Kino nie lubi stagnacji. Filmowe serie, które mocno zmieniały swój kierunek
Już 14 lipca do kin zawita nowe Mission: Impossible – Dead Reckoning, a to zawsze dobra okazja do tego, by wspomnieć o ciekawych elementach franczyzy. Jak seria zmieniała się na przestrzeni lat?
Są takie franczyzy jak Marvel Studios, które na przestrzeni lat nie zmieniały się w sposób zdecydowany - raczej była to ewolucja, niż rewolucja. W MCU jest przywiązanie do tego, aby seria zachowała swoją spójność narracyjną i estetyczną, czyniąc jedynie kosmetyczne poprawki (patrz: fatalni antagoniści z pierwszych faz kontra Thanos) lub poszerzając swój świat w imię nowych trendów (patrz: multiwersum). Nie ma zatem - przynajmniej na razie - mowy o radykalnych ruchach, ale takie dokonywały się na szczęście w innych filmowych uniwersach, dzięki czemu mogliśmy obserwować ciekawe zjawiska.
Jednym z takich jest na pewno odpływ wiernych fanów, którzy nie do końca zrozumieli ideę radykalnej zmiany konwencji. Najlepszym tutaj przykładem jest chyba seria Szybcy i wściekli, która od ulicznych wyścigów zmieniła się we franczyzę pełną wybuchowej akcji, w której bohaterowie zmieniają się w superbohaterów. Pozbawionych nadzwyczajnych mocy, ale za to piekielnie zdolnych za kierownicą, co raz zaprowadziło ich nawet w przestrzeń kosmiczną. Przy okazji każdej kolejnej odsłony, pojawiają się zatem starzy fani z tekstami "kiedyś to było", ale mają oczywiście swoje prawo do takiej oceny. Nie zmieni to jednak faktu, że wraz ze zmianą gatunkowej tkanki przy okazji filmu Szybcy i wściekli 5, do serii przylgnęło jeszcze więcej nowych widzów, którzy pokochali to, jak absurdalna jest ta seria w takim wydaniu.
Jeśli mówimy o długoletnich filmowych seriach, to stagnacja i brak radykalnych decyzji może po prostu daną franczyzę pogrzebać (Marvel, może pora wyciągnąć wnioski?). Weźmy pierwszego Obcego od Ridleya Scotta, który imponował horrorowym klimatem w oparach science fiction, ale gdyby sequel Jamesa Camerona dalej próbował to naśladować, to trudno przewidzieć efekty. Zmiana gatunku pomogła jednak zdziałać cuda i po klasycznym filmie Scotta, dostaliśmy jeden z najlepszych w tamtym czasie filmów akcji z elementami science fiction. W Obcy - decydujące starcie pojawia się już więcej ksenomofrów, a bohaterowie na czele z Ripley nie pozostają bierni w starciu z zagrożeniem. Ogląda się to wybornie. Jest to swoją drogą wyjątkowa seria, która do każdej odsłony zatrudniała nowego reżysera, a ten mógł podejść do tematu według własnego uznania. Obcy 3 od Davida Finchera jest filmem z zupełnie innym klimatem, ale wciąż mamy poczucie - nomen omen - obcowania ze znaną nam serią.
Franczyza Alien nie miała zatem może radykalnych przejść, ale za to zdecydowanie odmienne podejścia do konwencji, budowało zupełnie inny klimat i odczucia. Widzę tu dużo podobieństw z serią Mission: Impossible, która przebranżowiła się z kina szpiegowskiego na widowiskowe kino akcji. Chociaż przy każdej części śledzimy losy Ethana Hunta i często powracają jego pomocnicy z poprzednich odsłon, to jednak jest ogromna różnica między tym, jak do filmu podszedł Brian De Palma, a potem Brad Bird w moim zdaniem najlepszej odsłonie serii - Ghost Protocol. Znaczące różnice są jednak widoczne nawet na przestrzeni sequeli, bo po jedynce przyszedł John Woo i chociaż to jest z kolei najsłabsza dla mnie część, to jednak odczuwalna była zmiana wizji i Mission: Impossible 2 postawiło na więcej absurdalnych motywów, które pewnie w tamtym czasie nie do końca były zamierzone. Wspomniane jednak Ghost Protocol staje się najlepszym Jamesem Bondem, jakiego mógłbym sobie wyobrazić - kreatywność, gadżety, precyzyjnie skrojona samoświadomość, która ani przez chwilę nie wchodzi na tereny parodii. Dzieło De Palmy z 1996 roku jest bardzo solidnym kinem szpiegowskim i przede wszystkim kultowym początkiem serii, ale dopiero te znaczące przejścia miedzy kolejnymi częściami, pozwoliły pchnąć we franczyzę nowe życie.
Obecnie przy Mission: Impossible działa Christopher McQuarrie, dla którego debiutujący 14 lipca film Mission: Impossible Dead Reckoning będzie trzecią częścią zrealizowaną w tej franczyzie, ale to nie oznacza, że nie otrzymamy kolejnego kroku w stronę rozwoju serii. Tradycyjnie otrzymamy na pewno nowe widowiskowe popisy, ale jak wskazują recenzje krytyków, nie zabraknie też ciekawego komentarza odnośnie Sztucznej Inteligencji, co może być w jakiś sposób odświeżające, że kaskaderskie wyczyny Toma Cruise'a nie tylko cieszyć będą nasze oczy, ale też zostawiają w nas na koniec seansu jakąś refleksję.
Z innych takich serii na poparcie moich tez, niech zostaną wspomniane Martwe zło, Mad Max, Halloween, Planeta Małp, trochę Terminator, a nawet Rambo. Najlepsze jest jednak to, że nie zawsze radykalne gatunkowe przejście musi się odbywać po kilku dekadach, bo Mission: Impossible wychodziło względnie regularnie i tak też się zmieniało. Spójrzmy też na wspomnianego Mad Maxa, który w swoim trzecim filmie z 1985 roku, nie przypominał w ogóle pierwszej odsłony z 1979. Dzieli te produkcje zupełnie inna poetyka, chociaż wciąż mamy poczucie obcowania z Mad Maxem. Sequele prócz tego, że tworzone są często w ramach "więcej, mocniej i szybciej", często też mają w sobie ambicję zrobienia czegoś odświeżającego. Tym bardziej ostrzę sobie zęby na kontynuację Jokera, która ma zrobić właśnie radykalne przejście i po dziele mocno inspirowanym twórczością Martina Scorsese, przyjdzie czas na musical.
Nie planowałem początkowo czynić w tym miejscu kolejnego prztyczka w stronę filmów Marvel Studios, ale ostatnio często dyskutuje się na temat zmęczenia kinem superbohaterskim. Gdybyśmy po raz kolejny oglądali Toma Cruise'a spuszczającego się na linkach do komputera w celu wykradnięcia haseł, to pewnie wszyscy byśmy ostatecznie się tym zmęczyli. Kino nie lubi próżni, a różnorodność tematyczna ma prawo zaistnieć także w obrębie najbardziej skostniałych serii filmowych. Warto czasem zaryzykować i zaskoczyć widzów, podobnie jak zrobiono to w przypadku Szybkich i wściekłych. To samo tyczy się zresztą nie tylko Marvela, ale też Gwiezdnych Wojen, a nawet serial Władca pierścieni: Pierścienie Władzy niekoniecznie zyskuje na nieudolnej próbie naśladowania stylu trylogii Petera Jacksona. Czasem dobrze jest mrugnąć okiem do widza, bo widz kocha to, co już dobrze zna, ale zbyt duża repetytywność potrafi na dłuższą metę zmęczyć każdego.