Donato Carrisi: Każdy z nas ma w sobie zarówno jasną, jak i ciemną stronę [WYWIAD]
W związku z premierą filmu W labiryncie miałem okazję porozmawiać z reżyserem i autorem literackiego pierwowzoru, Donato Carrisim, który opowiedział mi o produkcji, seryjnych mordercach w jego twórczości, mroku, który drzemie w każdym z nas i... Myszce Miki jako czarnym charakterze. Zapraszam do lektury.
NORBERT ZASKÓRSKI: Jak udało się panu nakłonić Dustina Hoffmana do udziału w produkcji W labiryncie?
Donato Carrisi: Po prostu zastosowałem groźbę, porwałem mu żonę i powiedziałem, że jak nie wystąpi, to jej nie wypuszczę [śmiech]. Tak na poważnie, to już na etapie pisania scenariusza myślałem o nim w tej roli, bardzo chciałem, aby to właśnie on wcielił się w postać Doktora Greena. Próbowałem rozpuścić wieści o tym, ponieważ wiedziałem, że Dustin Hoffman nie gra już tak dużo w filmach, a przynajmniej tych głównych ról. Wszyscy odradzali mi ten ruch, ponieważ sądzili, że na pewno nie zgodzi się na udział w tym projekcie. Jednak postanowiłem, że nie ustąpię i doprowadziłem do sytuacji, w której zorganizowano nam spotkanie. Na nim opowiedziałem mu historię, którą mam zamiar przedstawić na ekranie. Po tym zapadła cisza na kilka najdłuższych sekund mojego życia. Dustin powiedział wówczas OK. I tak rozpoczęliśmy współpracę. Od początku powstał między nami klimat wzajemnego zaufania i to trwa do dziś.
Drugi raz współpracuje pan z Tonim Servillo. Co jest wyjątkowego w tym aktorze, dla pana jako twórcy?
Jeśli chodzi o pierwszy film, czyli Dziewczynę we mgle, to gdy tworzyłem scenariusz, postać Agenta Vogela objawiła mi się z twarzą Tony'ego. Wówczas wiedziałem, że to on musi być w tej roli. Wiedziałem, że jak nie zgodzi się na występ, to nie zrobię tego filmu, ponieważ nie miałem w zapasie żadnej alternatywy. Na szczęście wszystko potoczyło się bardzo dobrze i w związku z tym chciałem go również obsadzić w drugim filmie. Dlatego pisząc scenariusz, starałem się dopasować tę rolę do niego. Jednak gdy zaczęliśmy próby, to wyszło na jaw, że coś nie pasuje, kompletnie nie mogliśmy razem zbudować tej postaci. Byliśmy bliscy poddania się i stwierdzenia, że tym razem nie jest nam pisana współpraca. I zdarzył się cud. Pewnego niedzielnego poranka zaprosiłem Tony'ego do mojego domu. W takiej rodzinnej atmosferze wziął scenariusz do ręki i zaczął czytać. Wówczas ta postać nam się zmaterializowała i wiedziałem, że to on zagra tego bohatera.
Oglądając ten film, stwierdziłem, że to musiała być bardzo wyczerpująca rola dla Valentiny Belle. Jak pracował pan z tą młodą aktorką nad kreacją?
Nie było to łatwe, ponieważ ta postać ze wszystkich w tej produkcji jest obarczona największym stresem emocjonalnym, właściwie przez cały czas trwania filmu. Na pewno Valentina musiała zmierzyć się z bardzo trudnym wyzwaniem, choćby w związku z gipsem, który nosiła praktycznie bez przerwy w czasie kręcenia oraz w trakcie prób. Wymagałem od niej bardzo dużo i byłem wobec niej bardzo surowy w niektórych momentach. Valentina musiała być przez pewien czas na specjalnej diecie, która sprawiła, że rzeczywiście wyglądała na osobę więzioną przez długi czas. Stanęła przed bardzo trudnym zadaniem dostosowania się do ekstremalnych warunków. Zdarzało się, że specjalnie obniżaliśmy temperaturę na planie, a ona cały czas była ubrana tylko w koszulę. Jednak podołała temu zadaniu. Być może narażę się teraz wielu aktorom, ale uważam, że koleżanki po fachu biją ich na głowę. Są silniejsze, często dużo zdolniejsze i mają na planie wiele fantastycznych pomysłów. Po prostu są lepsze.
W swojej twórczości bardzo mocno bada pan ten mrok, który drzemie głęboko w duszy człowieka. Co jest fascynującego w tej tematyce?
Być może dlatego, że moje osobiste życie jest bardzo szczęśliwe, to szukam tej ciemności w pracy. Myślę, że jest to tak fascynujące, ponieważ tak naprawdę w mroku może znaleźć się każdy. Gdy wyłączymy światło w pokoju, w którym akurat przebywamy, i obrócimy się, to nagle wszystkie znane nam do tej pory przedmioty przyjmują jakieś dziwne kształty, kompletnie nie pasują nam do naszej wcześniejszej wizji. Stajemy się wówczas wrażliwsi na dźwięki. W pewnym momencie w tej ciemności coś zaczyna się materializować. To jest strach i ten element staram się wykorzystywać w swojej twórczości.
A czy według pana w każdym z nas drzemie taka odrobina mroku, która czeka tylko, aby się aktywować?
Myślę, że tak. Taka jest po prostu ludzka natura. Staramy się to odepchnąć, jednak tak jesteśmy zbudowani. Każdy z nas ma w sobie zarówno jasną, jak i ciemną stronę. To szczęście, że tak jest. Osobiście najbardziej boję się ludzi, którzy cały czas zapewniają, że są dobrymi ludźmi. Po takiej osobie spodziewam się najgorszego, ponieważ nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę kryje się pod tą maską, którą pokazuje światu. Nie jest łatwo rozpoznać, kto jest faktycznie zły. Gdyby seryjni mordercy byli na co dzień potworami, to od razu moglibyśmy ich namierzyć i złapać. Tymczasem są to normalni ludzie, którzy niczym nie wyróżniają się z tłumu.
A czy ta ciemna strona według pana jest bardziej fascynująca dla widza?
Oczywiście, ale tylko w połączeniu z tą jasną stroną człowieka. Jeśli jej nie pokarzemy, to całość danej postaci nie będzie ciekawa dla odbiorcy.
Wspomniał pan przed chwilą o seryjnych mordercach. Są oni ważnym elementem pańskiej twórczości. Kreuje pan prawdziwe bestie w ludzkiej skórze. Skąd czerpie pan inspiracje?
Dużo czytam. Staram się szukać inspiracji w artykułach z zakresu kryminologii. Przy okazji badam na własną rękę życie tych przestępców, o których czytam, ponieważ to właśnie w tym elemencie kryją się prawdziwe korzenie zbrodni. To tam kiełkuje ten mrok, który następnie popycha tych przestępców do złych czynów. Przypomina mi się sprawa pewnego seryjnego zabójcy, który odcinał swoim ofiarom lewą stopę. W czasie procesu zeznawała matka tego mordercy. Opowiedziała pewną historię z jego dzieciństwa. Gdy miał 5 lat, nastał czas winobrania w miasteczku, w którym żyli. W czasie tego winobrania chłopiec gdzieś zaginął. Matka w końcu odnalazła go w jednym z zabudowań. Okazało się, że bawił się tam lewym butem znalezionym na polu.
Chciałbym zapytać o genezę historii, którą możemy zobaczyć w filmie W labiryncie. Tutaj z kolei mamy do czynienia z seryjnym porywaczem, który stosuje przedziwny system nagród i kar...
To nic innego jak to, czego doświadczamy na co dzień w naszym życiu. Każdy z nas w ramach własnego mikrokosmosu staje się więźniem, który jest rozgrywany poprzez system nagród i kar. Każdy z nas poszukuje wyjścia z tej sytuacji. Ten równoległy świat, który w filmie symbolizuje labirynt jest tak naprawdę światem każdego z nas. Poza tym cały system kar i nagród to opatentowana technika społeczna, w której na ludziach wymuszane są odpowiednie schematy zachowania.
W pana twórczości czarne charaktery powstają w wyniku uwarunkowań środowiska, ludzi, z jakimi przebywają. Taki rodzaj podejścia do tematu jest dzisiaj bardzo popularny w kinie, co widać choćby w filmie Joker. Skąd według pana bierze się ta ponowna popularność tej tematyki uwarunkowań społecznych?
Wydaje mi się, że w końcu zdaliśmy sobie sprawę z tego, że potwór jako taki nie istnieje. Każdy z nas nim bywa lub może być na skutek oddziaływania świata zewnętrznego. Nikt nie rodzi się potworem, można nim zostać, gdy ktoś podda się społecznym wpływom. Sadyzm może w nas uruchomić się wręcz nieświadomie, w taki sposób, którego nie jesteśmy w stanie kontrolować.
Seryjni mordercy, czyli temat, w którym często pan się porusza to motyw bardzo już wyeksploatowany przez kino czy literaturę. Czy ciężko jest zaskoczyć dzisiaj widza, jeśli chodzi o ten aspekt?
Na czym innym powinno polegać przedstawianie przez nas zła w czystej postaci. W tym momencie we Włoszech wyszła moja najnowsza powieść, w której wprowadziłem pewien nowatorski element. Polega on na tym, że jest to thriller, w którym jednak nie ma ofiary, nie ma kata, nie ma zbrodni i nie ma krwi. Jest to thriller oparty tylko na samym, pierwotnym, najbardziej prymitywnym uczuciu strachu. Czytelnicy proszą mnie po tej książce, żeby wrócić do tych seryjnych morderców, bo po nich się lepiej spało [śmiech].
W takim razie przypuśćmy, że ten wywiad czyta osoba, która chce rozpocząć przygodę z pisaniem książek lub scenariuszy. Jaką ma pan dla niej radę?
Bardzo trudne pytanie, ale spróbuje na nie odpowiedzieć. Należy czytać przynajmniej trzydzieści książek w roku, chodzić często do kina, być ciekawym świata, nie można tej ciekawości tłumić w sobie. Należy czytać dużo gazet, nie Internetu, bo Wikipedia nie jest najlepszym źródłem informacji, dlatego warto szukać ich w świecie rzeczywistym. Przede wszystkim jednak trzeba pisać jak najwięcej, nie zrażać się niepowodzeniami. Moje pierwsze dwie powieści były do niczego. Mogłem oczywiście wówczas obrazić się na cały świat i stwierdzić, że nikt nie rozpoznał we mnie wielkiego artysty, jednak wtedy nic bym nie napisał. Jeśli wszyscy mówią ci, że napisałeś kiepską rzecz, to po prostu schowaj ją do szuflady, zamknij na klucz i spal biurko.
Dużo w tej rozmowie poruszaliśmy tematu czarnych charakterów. Wobec tego chciałbym pana zapytać o ulubionych antagonistów, jakich spotkał pan na ekranie czy kartach powieści...
Hannibal Lecter jest na pewno takim kompletnym archetypem czarnego charakteru, jak i również Myszka Miki...
Od razu muszę zapytać, dlaczego Myszka Miki?
Wystarczy na nią popatrzeć i człowiek już się boi [śmiech]. Jest w niej coś dziwnego. Tak naprawdę zdarzyło się wiele postaci, które mnie niepokoiły, sprawiały, że czułem się zagubiony, jednak znajdowały się na drugim planie, jak na przykład Kot z Alicji w Krainie Czarów.
Na koniec chciałbym zapytać o pana następne plany. Nad czym pan obecnie pracuje?
W tej chwili pracujemy nad serialem na podstawie powieści Trybunału dusz [powieść Carrisiego - przyp. aut.]. Jest to duża międzynarodowa produkcja, która mnie angażuje.
Jako fan serii z Milą Vasquez nie mogę nie zapytać, czy w planach są adaptacje Zaklinacza i Hipotezy zła?
Jest to oczywiście w planach i będziemy to ekranizować, gdy tylko znajdziemy budżet i możliwości, ponieważ są to historie bardzo drogie do przenoszenia na ekran.