Botkin skojarzył je ze sobą do walki. Wyznacza to ogólny trend, w którym twórcy serialu, jeśli mogą, to decydują, że to ze strony Aliny przeważnie ma wychodzić inicjatywa, a nie od ludzi, którzy ją otaczają. Dzięki temu mniej przypomina lalkę oddawaną sobie z rąk do rąk, a bardziej człowieka, który ma swoje zdanie i pragnienia. Sporym sukcesem jest też to, że udało jej się wybić z ram, jakie często towarzyszą heroinom Young Adults. Wiele z nich ma tę przypadłość, że jakimś cudem pomimo pełnienia roli głównego bohatera są też najbardziej mdłymi osobami na ekranie. Alinie udało się za to tego uniknąć. Zasługę przypisuję głównie temu, że twórcy postanowili nie robić z niej spychacza popychającego fabułę do przodu, przez co nie podejmuje irracjonalnych decyzji tylko po to, by akcja ruszyła w potrzebnym reżyserowi kierunku (wcale nie patrzę w stronę Sabriny Spellman). Dzięki temu to, co robi, wynika tylko i wyłącznie z jej motywacji, a nie wyższego imperatywu narracyjnego. I zwykle rozumiemy jej motywacje i chcemy jej kibicować. No, może poza momentem, gdy w pierwszym odcinku naraziła całą drużynę kartografów na śmierć, byle Mal miał towarzystwo na statku, a potem o tym całkowicie zapominamy, tak jak i o biednym Alexeiu. Ale poza tym – totalnie chcemy być po jej stronie. Bo Alina jest zabawna, niesamowicie ludzka i próbuje po prostu zrobić to, co słuszne, wśród ludzi, którzy chcą ugrać coś dla siebie.
fot. Netflix
+21 więcej

Cień i kość – czy pocałunek był improwizacją?

Alina na przestrzeni serialu ma najbardziej silne i rozbudowane relacje z Malem i generałem Kiriganem. W obu przypadkach twórcy postarali się o to, by było co oglądać, skoro są już na pierwszym planie. Jeśli chodzi o Mala, dokonali niemal cudu, ponieważ wśród czytelników miał stałe grono hejterów, którzy teraz musieli się poddać i przyznać, że nie da się nie lubić jego ekranowej wersji. To dość oczywiste, że chcemy kibicować przyjaciołom z dzieciństwa, którzy niezależnie od wszystkiego są gotowi skoczyć za sobą w ogień – lub w paszczę volcry. Mniej oczywiste jest to, co dzieje się pomiędzy Zmroczem a Przywoływaczką Słońca. Choć ta relacja ma swoich wiernych fanów, to chyba na pierwszy rzut oka widać, że jest toksyczna. Nawet przed wielkim coming-outem generała Kirigana jako głównego złola, można było dostrzec, że nie są sobie równi i brak im równowagi, jakiej potrzeba w zdrowym związku. Aleksander jest o wiele starszy od Aliny i góruje nad nią doświadczeniem, przez co łatwo mu nią manipulować. Szczególnie, że ma sporą kontrolę nad tym, jak ta poznaje swój nowy świat, a także ma wpływ na najbliższe jej osoby jak Genya. Poza tym wie lepiej, jak posługiwać się mocą i jak może uzyskać przewagę nad nią, chociażby przez użycie amplifikatora – tu czapki z głów dla twórców, którzy zdecydowali, że zamiast naszyjnika Alina będzie miała poroże wrośnięte w skórę, co podkreśla inwazyjność tej praktyki. Serial postanowił, że zamiast tkwić uparcie w starych tropach, odświeżą ich relację o rzeczy, które są ważne w 2021 roku. Chociażby w ciągu kilku ostatnich lat więcej się mówi o tym, ile znaczy zgoda w przypadku zbliżenia, a brakowało jej w książkowej scenie pocałunku. Na kartach powieści Kirigan zaskoczył Alinę, by potem prawie doszło między nimi do spontanicznego seksu. Ben Barnes w wywiadzie dla The Hollywood Reporter przyznał, że dużo o tym dyskutowali poza kamerą. Skutki tego były takie, że w serialu Alina nie tylko wykonuje pierwszy ruch, ale i zostaje zapytana, czy jest tego pewna (are you sure?). To niby drobny szczegół, ale dzięki niemu przynajmniej można dyskutować o tym, jak wiele władzy Alina miała nad sytuacją i widać tu jej zaangażowanie w ich relację; jest kobietą, która podjęła decyzję, a nie nieśmiałą dziewczynką, której naiwność ktoś wykorzystał. Co więcej, skoro wiemy, że sama wybrała Kirigana, to możemy intensywniej poczuć, jak musiała zaboleć ją jego zdrada. Twórcy serialu są mistrzami w dodawaniu takich niby drobnych zmian w porównaniu do książki, które okazują się robić wielką i pozytywną różnicę. Wkład aktorów w rozwój postaci też był znaczący. Można to omówić na przykładzie Bena Barnesa, który swoją drogą był wymarzoną osobą do tej roli dla Leigh Bardugo już od 2012 roku, gdy podzieliła się fanowską przeróbką z nim w roli Zmrocza na Tumblrze. Aktor poświęcił dużo czasu nad budowaniem swojego bohatera i czuł że jego zadaniem jest znajdowanie tego, co mogłoby choć trochę usprawiedliwić generała Kirigana i umotywować jego wybory. To on wpadł na pomysł, by spytać Alinę, czy jest pewna tego, co robią. Powrót do niej po skończonym pocałunku był jego improwizacją, a warto zaznaczyć, że fani po prostu oszaleli na punkcie tej sceny i przekazują ją sobie na okrągło w mediach społecznościowych. A najlepsze w tym jest to, że podobne pochwały można powiedzieć też pod adresem innych grających aktorów, więc ktoś naprawdę postarał się przy castingu.
Zdecydowanie była dyskusja na ten temat, czy jeśli Alina go pocałuje, to da jej to więcej władzy. Przez ostatnie kilka lat byliśmy bardzo uważni, dlatego raczej dało jej to tylko pozory kontroli. Jednak wciąż jest sierotą i nie za dobrze rozumie, na jakich zasadach gra ten mężczyzna, który nie cofnie się przed niczym i manipuluje swoją mocą. Podczas najbardziej gorącego momentu w książce, gdy rzucam Alinę na stół, chciałem dodać coś swojego. I to zaowocowało zadaniem pytania: czy jesteś pewna? - powiedział Barnes w rozmowie z Digital Spy.
fot. Netflix

Cień i kość – budowanie fantastycznego świata

Serialowi bardzo dobrze udało się też zbudować interesujący świat. Gdy wyszły zwiastuny, fani książkowej serii byli pozytywnie zaskoczeni dbałością o stronę realizacyjną. Inspirowana imperialną Rosją Ravka wygląda bardzo żywo i realistycznie. Czerpie więcej ze steampunku niż ze średniowiecza i wprowadza jakiś miły powiew świeżości w produkcjach fantasy. Wszystkie lokacje przedstawione w serialu przypominają nam o miejscach, które znamy z naszego świata, co dodaje im autentyczności. Jednocześnie są na tyle inne, by widz chciał je odkrywać kawałek po kawałku; ich politykę, kulturę, wierzenia czy właśnie podejście do zjawiska, jakim są Grisze. Bo nie wszędzie będą one miały rolę dumnych żołnierzy. W zależności od szerokości geograficznej, mogły być bohaterami, niewolnikami albo czekać na zawiśnięcie. To daje nam wielkie pole do popisu na następne sezony, by poszerzyć trochę miejsce akcji. Niestety nie wykorzystano każdej możliwej okazji, by ten fascynujący świat nam trochę przybliżyć. I chodzi tu głównie o pobyt Aliny w Małym Pałacu, który w książce służył temu, by pokazać nie tylko jej przemianę, ale i reguły, jakie panują wśród Griszów. Na ekranie widzimy zaledwie jeden trening bojowy i solowe ćwiczenia bohaterki z Baghrą, zaś mogliśmy oglądać też pracę Fabrykatorów z bliska, różne sale treningowe, jakie przypadają Griszom zależnie od ich mocy, czy chociażby to jak spędzają wolny czas. Jest też niewiele polityki, a przecież w momencie, gdy w kraju trwa wojna i jest on podzielony, byłaby ona bardzo ciekawym wątkiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że serial nie musi ściśle trzymać się tego, co było w powieści. Ba, większość zmian, które wprowadzono w produkcji, wyszło jej na dobre. Jednak w tym przypadku wydaje się, że zmarnowano potencjał materiału źródłowego. Bo to właśnie Grisze stanowią filar tego fantastycznego świata, więc dobrze byłoby więcej uwagi poświęcić temu, jak funkcjonują. Czy między nimi występuje określona hierarchia, czy między osobami noszącymi inny kolor kefty istnieje zawiść, jak w książce, czy może serial ma zupełnie inny pomysł na to, jak je przedstawić? Nie wspominając, że tak po macoszemu potraktowany trening Aliny sprawił, że jej rozwój mógł być dla widza odrobinę przyspieszony.
fot. Netflix

Cień i kość – Szóstka Wron, a właściwie trójka?

By zawrzeć postacie z Szóstki Wron, showrunner Eric Heisserer razem z Leigh Bardugo musieli napisać od początku właściwie cały ich prequel. Bowiem akcja książki, z której znamy Kaza, Inej, Jespera, Ninę czy Matthiasa, dzieje się dwa lata po zakończeniu głównej trylogii Grishy. Było to oczywiście wyzwanie, ale dało też okazję, by doprowadzić do spotkań pewnych bohaterów, które nigdy nie miały miejsca w powieści – co już dla czytelników było jak znalezienie dodatkowego prezentu bożonorodzeniowego pod choinką. Przykładowo Inej miała szansę spotkać swoją Świętą, a Kaz w brawurowej konfrontacji generała Kirigana. Decyzja, by wątki Wron i Aliny działy się równoległe, była świetnym posunięciem. Przede wszystkim, obserwowanie wielkiego skoku szajki przestępców niesie ze sobą zupełnie inną dawkę rozrywki, niż obserwowanie wzniosłego ratowania świata przed Fałdą. Grupa Kaza Brekkera to trochę Strażnicy Galaktyki, szukający sposobu na ogromny zarobek; jak i oni są w stanie zrezygnować z niego tylko wtedy, gdy naprawdę przetrwanie świata stoi na szali. Poza tym podniosłe cele mogą nie przemawiać do nas tak, jak zwykła chęć dobrego zarobku i przeżycia w świecie, który jest skupiony na przetrwaniu. Ten wątek ma szybsze tempo i jest bardziej dynamiczny od historii Aliny, dzięki czemu przede wszystkim na początku może się wydawać trochę ciekawszy. Nawet to, gdzie się zaczyna, pokazuje, jak bardzo się różnią. Ketterdam tętni życiem, hazardem i seksem, gdy Ravka jest ponura i zmęczona wojną, a jej życie pałacowe to rozleniwieni arystokraci. Co ciekawe, choć jest tu sporo wątków humorystycznych, nie sprawia to, że po tej stronie fikcyjnego świata Bardugo jest bardziej kolorowo. Serial wspomina tu o handlu ludźmi, prostytucji czy rozłące z najbliższymi. Powiedziałabym nawet, że dzięki licznym żartom te poważne momenty rozbrzmiewają nawet bardziej dobitnie. Poza tym Wrony są niemożliwie charyzmatycznymi i ciekawymi postaciami. Twórcom udało się uzyskać pomiędzy nimi świetną chemię, a powodzenie tego wątku w dużej mierze zależało od tego, czy uda im się dobrze przedstawić dynamikę pomiędzy nimi. Dobrani aktorzy spisują się w tej roli idealnie, a wymyślony dla nich prequel jest po prostu dobrą historią samą w sobie. Niektórzy mogą narzekać, że taki Kaz jest o wiele mniej okrutny i wyrachowany niż w książce, ale trzeba brać pod uwagę to, że na tym etapie, czyli dwa lata przed akcją powieści, nie jest jeszcze tą osobą, co w niej. Historia Matthiasa i Niny, choć ich wątek łączy się z grupą Brekkera dopiero pod sam koniec, jest oparta na ich wspomnieniach z Szóstki Wron – i tak naprawdę jedyny minus w tym wypadku jest taki, że poświęcono mu zdecydowanie najmniej czasu ekranowego. Być może dlatego, że mają najmniejszy wpływ na fabułę ze wszystkich, ale wciąż ciężko się z tym pogodzić, bo z przyjemnością ogląda się ich interakcje na ekranie. Dla mnie ta dwójka rozgrywa swoją własną Dumę i uprzedzenie – nawet Matthias jest równie niezręczny co pan Darcy – ale z takim dodatkiem, że jedno jest w stanie zabić drugiego i mają co do tego mnóstwo racjonalnych powodów. W teorii od początku wiemy, w jaką stronę to zmierza, a jednocześnie oglądanie potyczek słownych tej dwójki nie jest nudne, bo daje nam wgląd w to, jakie przekonania i wierzenia dotyczące Griszów istnieją poza Ravką. Dzięki nim poznajemy lepiej ten świat, co jest szalenie istotne w momencie, gdy mówimy o świecie podzielonym wojną: bo wtedy by dobrze ją przedstawić, musimy poznać motywacje obu stron konfliktu.
fot. Netflix

Cień i kość – czy warto obejrzeć?

Twórcom serialu udało się zrobić coś niesamowicie trudnego do osiągnięcia: zadowolili fanów książek, a także zapewnili dobrą rozrywkę widzom, którzy pierwszy raz zetknęli się z tym światem. Stworzyli dzieło zrozumiałe dla każdego odbiorcy, w które bardzo łatwo się wciągnąć. Osiem odcinków mogło wydawać się niewystarczające na wyczerpanie niektórych wątków, ale z drugiej strony unikamy dzięki temu niepotrzebnych zapychaczy. Nie ma sytuacji, gdy oglądamy coś o niczym, akcja nigdy nie jest niepotrzebnie rozciągnięta. Dużym plusem jest też to, że twórcy nie traktują widza jak dziecko i nie tracą czasu na tłumaczenie nam świata przedstawionego. Oszczędziło nam to niezręcznych, pełnych retrospekcji dialogów. Zasługę w sukcesie produkcji ma też na pewno udział Leigh Bardugo. Pisarka pilnowała, by rzeczy, które są ważne dla jej czytelników, nie zostały zmienione przez Netflixa. Uniknęli przez to złości wiernych fanów. Pomogła napisać cały nowy prequel na potrzeby serialu i miała na tyle otwarty umysł, by nie buntować się przed zmianami, które wyszły na dobre ekranizacji. Zdecydowanie warto obejrzeć Cień i kość i dać się wciągnąć w ten niesamowity świat, który ma potencjał na wiele świetnych sezonów. Co do książki – warto przeczytać, by zrozumieć easter eggi w serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj