Hejt na polskie komedie romantyczne. Dlaczego ich nie lubimy?
Komedie romantyczne polskiej produkcji nie są lubiane w naszym kraju. Zastanawiam się, dlaczego tak jest.
Od wielu lat w naszym kraju istnieje tendencja do nienawidzenia prawie wszystkich nowo powstałych polskich komedii romantycznych. Niemalże każdy tytuł zostaje zrównany z ziemią tuż po premierze, pomimo że ludzi w kinach nigdy nie brakuje. Na tym polega paradoks polskiej widowni – mało kto z nas deklaruje, że jest fanem komedii romantycznych. Mało kto mówi o nich dobre rzeczy. Nie mało jednak ogląda tego typu filmy. Listy do M. czy Planeta singli to przykłady absolutnych hitów, które zarobiły ogromne sumy, ale też są w miarę lubianymi przedstawicielami gatunku. Mimo to przyznać się w Polsce, że jest się fanem komedii romantycznych jest najzwyczajniej wstyd. A wygrać dyskusję, w której podejmie się próbę ich bronienia, jest naprawdę trudno. Coś ewidentnie nas do tych produkcji przyciąga. Dlaczego jednak krytykujemy je aż w takim stopniu? Czy to ze względu na kiepską produkcję, niechęć do polskich tytułów, powtarzające się nazwiska czy eksponowanie najsłabszych punktów tego gatunku? Odpowiedź brzmi… Wszystkie z powyższych.
Polskie komedie romantyczne trzymają ten sam poziom od wielu lat. Już tytuł porządnie zniesmacza widza, a sama historia zazwyczaj nie różni się od wcześniejszych z podobnego typu produkcji. No bo czego się spodziewać po tytułach Kochaj i tańcz albo Milosc na wybiegu? Gdyby nie oczekiwało się niczego, może byłyby lepiej odbierane. Ale jednak chcemy dobrej zabawy. Powodem, dlaczego więc jej nie dostajemy, jest zwyczajny zły smak. Większość polskich rom-comów to przede wszystkim seks i wulgarność, która zostaje jeszcze bardziej uwydatniona poprzez miałkie scenariusze. Och, Karol 2 czy Mayday nie mają zwyczajnie nic więcej do zaoferowania niż szokowanie swoim wyuzdaniem. Czasem nawet taki schemat potrafi się sprawdzić, ale niestety jakość mówi sama za siebie.
Piotr Adamczyk stara się zresztą o stałą łatkę, która powiąże go ze wszystkimi krytykowanymi tytułami gatunku. Niedługo być może prześcignie samego Karolaka. To jest jeden z najciekawszych paradoksów polskiego rynku komedii romantycznych. Za granicą, gdy do obsady filmu ściąga się najlepsze nazwiska, film ma przynajmniej ambitne cele. W Polsce, w niemal każdej komedii romantycznej widzimy te same (duże) nazwiska. I to nas wkurza. Pokaźne obsady, znani aktorzy to zazwyczaj gwóźdź do trumny. Z jednej strony łudzimy się, że Adamczyk, Szyc, Karolak czy Stuhr nie wezmą kolejnej złej roli w kolejnym polskim filmie ze słowem „miłość” w tytule. Za każdym razem jednak nas zaskakują. I to nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Czy każda polska komedia romantyczna musi mieć taką samą obsadę? No ile można! Obsadzanie tych samych aktorów w takich samych rolach po prostu się nie sprawdza. Najgorszym aktorskim samobójem jest zaangażowanie się w telewizyjnego tasiemca, który zapada nam tak w pamięć, że potem trudno odwidzieć niektóre role. Tak jak Daniel Radcliffe nosił przez długi czas piętno Harry'ego Pottera, tak samo Tomasz Karolak kojarzy nam się automatycznie z Ludwikiem Boskim, a Julia Kamińska z BrzydUlą. Powierzenie roli damskiej niedoświadczonej aktorce, która akurat jest na topie bądź zaistniała artykułem na Pudelku, też nie jest dobrym sposobem na sukces. Być może dlatego produkcje Dzień dobry, kocham cię! czy Swingersi zostały zmiażdżone przez krytyków i zwykłych widzów.
Nie, nie chodzi tutaj o schematyczność gatunku, jakim jest komedia romantyczna. Wiadomo, że zawsze jest dwójka bohaterów, którzy zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Potem robią głupotę albo narzucają sobie niezrozumiałą barierę, która dzieli ich przez połowę filmu. Na końcu musi być wielki finał (najlepiej na lotnisku), w którym szczęśliwie do siebie powrócą. W schematyczności nie ma nic złego. To sprawia, że niektóre gatunki są po prostu rozrywkowe – widz nie chce za każdym razem być zszokowany, smutny czy po prostu zmęczony filmem. Przewidywalne tytuły potrafią perfekcyjnie rozluźnić podczas leniwego wieczoru albo dostarczyć pozytywnych emocji i trochę zabawy. Tak samo działają inne gatunki – slashery, które wracają w ostatnim czasie do łask, opierają się na tych samych, gatunkowych zasadach. Problem musi tkwić w zupełnie czymś innym. Czy jest to polska jakość, tandetne kreacje aktorskie czy płytkie scenariusze? To już trudno stwierdzić.
Kontrasty też robią swoje. Na platformach VOD, gdzie filmy są regularnie między sobą mieszane, trudno nie porównywać polskich filmów do tych hollywoodzkich. Pomimo że jest to nieuniknione, da się to obrócić na korzyść polskich filmów. Nasza kultura jest zupełnie inna od amerykańskiej, a zgrabne wypunktowanie rodzimych zwyczajów może być tym, co przekona nas w wyborze pomiędzy polską komedią romantyczną a zagraniczną. Drugi kontrast, który trudniej zlikwidować, dotyczy naszych własnych produkcji. Wiele z nas pamięta polskie kino z jego okresu świetności, czyli drugiej połowy XX wieku. Wiele czynników wpływało na to, że twórcy musieli się bardziej starać. Jednak stare polskie komedie to fragment naszej kinematografii, z której jesteśmy dumni; Seksmisja, Killer, Miś czy nawet nowsze produkcje, jak Chłopaki nie płaczą, Dzień świra albo Poranek kojota to komedie, które są nazywane po prostu klasykami. Pomimo że gatunek nie jest dokładnie tym samym, a zwykłe komedie mają większe pole manewru niż ich romantyczna odmiana, to jednak jest to nadal ta sama, gatunkowa rodzina. Stąd nasuwa się pytanie, dlaczego nie robimy już tak dobrych filmów jak dawniej?
Oczywiście, nie zawsze musi tak być. Standardy narzucone z Hollywood psują nam połowę luźnych seansów, na które się decydujemy, lecz są jeszcze tytuły, które jesteśmy w stanie pozytywnie odebrać. Seria Listy do M. jest dobrym przykładem, że nawet Karolak jest w stanie nas poruszyć jako przebierany Święty Mikołaj, a pomysł na komedię romantyczną nie musi być wyssany z palca. Planeta Singli natomiast udowodniła, że nawet randkowy rodzaj filmu typu: spotykamy się z kimś innym, ale to siebie chcemy”, może się sprawdzić. Jedyne, co trzeba zrobić, to popracować nad jakością. Czy te filmy czerpią ze wzorców pochodzących zza oceanu? Jak najbardziej. Mimo tego tworzą polski wzorzec komedii romantycznych, który przemawia do nas często o wiele bardziej i potrafi umilić niejeden wieczór.
Nasze naturalne uprzedzenia do polskich komedii romantycznych nie wzięły się znikąd. Możemy próbować obniżyć nasze standardy, zrezygnować z wygórowanych oczekiwań, lecz nie tędy droga. To jakość filmów musi ulec zmianie i zostać poprawiona. Tylko wtedy ten niechlubny gatunek być może wróci do łask Polek i Polaków. Kino polskie potrafi zachwycić i bić się o najważniejsze światowe nagrody. Nasi aktorzy dobrze grają. Muszą tylko zacząć wybierać ostrożniej scenariusze, w które chcą się zaangażować. Twórcy natomiast – trochę inaczej je pisać i kręcić.