Był gwiazdą komedii i miał zadatki na drugiego Eddiego Murphy'ego. Dlaczego zniknął z ekranu?
Dlaczego Martin Lawrence zniknął z ekranu? Prześledźmy karierę aktora od kryzysu na planie Nigdy nie mów kocham po wielki powrót w sequelach Bad Boys.
Był taki czas, w którym trudno było wyobrazić sobie telewizję bez Martina Lawrence’a. Aktor był znany ze swoich głośnych ról komediowych. Martin (1992), Bad Boys (1995), Diamentowa afera (1999) czy Agent XXL (2000) to tylko kilka tytułów z tego okresu, o których warto wspomnieć. Na tle innych artystów wyróżniała go niezwykła charyzma i poczucie humoru. To właśnie dzięki nim pierwotnie przykuł uwagę producentów telewizyjnych – zauważono go podczas jednego z występów komediowych, które regularnie dawał w klubach. Było to takie nazwisko, które przyciągało ludzi przed ekrany i wskazywało, na jaki rodzaj humoru mogą liczyć, trochę jak w przypadku Leslie Nielsena czy Rowana Atkinsona – widziałeś Lawrence’a w obsadzie i już wiedziałeś, co cię czeka. Określano go też kandydatem na „drugiego Eddiego Murphy'ego” i podobnymi epitetami. A jednak, coś poszło nie tak.
Po intensywnym okresie, w którym aktor niemal cały czas pracował, nastąpiła przerwa. Cztery lata po występie w Agent XXL: Rodzinny interes z 2011 roku wystąpił w serialu Partners, a minęło kolejne pięć lat, by zagrał rolę drugoplanową w filmie Plażowy haj. Problemy zaczęły się jednak o wiele wcześniej.
Martin Lawrence - dlaczego zniknął z ekranu?
Nie ma krótkiej odpowiedzi na to, dlaczego Martin Lawrence po tak wielkim sukcesie na długi czas zniknął z ekranu. Śledząc losy jego kariery, można jednak wytypować kilka ważnych wydarzeń, które zmusiły go do zwolnienia tempa.
Prawdopodobnie pierwszym znakiem ostrzegawczym było wszystko, co działo się za kulisami Nigdy nie mów kocham (1996). Lawrence nie tylko zagrał główną rolę w filmie, ale poszedł o krok dalej – pomagał w napisaniu scenariusza i objął stanowisko reżysera. Być może było to zbyt ambitne przedsięwzięcie, na które nie był wtedy gotowy. W trakcie tworzenia produkcji pojawiła się informacja, że aktor miał załamanie nerwowe na planie i musiał być hospitalizowany z powodu wycieńczenia.
Okazało się, że to nie był pojedynczy epizod. Również w 1996 roku zrobiło się o nim znów głośno, ponieważ chodził ulicami Los Angeles, wymachując bronią w stronę przejeżdżających samochodów. Znów trafił do szpitala, również z powodu przemęczenia, a także tym razem odwodnienia. I choć po wydarzeniu na planie Nigdy nie mów kocham wciąż chciał pracować, to kolejne alarmujące wydarzenie sprawiło, że tym razem postanowił zrobić sobie krótką przerwę.
Kilka lat później zrobiło się głośno o incydencie na planie Agent XXL 2. Aktor w trakcie upałów, podczas treningu w swoim „fatsuit”, czyli kostiumie, mającym imitować większą sylwetkę, stracił przytomność. Zdarzenie było poważne - Lawrence zapadł w trzydniową śpiączkę i omal nie umarł, a prace zostały opóźnione. Choć ostatecznie film, który zadebiutował w 2000 roku, okazał się wielkim hitem w box office, to był to kolejny raz, gdy stan zdrowia aktora stanął pod znakiem zapytania, a ludzie zaczęli podejrzewać, że się przepracowuje, a nagła sława i presja mają na niego zły wpływ.
Pewnym świadectwem tego kryzysu jest artykuł Sharon Waxman na łamach The Washington Post z 24 czerwca 1997 roku. Według niej w tym czasie we wnętrzu Martina Lawrence’a walczyły dwie osoby: jedna, wygadany mądrala, który według przyjaciół nie skrzywdziłby nawet muchy; i druga, wariat z bronią. Autorka wspominała różne kontrowersyjne sytuacje z udziałem aktora. Oprócz tych wspomnianych wyżej, chociażby próbę wejścia na pokład samolotu z załadowanym pistoletem i wygranie nakazu sądowego przez Patricię Lawrence – jego ówczesną żonę od dwudziestu miesięcy - o zakaz zbliżania się. Wspomina też, że zdaniem znajomych w tym czasie „nie wyglądał dobrze” – chudy, wiecznie niewyspany, wciąż miły i dobry, jednak „mierzący się z problemami, których nie rozumieli”.
To wszystko zbiegło się w czasie z kilkoma innymi czynnikami, które mogły negatywnie wpłynął na jego karierę. Przede wszystkim w 1997 roku zakończył się serial Martin, w którym aktor przez wiele lat grał główną rolę. To właśnie w dużej mierze dzięki tej produkcji się wybił – wszyscy powtarzali jego sławne „wazzup!” i włączali telewizor, by go zobaczyć. Koniec serialu oznaczał więc stracenie szalenie ważnej roli, dzięki której nie dawał o sobie zapomnieć widzom; takiej, którą każdy lubił i nie było obawy, że okaże się fiaskiem, jak w przypadku nowych projektów.
Ciekawy jest także komentarz innego aktora w tej sprawie. Dave Chappelle na łamach Today w rozmowie z 2006 roku wspominał, że rozmawiał z gwiazdorem po tym, jak doszedł do siebie po udarze z 1999 roku (wspomniana sytuacja przy kręceniu Agenta XXL 2).
Oczywiście, takich alarmujących sytuacji było więcej – chociażby fakt, że jego relacja z Tishą Campbell-Martin stała się tak zła, że aktorka nie chciała kręcić z nim wspólnie scen na planie Martina, a to wciąż jedynie wierzchołek góry lodowej. Zbierając te wszystkie informacje razem można odnieść wrażenie, że aktor zniknął z ekranu z dwóch powodów. Po pierwsze, jego zdrowie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, pogarszało się i nie nadążało za tempem pracy u szczytu kariery. Po drugie, zarówno widzowie, jak i prawdopodobnie producenci czy agenci, mogli poczuć się co najmniej zaniepokojeni jego zachowaniem, a to zdecydowanie utrudniło mu znalezienie nowych ról.
Martin Lawrence - co robi teraz?
Od czasów świetności Lawrence’a minęło wiele lat. Komedia także w tym czasie się zmieniła. Wciąż na topie jest czarny humor, jednak przyjął zupełnie inną formę. Współcześni komicy są na swój sposób wyjątkowo autoironiczni i posępni, śmiejąc się z samych siebie, polityki i trudnych tematów. „Fatsuit” zdecydowanie wyszedł z mody, podobnie jak śmiech z puszki. Odnalezienie się w tych nowych realiach może nie być proste. I udowadnia to fakt, że pierwszy stand-up Lawrence'a po prawie piętnastu latach, Martin Lawrence: Doin' Time, przeszedł zupełnie bez echa. Porównując go z szalenie popularnym aktualnie na tej scenie Bo Burnhamem, naprawdę widać ogromny kontrast.
To jednak nie znaczy, że to ostatni raz, gdy widzimy Lawrence’a na ekranie. Aktor w 2020 wrócił do roli Marcusa z serii Bad Boys. Okazało się to świetną decyzją. Film spodobał się na tyle, że już w 2024 roku wyszedł kolejny sequel, Ride or Die (tytuł był już wyświetlany w kinach, a 24 lipca będzie dostępny do kupna na VOD w Polsce w serwisach: Amazon Prime, Google Play, iTunes, Netia Go, P4, Polsat Box Go, Premiery Canal+, Rakuten oraz usłudze VOD Domowa Wypożyczalnia Filmowa).
Film okazał się ogromnym sukcesem. Ponad 2,5 tysiąca zweryfikowanych użytkowników Rotten Tomatoes wystawiło mu recenzję – 97% procent pozytywnych ocen i średnia 4,8 na 5 mówią same za siebie. Na portalu IMDb trochę gorzej, ale też świetnie – 7 na 10 według 32 tysięcy użytkowników. A co z komercyjnego punktu widzenia najważniejsze, Bad Boys: Ride or Die okazało się niekwestionowanym hitem box office. Produkcja zarobiła ponad 378 milionów dolarów przy budżecie 100. To chyba najlepszy dowód na to, że choć powrót na stand-upową scenę może być wyzwaniem dla komika, fani wciąż chcą go oglądać.
A pomiędzy sequelami Bad Boys aktor zaliczył jeszcze występ w Naśladowcy. Thriller na pewno wprowadził różnorodność do jego portfolio.
Czas pokaże, jak dalej potoczy się kariera Lawrence’a. Na pewno aktor nie miałby nic przeciwko kolejnej części Bad Boys, jeśli to właśnie to, czego chcą widzowie, o czym świadczy ta wypowiedź:
Najlepsze sitcomy - ranking IMDb
Jeśli jesteście ciekawi, która produkcja zdominowała listę sitcomów, zajrzyjcie koniecznie do poniższej galerii.
Źródło: looper.com, washingtonpost.com, today.com, rottentomatoes.com, imdb.com