Komedie romantyczne - wizja szczęśliwej miłości czy zagrożenie?
Okres przedświąteczny to idealny czas, by wziąć pod lupę gatunek filmowy, którym wszystkie platformy streamingowe zasypują nas już od listopada. Poświęćmy zatem chwilę, by przeanalizować stereotypowe komedie romantyczne. Czy faktycznie są to jedynie niewinne filmy o szczęśliwej miłości, czy może jednak kryje się za nimi pewne niebezpieczeństwo?
Mówi się, że każda dziewczyna marzy o przystojnym księciu na białym koniu, który pewnego dnia przyjedzie po nią i uwolni ją z wysokiej wieży. I chociaż możemy bezskutecznie oszukiwać samych siebie, że tak nie jest, to gdy zastanowimy się, czemu z taką pasją sięgamy po komedie romantyczne, okazuje się, że wszystko sprowadza się właśnie do tego dziecięcego marzenia. Jednak czy nie mamy czasem wrażenia, że producenci filmowi nadmiernie to wykorzystują i bawią się naszą pierwotną potrzebą bycia kochanym, jednocześnie robiąc z nas emocjonalnych inwalidów?
Kto się czubi, ten się lubi
Nie możesz się dogadać z kolegą z pracy, który irytuje Cię do szaleństwa? Kocha Cię, tylko nie potrafi tego dojrzalej pokazać. Od miesięcy jeździsz tramwajem z chłopakiem, który bacznie Ci się przygląda? Poczekaj trochę, pewnie za miesiąc Ci się oświadczy. Znajomy przesyła Ci nieprzyzwoite zdjęcia? Podrywa Cię, daj mu szansę! Zapewne na pierwszy rzut oka wszystkie te sytuacje wydają się absurdalne. Czemu więc, oglądając komedie romantyczne, nabieramy się na coś, co w życiu codziennym wywołałoby w nas irytację, śmiech lub oburzenie?
Zjawisko to ma kilka wytłumaczeń. Po pierwsze, sięgając po tego typu filmy, czujemy, że spełniamy nasze dziecięce marzenia o miłości idealnej. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy nasze prawdziwe życie znacząco odbiega od wyznaczonego przez nas ideału. Wówczas zasiadamy przed telewizorem i zatracamy się w idyllicznej, sielankowej wizji świata, która odgradza nas od nieprzyjemności dnia codziennego.
Z drugiej strony, często wybieramy komedie romantyczne, zdając sobie sprawę ze wszystkich powyższych zarzutów, ponieważ czasem jedyne, czego potrzebujemy, to chwila beztroskiej przyjemności. A twórcy filmowi mają ogromną świadomość naszego zapotrzebowania na produkcje typu guilty pleasure, szczególnie zważając na brutalność i ponurość świata, który nas otacza. Nie chcemy przejmować się problemami obcych ludzi, nie chcemy przeżywać realnych rozterek. Jedyne, czego chcemy, to ładnych widoków, ładnych ludzi i miłej historii, która cieszy oczy i serce. Egoistyczne? Jak najbardziej. Ale do bólu prawdziwe.
Równouprawnienie zabija romantyzm
W prawdziwym życiu większość z nas chce przecież grać pierwsze skrzypce, chce mieć pełną kontrolę nad swoimi decyzjami i być panem swojego losu. Czemu zatem od 17 lat co roku większość dziewczyn wzdycha do To właśnie miłość? Komedii romantycznej, która niemal w całości bazuje na przeciwstawieniu pełnego władzy, manipulującego świata mężczyzn oraz biernego, czekającego na odrobinę uwagi świata kobiet. Samo założenie, na jakim opiera się fabuła tego filmu, że romantyczna miłość możliwa jest jedynie wtedy, gdy facet zachowuje się jak macho, a dziewczyna cierpliwie czeka na jego ruch i wyznanie miłości, jest przecież – i nie bójmy się tego określenia – seksistowskie.
Idealnie ukazuje to wątek Sarah (Laura Linney), która od lat bez wzajemności podkochuje się w swoim zabójczo przystojnym koledze z pracy, Karlu (Rodrigo Santoro). Pomińmy już fakt, że to jej szef – zdradzający swoją kochającą żonę z młodą sekretarką – w godzinach pracy radzi jej, by wzięła sprawy w swoje ręce. Jednak gdy w końcu, z inicjatywy chłopaka (Sarah nadal nie jest w stanie przemóc się i zaczepić onieśmielającego ją swoją urodą Karla) dochodzi między nimi do zbliżenia, do dziewczyny dzwoni jej chory psychicznie brat. Jak zachowuję się jej wymarzony kochanek? Ubiera się i wychodzi, a ich relacja kończy się na zawsze. Jeśli tak wygląda miłość, to ja podziękuję.
Po co rozmawiać? Bierzmy ślub!
Kolejny motyw, który jest nieodłącznym elementem komedii romantycznej, to natychmiastowy przeskok od „nie znam Cię” do „kocham Cię”. Weźmy na tapet chociażby wątek Jamiego (Colin Firth) i Aurelii (Lucia Moniz) z To właśnie miłość. Zdradzony przez swoją żonę, ubodzony w centrum swojego męskiego ego Jamie wyjeżdża do Francji, by odciąć się od życia. Mając dwie lewe ręce do absolutnie wszystkiego, zatrudnia pomoc domową, Aurielię – Portugalkę, która nie zna angielskiego. On czuje od niej ciepło ogniska domowego, którego nie zapewniła mu jego żona, a ona – perspektywę stabilności finansowej. Przez cały ten czas w ogóle ze sobą nie rozmawiają, co oznacza, że przecież nic o sobie nie wiedzą. A mimo to, czy kogoś jeszcze zdziwi, że w finałowej scenie Aurelia przyjmuje jego oświadczyny?
I chociaż w przypadku Aurelii niemal dosłownie odebrano jej głos, to biernych postaci kobiecych w To właśnie miłość jest jeszcze więcej. Dajmy na to historię Natalie (Martine McCutcheon), dziewczyny odpowiedzialnej za przynoszenie premierowi Wielkiej Brytanii herbaty i ciasteczek. Przez cały film, zarówno my, jak i pan premier (Hugh Grant) nie wiemy o niej nic, poza tym, że przeklina jak najęta i ma „ogromne uda”, na co wszyscy wokoło ochoczo zwracają uwagę. W tej sytuacji, by dodać nieco dramaturgii, premier zwalnia swoją asystentkę, by kilka dni później zrozumieć, że właściwie, to to była miłość!
I znowu, Natalie, jak większość dziewczyn w tym filmie, jest całkowicie bierna, skazana na ruch ze strony mężczyzny, dostępna na każde jego skinienie. Przekonanie o tym, że dziewczynka musi cierpliwie czekać na swojego księcia jest w nas wpajane od najmłodszych lat, więc nie można się dziwić, że to właśnie przyjmujemy za wyznacznik „romantyczności”. W związku z tym w głowie kotłuje mi się jedno pytanie – a gdyby tak zmienić narrację bajek, w których to książę wyczekiwałby swojej zbawicielki? Czy z takiego scenariusza również wyszłaby dla nas satysfakcjonująca komedia romantyczna?
Najlepsze komedie romantyczne
Emocjonalna pułapka
Happy end. Nieważne, co by się nie działo, komedia romantyczna musi zakończyć się szczęśliwie. Jedni powiedzą, że przecież po to właśnie ona jest. Trzeba jednak pamiętać, że nie dla wszystkich jest to jedynie bezwartościowy wypełniacz czasu. Niejedne badania udowodniły, że wiele z nas postrzega tę kategorię filmową jako wyznacznik, jak powinien wyglądać szczęśliwy związek. Zatem w momencie, w którym dla bohaterów wszystko kończy się długim i szczęśliwym życiem, po drugiej stronie ekranu widz zostaje sam ze swoimi problemami.
Jednak nie tylko jego oczekiwania wobec potencjalnego partnera zostają zawyżone. To samo dzieje się bowiem w przypadku jego samego. Czy znacie jakąś komedię, w której ona pracuje w kiosku, a on na budowie? A może znacie taką, w której bohaterom siła wyższa poskąpiła urody? I znowu – można przecież zwalić całą winę na fakt, że komedie są właśnie od tego, by pokazywać szczęśliwe życie. Ale wychodząc z takiego założenia dochodzimy do wniosku, że szczęśliwe życie należy się tylko dobrze usytuowanym, atrakcyjnie wyglądającym przedstawicielom klasy wyższej. A co z historiami osób mniej uprzywilejowanych? Idąc tym tropem, zakładamy, że ich życie nie ma szansy wyglądać jak komedia romantyczna, bo przecież nikt nie chciałby takiej oglądać.
Opinii, jaką przedstawiłam, bardzo często zarzuca się brak wrażliwości czy romantyzmu. Zastanówmy się jednak przez chwilę, czy naprawdę to, co proponują nam komedie romantyczne, chcemy nazywać romantyzmem? Czy uprzedmiotowienie kobiet i nierówności społeczne mają dla nas większe znaczenie niż dojrzała, wartościowa relacja, która może i nie jest na każdym kroku usłana pluszowymi serduszkami, ale jest trwalsza i ma większe prawdopodobieństwo przetrwania? Pamiętajmy o tym szczególnie teraz, kiedy wysyp świątecznych komedii romantycznych jest podyktowany niczym innym, jak ogromnym na nie zapotrzebowaniem i przeświadczeniem twórców, że to właśnie to, co chcemy oglądać.