Dlaczego my, gracze, tak bardzo lubimy souslike'owe produkcje?
Premiera NiOh 2 to doskonała okazja do tego, aby podjąć próbę analizy tematu: dlaczego gracze lubią się katować i pomimo wielokrotnych podejść walczą aż w końcu osiągną swoje.
Filozofem, a tym bardziej psychologiem, nie jestem. Graczem jednak już tak i to od dobrych kilkudziesięciu lat. Zatem analizę tematu będę podejmował z mojej perspektywy i z perspektywy zapewne wielu z Was, którzy na grach soulslike'owych zęby zjedli i ciągle im mało.
Trudne początki
Wszyscy lubujący produkcje typu Dark Souls, Bloodborne czy ostatnio Sekiro: Shadows Die Twice oraz serię NiOh mamy ten sam wspólny mianownik – wysoki próg wejścia w tytuł. Wysoki, co nie znaczy, że nie do pokonania. W końcu każdy z nas jest tego dowodem, bo wielu ma na swoim koncie ukończoną chociaż jedną z wymienionych wyżej produkcji, a znając życie, to nie jedną. Pytanie tylko dlaczego? Dlaczego tak się katujemy? Klniemy pod nosem. Mamy ochotę rzucić padem o ścianę, wyłączyć grę, a mimo tego nie czynimy tego. Może robimy sobie przerwę na papierosa (jeśli palimy), ale ostatecznie i tak lądujemy znów z padem w ręku przed TV czy monitorem. Ale w zasadzie po co?
Psychologowie mieliby co robić
To zagadnienie powinni dokładnie zobrazować i zbadać wykwalifikowane osoby z doświadczeniem medycznym. No bo w końcu gra to rozrywka. A zatem rozrywka ma bawić. Mamy czerpać z niej satysfakcję, zrelaksować się po ciężkim dniu w pracy. Mo to dla naszego organizmu być formą relaksu.
Souslike’owe produkcje takie nie są, a mimo to, oglądając po raz setny słynne „Nie żyjesz”, wracamy do niej ponownie. Teoretycznie powinniśmy się poddać. Odstawić i zapomnieć. Tyle jednak teoria, bo praktyka na przykładzie każdego z nas mówi co innego.
„Co?! Ja nie podołam”
Każdemu z nas, miłośnikom tego gatunku, towarzyszy jedno i to samo – chęć zwycięstwa. Bycie najlepszym, a ubicie bestii, która zabrała nam łupy i niemałą część życia poświęconą na powtarzanie walki z maszkarą, daje nieopisaną satysfakcję i sprawia, że przez chwilę możemy poczuć się jak niezwyciężeni. Triumfalnie stajemy nad truchłem przeciwnika i delektujemy się tym, że udało się pokonać wroga za 101 razem. Nie ma znaczenia to, że wcześniejsze próby spełzły na niczym. Liczy się tylko tu i teraz. Liczy się to, że to mu wygraliśmy, nie on.
Po tej krótkiej albo dłużej chwili ruszamy dalej w nieznane ze świadomością, że za chwilę znów będziemy kląć i się wściekać. Jednak mimo tej świadomości nieuniknionego, brniemy w to dalej, by ostatecznie pochwalić się przed kumplami, że mamy tę grę za sobą. I tak zamyka się krąg, który rozpoczyna się z każdą kolejną grą stworzoną w tym samym schemacie. Coś w tych tytułach jest, że nawet będąc już dorosłym człowiekiem, z rodziną i pracą zawodową, wracamy do tego koszmaru, tego pożeracza czasu, którego mamy i tak niewiele i mierzymy się z nim jak równy z równym. Równocześnie godzimy się z tym, że będzie to kolejna mordęga.
Porażki mają także wartość edukacyjną. Mówi się, że więcej lekcji wyciągniesz, kiedy ci się nie powiedzie. To szczera prawda w przypadku takich gier. Każdorazowo uczymy się wykonywać właściwe ruchy, panować swój kolejny krok, zapamiętywać działania przeciwnika i wyczekać na ten właściwy moment. Jeśli się nie uda – mówi się trudno – staramy się wyeliminować wadliwy element wojennej układanki, którą zaprojektowaliśmy sobie w łowach. Znów się nie uda. Kolejne przeprojektowanie planu i tak do skutku. W końcu się udaje. Ostatecznie.
Satysfakcja gwarantowana
W gruncie rzeczy gry pokroju NiOh 2 są dla każdego. Każdy na swojej skórze może odczuć jak są one strasznie frustrujące i zarazem satysfakcjonujące. Jak potrafią rozsierdzić człowieka, a z drugiej strony, jaką wielką radość mu dają.
To, że mówi się o nich „gry dla hardkorowych graczy” to bujda, albo nawet Ty nie wiesz tego, że jesteś właśnie takim graczem. Trzeba spróbować. Zagrać, zapoznać się z mechanizmami, jakie tymi produkcjami rządzą. Kiedy się je pozna nie będzie jak w przygodówkach, ale z pewnością będzie to łatwiejsza przeprawa. Dla końcowej satysfakcji warto poświęcić te kilkaset zgonów, oj warto.
Wyzwanie na miarę Twoich umiejętności
Takie gry jak Dark Souls cz Bloodborne nigdy nie osiągną takiej popularności jak seria Call of Duty czy kolejna FIFA. Choćby nie wiadomo, jak byłyby chwalone. Zawsze znajdzie się jednostka, która powie, że jest to gra zła, bo jest strasznie trudna i nie wybacza błędów. Czy to złe? Nie. Nie powinniście się wstydzić też dlatego, że się poddało. No normalna reakcja, ale niektórzy potrafią ją pokonać.