Tofifest 2024: Kinga Dębska o niepokorności, Święcie ognia i sztuce reżyserowania [WYWIAD]
Kinga Dębska była w składzie jury konkursu On Air na tegorocznym Tofifeście. Mieliśmy okazję porozmawiać z reżyserką o konkurujących filmach, a także jej własnej twórczości.
Gdy w powietrzu było czuć ekscytację przed galą zamknięcia tegorocznej edycji MFF Tofifest. Kujawy i Pomorze, miałam okazję porozmawiać z Kingą Dębską o konkursie On Air. Jak sama potwierdziła, tym razem selekcja była na bardzo wysokim poziomie, przez co wybór zwycięzcy był utrudniony. Jednak w tak wybornie niepokornym składzie jury - reżyserka naradzała się ze Zbigniewem Zamachowskim, Katarzyną Figurą, Damianem Kocurem oraz Wojtkiem Urbańskim - nie ma rzeczy niemożliwych. Przy okazji, porozmawiałyśmy o idei festiwalu, nieszczęśliwej miłości, adaptacji (mojej ukochanej) historii Jakuba Małeckiego oraz studiach.
Kaja Grabowiecka: Pani Kingo, zasiada pani w jury konkursu On Air na tegorocznym festiwalu Tofifest. Za nami już wszystkie pokazy. Jak się podobało?
Kinga Dębska: To były fantastyczne filmy. Ta selekcja jest naprawdę bardzo mocna. Spośród dziewięciu filmów, osiem było bardzo dobrych. To się rzadko zdarza. Zazwyczaj jest jeden albo dwa, a tu aż osiem. Świetne, świeże. Gratuluję selekcjonerom!
A może pani wytypować jakiegoś faworyta?
Zaczekamy na galę zamknięcia, ale były cztery filmy, które szły łeb w łeb [ostatecznie nagrodę otrzymał 78 Days Emilji Gasic - przyp. red.]. W ogóle zawsze mam problem z tym, że trzeba wybrać tylko jeden film. To tak, jakby trzeba było wybrać jedną ulubioną książkę albo jeden obraz, który nam się podoba. Konkursy bywają niesprawiedliwe, ale z drugiej strony trzeba przyznać nagrodę. Tu przyznałabym ich więcej.
Drakula Coppoli jest w tym roku filmem przewodnim. Czy pani zdaniem pasuje do idei tego festiwalu?
Myślę, że to jest po prostu świetny film. A tegoroczne filmy są nowe, świeże, i też świetne, więc pod tym kątem pasuje.
Ideą jest oczywiście niepokorność.
A żaden z tych filmów nie był pokorny. Podstawowym warunkiem do tego, żeby powstało coś fajnego, jest właśnie niepokorność. I wewnętrzna wolność! Coś takiego, co zawsze miał Francis Ford Coppola. I chyba wciąż ma. Wszyscy mogą mu mówić, co jest dobre, a on i tak wie swoje.
Oczywiście. Niepokorność ma różne oblicza, co zdecydowanie pokazuje Tofifest. Nie tylko pod względem filmów, ale również nagradzanych aktorów i osób. W tym roku byli to np. Martyna Wojciechowska czy Zbigniew Zamachowski, który również jest w jury. Kompletnie różne osobistości, a wszystkie wyjątkowe na swój własny sposób.
Tak. Myślę, że w tej różnorodności artystycznej jest coś wspaniałego. Nasze jury – Kasia Figura, Zbyszek Zamachowski, Damian Kocur, Wojtek Urbański i ja – każdy jest inny, w zupełnie innym miejscu swojego życia. I każdy trochę inaczej patrzył na te filmy. Właśnie dzięki temu mogliśmy się uzupełniać. Musimy się pięknie różnić. Każdy z nas może być artystą na swój własny sposób i nic drugiemu do tego.
Dokładnie tak, każdy ma swoje zdanie, a to też kształtuje drugiego człowieka. Coppola zawarł w Draculi motyw wiecznej, nieodwzajemnionej miłości. Jakie filmy z takim pomysłem mogłaby pani polecić?
Jakie trudne pytanie… Może powiem o takim filmie Yasujirō Ozu, Tokijska opowieść. Kocham japońskie kino - jestem japonistką z wykształcenia. Był również taki piękny film z Meryl Streep i Clintem Eastwoodem, Co się wydarzyło w Madison County. Ale tam chyba była miłość odwzajemniona, ale niemożliwa... My wszyscy jesteśmy tacy niedokochani. Można więc powiedzieć, że większość filmów porusza ten temat.
Uwielbiam książkę Jakuba Małeckiego, Święto ognia. Pamiętam, że już sam zwiastun filmu wywołał u mnie łzy. Co właściwie zainspirowało panią do adaptacji tej powieści?
Producent, Piotr Dzięcioł, zaproponował mi wyreżyserowanie filmu na podstawie tej książki. Dlaczego? Skoro ją pani czytała, to pani wie, że ta powieść jest niezwykła. Jedynie zastanawiałam się, czy będę potrafiła to dobrze przełożyć na język filmu. Wszystko nam się na szczęście udało.
Kocham ten film, można go zobaczyć teraz na Canal+. Przywraca on ludziom wiarę w siebie i w to, że możemy być szczęśliwi bez względu na okoliczności. Tak ostatnio prezentuje się moje kino. Szuka światła w tych ciemnych czasach.
Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że Jakub Małecki w piękny sposób wplata humor do przykrych wydarzeń. W końcu życie Anastazji nie było łatwe, a co dopiero historia jej ojca.
Myśmy robili Święto ognia trochę jak Amelię. To było dla mnie niesamowite, że ta bohaterka, mimo że jest sparaliżowana i porusza się na wózku inwalidzkim, jest totalnie szczęśliwa. Jest absolutnie najszczęśliwszą osobą w całej rodzinie. Na początku musiałam sprawdzić, czy to możliwe, i w to uwierzyć. I co się okazuje – osoby, które nie mówią, które są w jakiś sposób niepełnosprawne, niekoniecznie muszą być nieszczęśliwe.
Niedawno w Toruniu byłam na fantastycznej wystawie w Niewidzialnym Domu. Przez godzinę postrzegałam świat tak, jak robią to niewidomi. Poruszaliśmy się w kompletnej ciemności. Po tej godzinie byłam totalnie poruszona ze szczęścia. My znamy tylko wycinek prawdy o życiu, o rzeczywistości. Dopiero kiedy spojrzymy na coś z perspektywy innej osoby, zupełnie innymi środkami wyrazu – tak jak ktoś, kto nie ma wzroku, albo się nie rusza i jeszcze nie mówi – dochodzi do nas, że szczęście może być zupełnie gdzieś indziej. To brzmi strasznie banalnie, ale wcale takie nie jest.
Jak właściwie opowiadać o takich przykrych, smutnych wątkach, ale z humorem?
To jest trochę moja specjalność! (śmiech)
Dlatego pytam ekspertki! (śmiech)
Gdybym zaczęła się tym dzielić, nie byłaby to moja specjalność. Podobnie jak moja ciocia nigdy nie podawała całego przepisu na szarlotkę, zawsze o jednym składniku "zapominała". Oczywiście żartuję. Myślę, że trzeba wszystko filtrować przez siebie. Mam dosyć jasną naturę, potrzebę wiary w człowieka. Ciekawi mnie druga osoba. Trzeba zająć się nie sobą, a światem. Tam jest tak wiele do zrobienia.
Co jest pani inspiracją?
Życie. Filmy, które oglądam, różni reżyserzy, literatura i muzyka. Nawet jak przeczytałam Święto ognia, musiałam to przefiltrować przez siebie. Musiałam poznać te światy – balet, ludzi z porażeniem, ich rodziny. Dopiero to, co ze mnie wynika, po tych wszystkich dokumentacjach, stanowi początek filmu. Twórca i tworzywo to bardzo ważne połączenie.
Musiała pani włożyć w to mnóstwo pracy.
Każdy film jest dla nas wejściem do nowej, nieznanej rzeki, która nas gdzieś niesie. Nigdy nie wiadomo gdzie.
Teraz kończę serial, który dzieje się w latach 50., w czasach stalinowskich. To zupełnie nowe rejony. To jest ciekawy zawód.
Woli pani reżyserować adaptacje czy oryginalne scenariusze?
Różnie. Fajnie było robić tę adaptację, ale lubię robić też swoje rzeczy. Czasami reżyseruję też scenariusze innych. Lubię pracę na planie, ale najbardziej także montaż. Mam takie poczucie, że jestem na swoim miejscu.
Droga reżyserska to była najlepsza opcja.
Ale najpierw poszłam na japonistykę i musiałam ją skończyć.
Jakieś wspomnienia ze studiów?
Strasznie dużo materiału do zapamiętania. No i haiku. Teraz mam w planie zrobić polsko-japoński film. Kocham Japonię i jej kulturę. Na japonistyce było nas bardzo niewielu na roku (zresztą potem na reżyserii też), ale to był fantastyczny czas. Nikt z nikim nie rywalizował. Sztuka też nie rymuje się ze współzawodnictwem.