Czym jest telenowela, mniej więcej każdy intuicyjnie wie, bo z takową się już kiedyś zetknął i ma na jej temat własne zdanie. Ot taka specyficzna produkcja telewizyjna, pierwotnie pochodząca z Ameryki Południowej i Środkowej, która leci zazwyczaj popołudniami na którymś z kanałów w telewizji. Ci, którzy poświęcili chwilę na obejrzenie odcinka czy dwóch, są w stanie szybko zrozumieć główną ideę telenoweli: wiodący wątek dotyczy wielkiej miłości aż po grób, która musi pokonać rozliczne przeszkody by ostatecznie para zakochanych mogła stanąć na ślubnym kobiercu. Dookoła tej pary dzieją się inne, mniej lub bardziej skomplikowane, a czasem nawet krwawe dramaty rodzinno-biznesowe, a drzewa genealogiczne bohaterów potrafią się dowolnie zmieniać, w zależności od niebanalnej kreatywności scenarzystów. Bardzo popularnym elementem jest tzw. motyw kopciuszka, gdzie biedna dziewczyna zakochuje się w bogatym i przystojnym młodzieńcu. Brzmi to trochę kiczowato, trochę naiwnie i zazwyczaj też tak wygląda. A przynajmniej wyglądało do niedawna, bo telenowele się zmieniają i wychodzą naprzeciw wymaganiom widza. Z pewną nostalgią wspominam lata swojej młodości, kiedy polska telewizja pławiła się w telenowelach. Paloma, Muñeca brava, Luz Maria. Z niekłamaną przyjemnością zasiadałam przed telewizorem i śledziłam losy bohaterek, którym życie rzuca kłody pod nogi. W tamtych latach telenowela była na porządku dziennym, stanowiła naturalny konsumencki wybór, by obejrzeć coś, co było nieskomplikowane, łatwo dostępne, dostarczało rozrywki. Co tu dużo ukrywać - była po prostu moda na telenowele. Teraz nie ma co się jednak oszukiwać - prywatne stacje kablowe i platformy VOD, takie jak HBO, AMC, Netflix czy Hulu przyzwyczaiły nas do dobrej jakości kontentu. Do seriali wartkich, pięknie zrobionych, dopracowanych pod względem scenariusza (przynajmniej w teorii…), charakteryzacji, scenografii czy efektów specjalnych. Wszystko ma być na tip-top, wszystko ma być ekscytujące i zachęcające. Ma przyciągać widzów i ich zabawiać, mobilizować do binge-watchingu, a z ich emocjami mają dziać się cuda i wianki. I w dużej mierze się to udaje. Co nie przeszkadza jednak telenowelom w dalszym ciągu mocno i solidnie gościć w rozlicznych domach. W czym tkwi tajemnica? Można zacząć od najprostszej - od emocji. Ten, kto kiedykolwiek widział Niewolnicę Isaurę czy nie mniej znaną Brzydulę Ulę, przeżywał sporą dawkę emocji i to w ich najprostszym wydaniu. Niewinność, śmiech, radość pomieszana ze smutkiem. I te więzy rodzinne, silniejsze niż wszystko inne. Telenowele stawiają właśnie na te prościutkie emocje, które znamy z własnego podwórka. Nie ma znaczenia czy mówimy tutaj o zauroczeniu, zdradzie, wypadku samochodowym czy utracie dziecka. Telenowele szafują emocjami na prawo i lewo, podkręcając śrubkę akcji na maksa. I nie trzeba tutaj, skomplikowanych podchodów scenariuszowych - wystarcza zwykły moment zawahania tuż przed pocałunkiem bohaterów. Zawsze też gdzieś ktoś wejdzie, przeszkodzi, podsłucha, zobaczy czego nie powinien, szantażując potem przez pół serialu innych bohaterów. Sceny konfliktów opływają łzami, a krótkie walki są albo zwykłą szarpaniną, albo widowiskowym tańcem choreograficznym. I to działa - na tym bardzo podstawowym poziomie utrzymuje naszą uwagę i pobudza ciekawość, że musimy obejrzeć kolejny odcinek. A jeśli go ominiemy i wrócimy po jakiś piętnastu - też nic nie szkodzi, bo z łatwością zorientujemy się w fabule. I na tym właśnie polega m. in. magia telenoweli. Odcinki jednego serialu liczone są w setkach i przegapienie jednego, dwóch, pięciu czy nawet siedemnastu, wcale nam nie zaszkodzi. Nie obniży to naszej jakości oglądania. Nie tak jak w przypadku pełnoprawnych seriali, za którymi stoją wielkie pieniądze. W Grze o Tron, The Crown, Opowieści Podręcznej czy House of Cards - gdy pominiemy tutaj odcinek, gubimy się w ciągu wydarzeń, brakuje nam ważnych szczegółów, tych drobnych detali składających się na serial. W telenowelach, królują utarte schematy i rozwiązania. I mimo, że je doskonale znamy, to jesteśmy w stanie je obejrzeć ponownie, a potem jeszcze raz. I wcale nam to nie przeszkadza. Biznes kryjący się pod etykietą “telenowela” w krajach Ameryki Południowej jest jednym z najlepiej prosperujących. Formaty telenoweli są sprzedawane na całym świecie, również doskonale znane polskim widzom. Zarówno polska wersja seriali Yo soy Bette, la fea (Brzydula Ula) czy Sos mi Vida (Prosto w Serce) miało swoich wiernych fanów na równi z ich oryginalnymi pierwowzorami. Telenowele są bardzo dobrym towarem eksportowym, ale stanowią też swoistego rodzaju dobro narodowe, takich krajów jak Wenezuela, Kolumbia, Argentyna czy Chile. Docierają one na odległe krańce świata, bawiąc widzów i doprowadzając ich do łez, niekoniecznie tych ze śmiechu. Przemysł telenoweli nie różni się aż tak bardzo od tego, który jest nam znany ze Stanów Zjednoczonych. Pod pewnymi względami wydaje się być nawet bardziej plastyczny i skłonny do interakcji z fanami, niż ten amerykański. Twórcy telenoweli często słuchają swoich widzów i oferują im to, czego ich fani pragną. Czas pomiędzy kręceniem poszczególnych odcinków, a właściwą emisją wcale nie jest taki odległy, co twórcą daje możliwość dowolnej manipulacji scenariuszem. Sami aktorzy, którzy zdobywają sławę przez występ w telenowelach są niczym bóstwa, wielbione przez miliony ludzi. Wydaje się, że w postaci Lito z Sense8 tkwi pewne ziarno prawdy odnośnie do współczesnego rynku telenoweli. Tak długo, jak widzowie kochają danych bohaterów, a tym samym aktorów, tak długo będą podążać za nimi do kolejnej produkcji. Czy nie dlatego, nawet w Polsce dobrze oglądało się Zbuntowanego anioła, a niedługo potem Jesteś moim życiem z Natalią Oreiro i Facundo Araną? Czy zatem jest szansa, że może nadejść zmierzch telenoweli w starciu z brutalnym i bardzo konkurencyjnym rynkiem serialowym? Czy nie istnieje w nas przekonanie, że to produkcje są raczej przeznaczone dla naszych babć? Łatwo zauważyć, że ten rodzaj myślenia jest bardzo stereotypowy i to głównie w Polsce. W szerszym kontekście, jest jednak nieco inaczej. Jednym z głównych kierunków eksportowych telenoweli są Stany Zjednoczone, a to głównie ze względu na sporą populację osób posługujących się płynnie językiem hiszpańskim. Biorąc pod uwagę również jak bardzo telenowele są zakorzenione we własnej kulturze i swobodnie ją celebrują, to wybór właśnie tego serialu przez latynosów wydaje się być jak najbardziej zrozumiały. Jednak telenowele w Europie też radzą sobie całkiem nieźle. W polskich programach telewizyjnych codziennie leci jedna, dwie hiszpańskie produkcje, które umilają popołudnia - głównie paniom. Coraz większą popularnością cieszą się też telenowele tureckie - Muhtesem Yuzyil raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Nie muszą one wcale konkurować z flagowymi produkcjami prywatnych stacji telewizyjnych. Telenowele sobie lecą i mają swoją stałą oglądalność. W dużej mierze jest to zasługa łatwego dostępu. Pojawienie się platform streamingujących nie zadziałało też na ich niekorzyść - wręcz przeciwnie producenci telenoweli, korzystają z dobrodziejstw internetu pełnymi garściami. Wyspecjalizowane stacje telewizyjne puszczające wyłącznie telenowele to już standard. Ci, którzy bez większych problemów są w stanie zrozumieć język hiszpański/angielski mogą swobodnie oglądać telenowele na YouTubie i to całkowicie legalnie. Jedna z największych amerykańskich sieci telewizyjnych Telemundo udostępnia swoje telenowele na YouTubie. Podobnie jak chilijskie Mega nie tylko zamieszcza pełne odcinki swoich seriali, ale non stop streamuje na żywo swój kanał. Dużym krokiem jest też wejście telenoweli na rynek platform streamingujących. Czy mowa tutaj o Pongalo czy Globo Play - obie platformy oferują dobrej jakości treści, wraz z udogodnieniami dla smartfonów czy tabletów. Na polskim rynku stron VoD w dalszym ciągu wybór jest bardzo ograniczony, ale też nie można narzekać na jego całkowity brak. Zwłaszcza że - jak już wspomniałam wcześniej - tureckie seriale są teraz na dużej fali popularności. Można więc śmiało stwierdzić, że telenowelom zagłada nie grozi. Nie tylko w obu Amerykach, ale również i w Europie. Ten gatunek ma się dobrze i nie daje się wysokobudżetowym konkurentom. I będzie miał swoich fanów, a to głównie za sprawą pewnego komfortu psychicznego, który dostarcza fabuła. Zło zawsze zostanie ukarane, dobro zwycięża, a miłość i przyjaźń są najważniejsze. Telenowela jest właśnie przeciwieństwem wszystkiego tego, co oferują nam popularne teraz seriale dramatyczne i obyczajowe. I oczywiście można się sprzeczać, że telenowele potrafią być bezmyślnie stereotypowe, krzywdzące dla obrazu kobiet, propagujące łatwe rozpadanie się związków, zdrady, morderstwa, seksizm czy rasizm. To nie ulega wątpliwości i jest to temat na osobną dyskusję. Z drugiej jednak strony, łatwo można dostrzec kilka pozytywów. Telenowele, jak żadne inne seriale często pokazują inwalidztwo, często nawet opierając na nim sporą dawkę fabuły. W końcu pojawiają się takie tematy jak HIV czy homoskeksualizm, które przez lata były scenariuszowym tabu. I niekiedy telenowele prezentują takie wątki zdecydowanie lepiej, odważniej i przyjaźniej niż niejeden, szeroko uznany serial amerykański czy z Europy. Tak długo, jak telenowele będą dostarczać barwnej rozrywki swoim widzom, a także słuchać i spełniać ich fanowskie marzenia, tak długo będzie popyt na te seriale, pełne pięknych aktorów. I czasem warto, tak w ramach odreagowania stresów po Dark czy Black Mirror, włączyć sobie losowy odcinek tej czy innej telenoweli. Przynajmniej wiadomo, że telenowela z góry ma zaplanowany koniec, finałowy odcinek zawsze będzie happy endem, a nasi bohaterowie, nawet jeśli teraz są w stanie wojny, i tak będą razem. Przynajmniej pod tym względem, nie przeżyjemy żadnego rozczarowania. Ot takie zwykłe guilty pleasure, którego nie trzeba się wstydzić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj