Idzie nowe, ale stare zostaje! – rozmawiamy z Power Rangers
Nazwiska Becky G i Dacre'a Montgomery'ego jeszcze nikomu nic nie mówią. Ale wszystko zmieni się już za miesiąc z hakiem, po premierze Power Rangers. Żółta Strażniczka i jej Czerwony towarzysz opowiadają nam, jak to jest dźwigać kawał popkulturowego dziedzictwa.
Bartek Czartoryski: Zastanawiam się, czy wasze kolory niosą ze sobą jakąś symbolikę?
Dacre Montgomery: Szczerze mówiąc, nie myślałem o tym za bardzo, skupiłem się raczej na mojej roli przywódczej i na dynamice relacji między członkami grupy. Starałem się jednak upominać, że Power Rangers to kolektyw i dopiero, kiedy jesteśmy razem, stajemy się całością. Zarówno na ekranie, jak i poza nim. Dla mnie czerwień reprezentuje bycie częścią krwiobiegu, częścią drużyny.
Becky G: Myślę podobnie, bo cały pic Power Rangers polega na tym, że superbohaterem można być tylko z przyjaciółmi u boku, szczególnie, kiedy jest się licealistą. Dla mnie rola w tym filmie była swoistą podróżą w głąb samej siebie, okresem, tak jak dla Żółtej Strażniczki, formacyjnym. A jest ona samotniczką, stąd obawia się przyjaźni, jaką mogłaby zawiązać z pozostałymi. Z drugiej strony sama myśl o jej utracie by ją zabiła. To dla niej nowe, lecz, jak mówiłam, stopniowo poznaje siebie. Ja również. Zważywszy na moją muzyczną przeszłość, ludzie dziwili się, czemu nie jestem Różową Strażniczką, popularną, żywiołową dziewczyną. Trini jest zagubiona, ja też byłam, stąd nawiązaliśmy ze sobą specyficzny kontakt.
Power Rangers to dla was pierwszy tak duży projekt i podejrzewam – okazja do nauki.
DM: Powtarzano mi na zajęciach w szkole aktorskiej, że muszę dawać z siebie nieprzerwanie sto dziesięć procent. Gram od dziesięciu lat i zawsze staram się nosić ze sobą rolę przez cały czas, co chwilami jest trudne, szczególnie gdy dostaje się angaż na superbohatera. Pozostaję jednak skupiony na wszystkim: na poleceniach reżysera, pracach ekipy, tym, co robią moi partnerzy z planu. Staram się poznawać każdego, z kim mam kontakt, wypytuję, kim jest i co robi, żeby nie był dla mnie anonimową osobą.
BG: Dla mnie był to okres wzmożonej nauki. Nie chodziłam do szkoły aktorskiej, nie byłam tak przygotowana jak Dacre i nie miałam do końca pojęcia, na co się piszę. Dużo się od niego nauczyłam. Lecz mam za sobą trasy koncertowe i występy na scenie, które dały mi pewną podstawę do myślenia o aktorstwie. Bo należy tak samo poważnie podejść do choreografii tanecznej, jak do pracy na planie, oprzeć się stresowi i zrobić swoją robotę. Z początku byłam wystraszona i nieco przytłoczona, nie znałam reszty obsady, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, ale z każdym dniem poznawałam wszystko krok po kroku, a siedzący obok mnie facet i reszta aktorskiego grona stali się moją rodziną. Nie przesadzę, jak powiem, że ten film zmienił moje życie.
Skoro już padło słowo „choreografia”, dopytam o sceny walk. Ciężko harowaliście?
BG: Trenowaliśmy jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć i miałam trudności z samym konceptem bicia się przed kamerą z kimś, kto tak naprawdę nie chce mi zrobić krzywdy. Nie jest to mój przeciwnik, ale partner i należy się skupić przede wszystkim na bezpieczeństwie jego i swoim. Poza tym Trini to nie wystraszona dziewczynka, która ucieka przed bitką. Prędzej gruchnie kogoś w twarz, stąd też miałam sporo okazji, żeby te nabyte umiejętności spożytkować.
DM: Każdy z nas na inny styl, zależnie od osobowości. Jason na przykład to typ trochę butnego chojraka i pewne cechy jego charakteru znajdują odzwierciedlenie podczas scen kopanych.
Fani, jak świat długi i szeroki, nie przestają dumać nad tym, ile w Power Rangers ostanie się z kultowego serialu, a na ile będzie to całkowicie nowy świat.
BG: Nasz film zachowuje główną myśl i założenia serialu, czyli akcentuje znaczenie kolektywu. Poza tym nasi bohaterowie mają o wiele bardziej pogłębione osobowości niż w oryginale, że tak powiem – nałożonych zostało na nich mnóstwo warstw.
DM: Poza tym wizualnie to zupełnie inna jakość. Rzecz jasna rozpoznasz ciągłe nawiązania do serialu, lecz nawet sam Bryan Cranston powiedział, że pewnym punktem odniesienia dla reżysera była trylogia Mroczny Rycerz. Bo jak inaczej trafić do publiczności żyjącej w świecie Marvela i DC? Ale nasz film nie będzie jedynie ponury i mroczny, musimy pamiętać o starszych fanach pamiętających zabawy konwencjami.
BG: Dokładnie. Musimy pamiętać i o wiernych fanach, jak i o młodszym pokoleniu, któremu ten świat dopiero zostanie przedstawiony. To jednak film dla całej rodziny, można przyprowadzić do kina i dziadka, i dzieci.
DM: O tak, to uniwersalna opowieść, z którą każdy może na pewnym poziomie się utożsamić. Nie trzeba być z serialem za pan brat, żeby obejrzeć kinowe Power Rangers.
Efekty specjalne to jedno, ale co się zmieniło w konstrukcji fabularnej?
BG: Problemy Strażników są prawdziwe, ich radości są prawdziwe. To superbohaterowie, lecz pokazujemy ich jako zwyczajnych ludzi ze zwyczajnymi zmartwieniami. Można ich historię traktować również jako metaforę dorastania, stawiania pierwszych kroków w dorosłość.
DM: To z niuansowana historia, jakiej zapewne się po Power Rangers nie spodziewasz. To nie tylko efekty specjalne. Myślę, że będziesz zaskoczony.
Oboje jesteście dwudziestolatkami, a już spadł na wasze barki ogromny popkulturowy ciężar.
BG: I czujemy tę presję, ale z drugiej strony to prawdziwa radocha, że pracujemy z materiałem o tak ogromnym potencjale. Pamiętajmy jednak, że mamy do czynienia z zupełnie innymi czasami i zupełnie innymi problemami. Może i czasem się nieco lękamy tego, co powiedzą fani, ale też nie możemy się doczekać, aż nasz film zobaczą.
DM: Moim zdaniem do kina chodzi się po to, żeby doświadczyć niesamowitości, zostać przez film pochłoniętym. Mam nadzieję, że poczujesz to podczas seansu Power Rangers!