Gladiator 2, czyli szansa na wskrzeszenie gatunku
Gladiator 2 to film, którego powstania nigdy bym się nie spodziewał. Wbrew pierwszej reakcji, jakie to komiczne i kuriozalne, dostrzegam w tym jednak wielką szansę na odbudowę gatunku, który zasługuje na miejsce wśród hollywoodzkich superprodukcji.
Gladiator 2 oficjalnie jest w planach. Jestem tym zaskoczony, tak jak pewnie wszyscy, którzy informacje o tym przez lata traktowali z uśmiechem politowania. Trudno było traktować te plany poważnie, prawda? A jednak jest w tym coś, co ma sens. Oparcie fabuły na dorosłym Lucjuszu z pierwszej części, na którego czyny Maximusa miały wielki wpływ, to pomysł z ciekawym potencjałem. Na pewno duch postaci granej przez Russell Crowe będzie w tym filmie obecny metaforycznie lub dosłownie, bo w końcu Gladiator nigdy filmem historycznym nie był. A samo pokazanie, jak Maximus wchodzi do Elizjum po śmierci, by spotkać się z rodziną, otwiera ten film na elementy nadnaturalne związane z wierzeniami Rzymian. Na pewno można to spiąć, by dać nam widowisko kostiumowe, jakich obecnie się nie tworzy. Oparcie historii na znanej marce to ruch, który ma sens z perspektywy marketingowej, bo może pomoże go sprzedać. Widzę w tym bardziej duchową kontynuację, a nie bezpośrednią, bo postać Lucjusza to jednak bardzo luźne powiązanie. Można tak naprawdę zrobić tu wszystko, a ograniczeniem jest wyobraźnia. Ważne, by była historia warta opowiedzenia.
Ja tak naprawdę nie o tym, bo ten tekst powstał, by przyjrzeć się temu, co ten film może zrobić dobrego. Gladiator był fenomenem w 2000 roku na gigantyczną skalę. Przez miesiące był dostępny w kinach w USA oraz w Polsce, bo wciąż ludzie chcieli to oglądać. To spowodowało, że producenci z Hollywood połknęli bakcyla i teraz chcieli widzowi dawać tego typu superprodukcje. Co roku mieliśmy jakieś kostiumowe widowisko: Troy, Kingdom of Heaven, The Last Samurai, Alexander, King Arthur czy nawet 300 to znane przykłady. Problem w tym taki, że sukces komercyjny nie szedł w parze z liczbą tych widowisk. Niektóre odnosiły spektakularne klapy, jak choćby wspomniane Królestwo Niebieskie, które w wersji kinowej było filmem niestrawnym i fatalnie zmontowanym. Wszystko przez to, że studio wpłynęło na montaż, bo chcieli, by czas trwania był krótszy. No i był, widzowie nie udali się do kina, a recenzje były negatywne. Potem Ridley Scott osobiście przemontował cały film w wersji reżyserskiej, która została wydana na Blu-ray. Kompletnie inne kino, które bliskie jest miana arcydzieła, jakiego oczekujemy po tego typu filmach Ridleya Scotta. To też właśnie był kłopot - sukces tytułu z danego gatunku determinuje zainteresowanie producentów. Był bum, nie przełożyło się to na komercyjne hity i się skończyło. W ostatnich latach prym wiodą superbohaterowie, a widowiska historyczne z wielkimi scenami batalistycznymi są wspomnieniem przeszłości. Azja przejęła ten gatunek tworząc wiele udanych produkcji na czele z fenomenalną serią Chi bi, ale wciąż pozostaje niedosyt i uczucie marnowania potencjału.
Dlatego upatruję w tym szansę, że Gladiator 2 może rozruszać producentów Hollywood, którzy się zainteresują znów tematem epickich filmów kostiumowych. A przecież historia różnych regionów świata to tysiące pomysłów na różne filmy o postaciach, które kształtowały świat. Aż się prosi, by w końcu ktoś zrobił film o Czyngis Chanie z prawdziwego zdarzenia czy o Kleopatrze, czy nawet o różnych konfliktach z czasów starożytnej lub średniowiecznej Europy. Nie mam nic przeciwko filmom science fiction czy kinu superbohaterskiemu, bo nieprzypadkowo to obecnie najpopularniejsze gatunki bijące rekordy box office, ale widzowie kina rozrywkowego potrzebują różnorodności. Musi być miejsce w ramówce na kino o dzielnych wojownikach, wodzach, którzy w boju zapisali swoje imię na kartach historii. Tego typu kino przez dekady pokazało, że niesie ze sobą potencjał na łączenie rozrywki z wartością artystyczną. Choćby wspomniany Gladiator, który był fenomenalny aktorsko (Joaquin Phoenix i Russell Crowe), czy kapitalny Spartacus z Kirk Douglas albo Kleopatra z Elizabeth Taylor. Alternatywa, która sprawi, że kino może jedynie stać się atrakcyjniejszym miejscem, bo co jak co, takie tytuły na wielkim ekranie ogląda się najlepiej i żadne kino domowe nie wywoła ciar na plecach, które pojawiają się na widok scen batalistycznych zrealizowanych na najwyższym poziomie i potęgowanych przez równie epicką muzykę w tle.
Coś powoli się rusza i wydaje się, że producenci zdają sobie sprawę z potencjału. Różnorodność gatunkowa to coś, co może być kluczem do sukcesu, bo przesyt jedną propozycją może być męczący. Wiedzą o tym przecież też włodarze Marvela, którzy starają się osadzać swoje komiksowe filmy w różnych gatunkach, ale to nie zmienia faktu, że ogólnie wchodzi to do jednego kotła superbohaterskich propozycji. Co mamy obok tego? Różne kinowe seriale, okazjonalne perełki od Christophera Nolana, udane animacje, filmy akcji pokroju Mission: Impossible, trochę sf z dinozaurami i nie tylko, a i oczywiście Gwiezdne Wojny. To są rodzaje kina, które obecnie podbijają box office. A ja tęsknie za historycznymi widowiskami, które cofają nas w czasie, snując angażującą opowieść, budując iluzję epoki i pokazując bitwy, których rozmach potrafi zachwycić. Brakuje mi właśnie filmów jak Gladiator czy Braveheart, które łączyły artystyczne wyżyny z rozrywką na poziomie godnym największych ekranów. Niby tutaj Netflix przybywa z odsieczą z zbliżającą się premierą Outlaw King, ale to tylko wyjątek. Wiemy też, że Dwayne Johnson szykuje widowisko o hawajskim królu, więc to też jest szansa, ale to wciąż za mało.
Dlatego też Gladiator 2 wydaje się tak ważny w kontekście rozwoju kina rozrywkowego. Chciałbym, aby Ridley Scott za dwa - trzy lata wcielił się symbolicznie w Maximusa i powiedział do widzów na całym świecie: Are you not entertained? A my w zdumieniu wyjdziemy z kina i będziemy wiwatować na część reżysera, który sprawił, że kino historyczne/kostiumowe miało nowe życie w XXI wieku. Niech zrobi to jeszcze jeden raz...
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe