Lars von Trier – od Dogmy 95 do legendy kina. Twórczość reżysera cz. 2
Po ogromnym sukcesie Przełamując fale nazwisko Larsa von Triera stało się jednym z najgorętszych w filmowej Europie. Charyzmatyczny reżyser oczarował publiczność, zyskał sobie przychylność krytyków oraz wzbudzał zainteresowanie swoją publiczną kreacją.
Twórca nie spoczął na laurach i zaraz po Przełamując fale zabrał się za produkcję drugiego sezonu Królestwa. Jednak wciąż wisiało nad nim widmo manifestu – Dogmy 95. Trzy lata po jego wprowadzeniu pierwszym filmem z certyfikatem zostało Festen Thomasa Vinterberga, przyjaciela Larsa von Triera oraz współtwórcy manifestu. Reżyser nie dał na siebie długo czekać i tego samego roku, czyli 1998, premierę miał najbardziej utożsamiany z Dogmą 95 film – Idioci. Scenariusz powstał zaledwie w 4 dni i tradycyjnie tematyka produkcji wywołała istną lawinę kontrowersji oraz dyskusji.
Co było takie szokujące w Idiotach? Duńczyk przedstawił grupę młodych ludzi, którzy założyli swoją komunę w willi wujka jednego z nich. W ramach protestu społecznego postanowili udawać osoby upośledzone umysłowo i korzystać ze wszystkich przywilejów osób niepełnosprawnych. Młodzi obserwowali i badali reakcje innych ludzi, często wywołując w nich litość i strach. Prowokowali wiele niezręcznych i przykrych incydentów. Był to ich sposób na odnalezienie wolności czy nawet próba odnalezienia się w świecie. Sytuacja skomplikowała się, kiedy do komuny dołączyła nieśmiała Karen. Dziewczyna nie rozumiała zachowania grupy. Stała się katalizatorem wszystkich kolejnych wydarzeń i przyczyniła się do upadku komuny.
Lars von Trier – od eksperymentu do Dogmy 95. Twórczość reżysera cz. 1
Idioci wzbudzili wiele skrajnych emocji. Z jednej strony film oburzał oraz denerwował, a z drugiej zachwycał poprzez zrozumienie bohaterów i ich formy buntu. Jednym z największych atutów dzieła była jego surowa forma. Produkcja konsekwentnie została poprowadzona według zasad Dogmy 95, dzięki czemu historia zyskiwała dodatkową warstwę naturalizmu. Fantastycznie poprowadzeni zostali również aktorzy. Jedną z głównych ról zagrał Nikolaj Lie Kaas (Bracia, Jeźdźcy Sprawiedliwości) – późniejsza gwiazda duńskiego kina. Idioci otrzymali nominację do Złotej Palmy w Cannes oraz nominację Europejskiej Akademii Filmowej dla Larsa von Triera dla najlepszego scenarzysty.
W 2000 roku reżyser zwieńczył trylogię Złotego Serca filmem Tańcząc w ciemnościach. Historia Selmy (w tej roli rewelacyjna Björk!), emigrantki z Czechosłowacji, która przyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, żeby zarobić na operację oczu swojego syna, poruszyła serca zarówno widzów, jak i krytyków. Selma pracuje do utraty tchu w fabryce, żyje najskromniej, jak się tylko da, a każdego zarobionego dolara odkłada dla swojego dziecka. Niestety, sama zaczyna tracić wzrok. Wie jednak, że praca jest jedyną szansą dla jej syna. Oszukuje więc swojego pracodawcę oraz lekarza i nie przestaje pracować. Jedyną odskocznią dla kobiety są musicale.
Przy Tańcząc w ciemnościach Duńczyk odszedł od zasad manifestu. Nadal kręcił "z ręki", ale podłożył dźwięk przy produkcji. Mimo wszystko film ma typowy klimat dla twórczości Larsa von Triera. Co ciekawe, jest musicalem, co idealnie wpasowało się w formę. Za ten sukces odpowiada również Björk, która skomponowała oraz zaśpiewała wszystkie filmowe piosenki. Utwory nie są jedynie melodycznym dodatkiem – dzięki rewelacyjnym tekstom pozwalają nam lepiej poznać Selmę, jej marzenia oraz wszystkie obawy.
W poprzedniej części opisywałam, w jaki sposób Lars von Trier traktował swoje aktorki oraz jak mocno współpracę z nim odchorowała Björk. Nie zmienia to faktu, że artystka wypadła w roli Selmy po prostu bezkonkurencyjnie. Jej delikatność oraz dobro widać w każdym geście i słychać w każdym słowie. Nic więc dziwnego, że kreacja artystki zachwyciła jury w Cannes – na jej konto powędrowała Złota Palma. Sam film również zyskał przychylność jurorów, a Lars von Trier nareszcie doczekał się Złotej Palmy za najlepszy film. Oprócz tego produkcja zdobyła wiele nominacji, z czego najważniejsze dotyczyły Oscarów, Złotych Globów czy Cezarów. Tańcząc w ciemnościach zdobyło również cenne nagrody, w tym Satelitę za najlepszą piosenkę oraz cztery nagrody Europejskiej Akademii Filmowej, m.in. za najlepszy film oraz najlepszą aktorkę.
Do trylogii Złotego Serca zaliczamy produkcje: Przełamując fale, Idioci oraz Tańcząc w ciemnościach. Ich punktem wspólnym były oczywiście pełne dobra i skore do poświęceń bohaterki. Bess, Karen oraz Selma, idąc za głosem serca, były w stanie oddać wszystko i wyrzec się własnego szczęścia. Mimo że często ich historie nie były zawiłe scenariuszowo, to Lars von Trier potrafił nawet te najprostsze i najłatwiejsze do przewidzenia opowiedzieć w takich sposób, aby oczarować widzów. Każda z bohaterek z trylogii Złotego Serca zdaje się być postacią z greckiej tragedii. Od początku zdajemy sobie sprawę, że to, co się dzieje, nie ma prawa skończyć się dobrze, ale mimo wszystko żarliwie im kibicujemy. Do samego końca.
Wydawało się, że Duńczyk postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i nie będzie mu łatwo dorównać poprzednim tytułom. Jednak już w 2003 roku pobudził apetyt świata filmowego krótką produkcją lawirującą między dokumentem a fabułą – Pięć nieczystych zagrań. Do projektu zaprosił swojego byłego nauczyciela Jorgena Letha. Dał mu za zadanie przerobienie swojego słynnego filmu Człowiek idealny z 1969 roku na pięć różnych sposobów. Oczywiście zasady narzucał sam Lars von Trier. Wiedząc, czego Jorgen Leth nie lubi, specjalnie stawiał przed nim takie wyzwania, prowokując go. Cały czas miał nadzieję, że mistrz się potknie i stworzy kiepski film. Jednak Pięć nieczystych zagrań było tylko preludium do innej produkcji, która pojawiła się w tym samym roku i stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych dzieł duńskiego reżysera. Mowa oczywiście o rewelacyjnym Dogville.
Grace (Nicole Kidman), uciekając przed gangsterami, odnajduje schronienie w małym miasteczku. Dziewczyna jest obca dla małej społeczności. Mieszkańcy doskonale zdają sobie sprawę ze swojej przewagi nad nią, więc dziewczyna coraz częściej doświadcza nadużyć władzy. Ma ciężką pracę, notorycznie staje się obiektem molestowania, a w późniejszym czasie również gwałtu. Jeden z młodych mężczyzn w miasteczku, Tom Edison (Paul Bettany), jest w niej szaleńczo zakochany. Początkowo obdarza ją opieką i dba o jej bezpieczeństwo. Z czasem, widząc, że inni biorą od Grace to, co chcą (zawsze wbrew jej woli), zmienia swoje podejście i również ją wykorzystuje. W pewnym momencie w dobrej i cierpliwej Grace emocje wezmą górę i dziewczyna brutalnie zemści się na mieszkańcach miasteczka.
Motyw zemsty jest właśnie najmocniejszym momentem produkcji. Widziałam cierpienie Grace, współczułam jej i szczerze nienawidziłam mieszkańców miasteczka. Kiedy dziewczyna wzięła odwet i brutalnie odpłaciła się za wszystko, czego doświadczyła, odczuwałam satysfakcję niewiele mniejszą od tej, która przepełniała Grace. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że to nie jest w porządku i że emocje, które we mnie buzowały, są po prostu złe i nieetyczne. Czy zachowując się w ten sposób, Grace nie zniżyła się do poziomu swoich oprawców? Czy dziewczyna miała prawo sama wymierzać sprawiedliwość? Na te pytania bardzo trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź, a Lars von Trier mistrzowsko pokierował historią właśnie w taki sposób, aby zostawić widzów z tak zwanym kacem moralnym. Dogville zdecydowanie zalicza się do filmów, które poruszyły mnie najmocniej.
Poza rewelacyjną fabułą oraz świetnymi kreacjami aktorskimi (nawet przekonałam się tutaj do Nicole Kidman, za którą nie przepadam), Dogville wyróżnia się także scenografią. Duński reżyser postawił na ciekawe rozwiązanie. Całość nagrywana była w wielkiej hali, a zamiast typowej scenografii na podłodze narysowano kredą umowne granice domków w miasteczku. Rekwizytów również było mało. Lars był mocno zainspirowany teatrem telewizji oraz prostym i oszczędnym teatrem Bertolta Brechta. Umowność scenografii na początku zaskakuje, ale bardzo szybko widz się do tego przyzwyczaja. Oczywiście, dodane są również efekty dźwiękowe – kiedy aktorzy otwierają niewidzialne, umowne drzwi, słychać ich skrzypienie.
To, że nowy film Larsa von Triera oficjalną premierę miał w konkursie głównym na festiwalu w Cannes, stało się już tradycją. Nie inaczej było z Dogville. Dzieło doczekało się również wielu innych nominacji oraz nagród, co również przestało kogokolwiek dziwić. Jednak tutaj reżyserowi lekko powinęła się noga. W związku z kontrowersjami wokół atmosfery na planie zdjęciowym (więcej na ten temat w pierwszej części) Nicole Kidman zrezygnowała z udziału w kontynuacji Dogville. Być może zmiana głównej aktorki, powtórzenie zabiegu z umownością scenografii i słabszy scenariusz przyczyniły się do średniego odbioru Manderlay w 2005 roku. Dalsze perypetie Grace (w tej roli tym razem pojawiła się Bryce Dallas Howard) oraz jej ojca nie oczarowywały już swoją innowacyjnością. Przeciwnie, wydawało się, że forma doskonale znana z Dogville, bardzo tutaj ciąży. Nie zmienia to faktu, że prawdopodobnie, gdybyśmy nie otrzymali wcześniej Dogville, Manderlay wzbudziłby dużo większy zachwyt. Tradycyjnie film miał swoją premierę na festiwalu w Cannes i zdobył wiele nominacji. Niestety, w porównaniu do poprzednich produkcji było ich dużo mniej.
Długo przyszło widzom czekać na kolejne arcydzieło firmowane nazwiskiem von Triera. Artysta był już zmęczony nieustannymi sukcesami (tylko Lars von Trier może być zmęczony sukcesami) oraz rosnącymi wymaganiami względem kolejnych produkcji. Z miłości do kina nie da się jednak tak po prostu wyleczyć, więc w ramach odpoczynku od ambitnej twórczości Duńczyk wziął się za produkcję lekkiej i prostej komedii. Niestety, projekt niespecjalnie się udał i Szef wszystkich szefów z 2006 roku właściwie jednogłośnie uchodzi za najgorszy film w dorobku reżysera.
W 2009 roku Lars von Trier wrócił do Cannes z głośną premierą, którą udowodnił, że wciąż jest w formie i nadal potrafi stworzyć mocne i dobre kino. Antychryst wzbudził w widzach wiele emocji, a twórca z radością zacierał ręce, że ponownie udało mu się włożyć kij w mrowisko. W trakcie premiery festiwalowej obraz został wygwizdany przez część publiczności. Kilkoro widzów opuściło salę projekcyjną.
Co ciekawe, przy scenariuszu do Antychrysta Lars von Trier nawiązał współpracę z Andersem Thomasem Jensenem (jednym z najlepszych duńskich scenarzystów oraz reżyserem takich filmów jak: Jabłka Adama, Zieloni rzeźnicy czy Jeźdźcy Sprawiedliwości). Relacje zawodowe między twórcami były dość napięte. Anders Thomas Jensen stał się kolejnym artystą, który zwrócił uwagę na trudną współpracę z Larsem. Po premierze Antychrysta nigdy więcej razem nie współpracowali. Jensen wspominał w wywiadach, że von Trier publicznie go obrażał oraz krytykował jego scenariusze.
W Antychryście głównymi bohaterami są znany psychiatra oraz jego młoda żona. W trakcie uprawiania namiętnego seksu para nie zauważa, że ich małe dziecko wypada przez okno. Jego śmierć odbija się mocno na życiu małżeństwa. Para wyjeżdża do domku na odludziu, aby przepracować swoją tragedię oraz zmierzyć się ze swoimi największymi lękami. Zestawienie już w pierwszej scenie miłości i pożądania ze śmiercią otwiera cały wachlarz możliwości interpretacyjnych filmu. Wydawać by się mogło, że Antychryst został już przeanalizowany na każdy możliwy sposób, a z własnego doświadczenia zdążyłam już zauważyć, że niemal każda osoba, którą o ten film zapytałam, interpretuje go zupełnie inaczej.
Może warto przy Antychryście popłynąć razem z nim? Odłożyć na bok żmudną interpretację, ale za to dać się porwać bohaterom oraz sytuacjom, które ich spotykają? Produkcja pozwala w siebie wsiąknąć, a ja jako widz czuję, że tonę w całej palecie emocji. Czy to jest właśnie istota kina? Antychryst przeraża i trzyma w napięciu do ostatniej sceny. Przede wszystkim próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak poradzić sobie ze stratą i winą. Nie da się nie wspomnieć o Charlotte Gainsbourg i Willemie Dafoe, których kreacje aktorskie są doskonałe. Ich zmagania z bólem, rozpaczą oraz autodestrukcją chwytają za serce. Jednak mimo wszystko, biorąc pod uwagę specyficzny charakter Larsa von Triera, przeszło mi kiedyś przez myśl, czy on najzwyczajniej w świecie nie prowadzi widzów w pole, a sam świetnie się bawi, widząc coraz to wymyślniejsze analizy jego twórczości.
W przypadku Antychrysta twórca zrezygnował z minimalizmu na rzecz bogactwa stylistycznego i plastycznej formy. Na pewno było to bardzo odświeżające dla artysty i stało się kolejnym etapem w jego filmografii. Mamy tutaj również polski akcent. Efekty specjalne do Antychrysta powstały w Polsce, w studiu Platige Image. Najwyraźniej wizualna strona dzieła filmowego przypadła Duńczykowi do gustu, ponieważ kolejny film w jego karierze – Melancholia z 2011 roku reklamowana była hasłem: „to będzie piękny koniec świata”.
W związku ze skandalem na festiwalu filmowym w Cannes przy promocji Melancholii (więcej na ten temat w części pierwszej), była to ostatnia premiera tego reżysera, która brała udział w konkursie o Złotą Palmę. Niestety, nagrodę otrzymała tylko Kirsten Dunst jako najlepsza aktorka. Produkcja zachwyciła jednak Europejską Akademię Filmową (nagrody za najlepszy film, najlepsze zdjęcia oraz najlepszą scenografię) oraz Amerykańskie Stowarzyszenie Krytyków Filmowych (nagrody za najlepszy film oraz najlepszą aktorkę).
Melancholia to prawdziwa uczta dla oczu. Zgodnie z hasłem reklamowym film jest piękny, wręcz hipnotyzujący. Dużo w nim czułości, refleksji oraz właśnie melancholii. Lars von Trier stworzył arcydzieło o końcu świata. Kino katastroficzno-psychologiczne, a do tego bardzo osobiste. Intymność jest tutaj niemalże namacalna, a zbliżająca się zagłada coraz bardziej daje o sobie znać i intensywniej wpływa na bohaterów.
Po raz kolejny reżyser na pierwszym miejscu postawił emocje, próbę zmierzenia się z nieuniknionym oraz relacje międzyludzkie. Głównymi bohaterkami filmu są siostry (w tych rolach Kirsten Dunst oraz Charlotte Gainsbourg), które poznajemy w momencie, kiedy młodsza z nich wychodzi za mąż. Właśnie tego dnia okazuje się, że do Ziemi zbliża się inna planeta (nazwana później Melancholią), która prawdopodobnie ją zniszczy. Strach przed śmiercią oraz poczucie bezsilności są bardzo intensywne. Odważę się stwierdzić, że ma to związek z fobiami artysty, który doskonale zna uczucie panicznego lęku. Wbrew temu klimat obrazu jest bardzo spokojny, momentami usypiający swoją powolnością. Tak jakby pogodzenie się ze śmiercią było tylko kwestią czasu.
- 1 (current)
- 2