Łowca nagród, czyli powrót dobrej zabawy i klasycznej telewizji. Polowanie na demony wróci do mody?
Każdego roku streaming oferuje setki nowych produkcji, ale czy nie mieliście wrażenia, że wszystko to już gdzieś było? Łowca nagród chociaż czerpie inspiracje od poprzedników i kultowych dzieł, to oferuje coś innego. W jaki sposób? Podobnie do Reachera - wraca do korzeni.
To cytat kojarzący się z grupą wiekową, do której zdecydowanie nie przynależę. A jednak gdy wieczorem przeglądam serwisy streamingowe, właśnie ta myśl pojawia mi się w głowie. Nie przeżyłem czasów komuny, nie poczułem octowego smaku PRL-u, a jednak mam wrażenie uczestniczenia w nieśmiesznym streamingowym LARP-ie wzorowanym na tamtym czasach. W sklepach był wówczas bardzo ograniczony wybór. Tak samo jak teraz na streamingu.
Niby Netflix i pozostałe serwisy dodają każdego roku multum różnorodnych produkcji, ale większość można skategoryzować w podobny sposób. Mamy: popularne IP, najczęściej bazujące na komiksach lub bestsellerowych książkach, fantasy lub produkcje romantyczne, do tego głupkowate komedie skierowane do bardzo konkretnej grupy odbiorców (na przykład nastolatków) albo poważne dramaty celujące w nagrody Emmy. Jest też niezdrowy wysyp takich samych seriali szpiegowsko-polityczno-thrillero-kryminalnych.

Mam wrażenie, że w przeszłości wybór był bardziej różnorodny. Seriale różniły się od siebie tematyką i gatunkami. Nie z tego świata, czyli średniobudżetowy tasiemiec, emitowano w podobnym czasie co Breaking Bad i Rodzinę Soprano. Każdy znalazł coś dla siebie. Teraz poszukiwanie ciekawego tytułu trwa tyle, co jego seans.
Wśród tych wszystkich pozbawionymi polotu romansideł, pseudoszpiegowskich akcyjniaków i dramatów, od których dostaje się depresji, wyróżnia się Łowca nagród od Prime Video. To produkcja, która nie miała zbyt głośnej promocji, a jednak pewnego dnia wyskoczyła na stronie głównej. Ten serial działa jak maszyna czasu. Można go włączyć, rozsiąść się wygodnie na kanapie, a potem przenieść swój umysł kilka(naście) lat w przeszłość, gdy nie trzeba było zastanawiać się nad tym, czy Ameryka dokona inwazji na Grenlandię.

Łowca nagród, czyli powrót do telewizyjnych korzeni
Przed laty w ramówce królowały seriale proceduralne, w których bohaterowie w każdym odcinku rozwiązywali jedną sprawę, a w tle rozgrywała się historia sezonu. I streaming do tego powrócił. Teraz modne (i opłacalne) jest tworzenie sześcio- lub ośmioodcinkowych seriali, które nie pozwalają sobie na wiele wątków pobocznych i opowiadają konkretną opowieść. Nie mówię, że to coś złego, ale przydałoby się trochę różnorodności. Nie bez powodu Arrowverse czy Nie z tego świata miały rzesze fanów. Fandomy obu tych uniwersów są nadal aktywne.
Wielką siłą seriali proceduralnych było to, że prosta fabuła pozwalała na budowanie świata, a także rozwijanie głównych bohaterów i relacji między nimi. Dzięki temu publiczność zżywała się z protagonistami. Fabuła nie skupiała się na ratowaniu świata lub ludzkim dramacie, a na polowaniu na demony lub eliminowaniu bandziorów. Nie chodziło o pieczołowicie zaplanowaną przez scenarzystów intrygę, ale o dobrą zabawę. Tu już bezpośrednio odnoszę się do Nie z tego świata. Śledzenie cotygodniowych przygód braci Winchester było jak gadanie przez FaceTime z kumplami opowiadającymi o szalonych przygodach, w które trudno uwierzyć. Kiedy fabuła schodziła na dalszy plan, światło reflektorów padało na głównych bohaterów. To oni byli gwiazdami. I to dla nich oglądało się ten serial.

To pierwsza wielka zaleta Łowcy nagród od Prime Video. Każdy kolejny odcinek ogląda się z zaangażowaniem, ponieważ historia nie wymaga rozpisywania wszystkiego na tablicy czy wchodzenia w wątki na Reddicie z licznymi teoriami. Jest prosta jak budowa cepa, ale ta prostota angażuje. Hub Halloran w wykonaniu Kevina Bacona to fantastyczna postać. Fantastyczna, bo specyficzna, ale konkretna. Nie ma tu silenia się na odcienie szarości, budowanie skomplikowanego portretu psychologicznego. To typowy twardziel z Południa, który przypomina archetyp współczesnego kowboja. Jeździ od miejsca do miejsca ze strzelbą na ramieniu, zajmuje się polowaniem na demony, odpali papierosa, rzuca chwytliwymi one-lineremi i fajrant. Podobny schemat ma Reacher, który również podbił serca publiczności swoją prostotą i nawiązaniem do czasów, gdy gwiazda filmów akcji nie musiała uczestniczyć w przesadnie skomplikowanej intrydze. Wystarczało, że fajnie wyglądała, miała "cool" ubrania i rzucała jeszcze bardziej "cool" tekstami. Oczywiście Łowca nagród pogłębia postać Huba. Mężczyzna nie jest tylko małomiasteczkowym kozakiem, bo dźwiga potężny bagaż emocjonalny, wielki grzech na sumieniu. Ma toksyczną relację z byłą żoną i nie potrafi dogadać się z własnym synem. Nikt jednak nie próbuje udawać, że jest to najważniejsze w serialu lub stanowi jego siłę.
Kiedy "wady" to tak naprawdę zalety
Inną zaletą Łowcy nagród jest polowanie na demony. Przypomina to Nie z tego świata i Buffy: Postrach wampirów. Po drodze było też kilka innych produkcji, na przykład serialowe Shadowhunters dla nastolatków albo Ash kontra martwe zło, które przemawiało bardziej do fanów absurdalnych, pastiszowych produkcji w stylu Sama Raimiego. Łowca nagród czerpie garściami z tego gatunku, a scenarzyści wiedzą, że siedzą na żyle złota. Nie z tego świata trwało przez ponad dekadę, liczyło setki odcinków, a tematyka demonów wcale się nie wyczerpywała. Serial Prime Video też ma potencjał na wiele sezonów. Platforma najpierw przemówiła nostalgicznie do fanów kina akcji z lat 80., a teraz niczym Lilith nęci entuzjastów polowań na potwory.
Na dalsze sezony wskazuje samo zakończenie pierwszego, które zawiera cliffhanger. Jego bezczelność przypomniała mi najlepszy czasy "starej telewizji". Micha mi się cieszyła, gdy zobaczyłem, że akcja została urwana w połowie, a ja będę musiał czekać na dalszy ciąg. Kiedyś jednak czekało się rok, a nie po dwa, trzy lata jak obecnie. Mam nadzieję, że Łowca nagród przełamie i ten schemat.
Seriale podobne do Łowcy nagród
Ten serial ma wiele wad. Jest naprawdę, ale to naprawdę głupi. Fabuła jest prosta, krótka i przewidywalna. Odcinki skupione na polowaniu na demony zaczynają się i kończą tak samo. Demon kogoś zabija, potem szuka kolejnej ofiary, a Hub pojawia się na miejscu i pacyfikuje w ten lub inny sposób. Nie z tego świata podchodziło do tego kreatywniej, bo demony trzeba było często wypędzać. W Łowcy nagród wystarcza stare dobre dziewięć milimetrów, strzelba albo piła łańcuchowa. Nie dało się złożyć wyraźniejszego hołdu dla Martwego zła. Mamy dużo kątów holenderskich, kreatywnych ujęć, zabawy z kamerą. Łowca nagród to zastrzyk bezpardonowej rozrywki. Jest szybko, głupio i intensywnie, ale czy to coś złego? Czy to źle czerpać radość z prostych rzeczy? Moim zdaniem wcale nie.
W każdej scenie widać ogromną pasję, serce i miłość do starszych dzieł. Fantastyczne są efekty praktyczne. Gore robi ogromne wrażenie i stoi na kinowym poziomie. Jest brutalnie, krwawo i mięsiście w najgorszym i najobrzydliwszym znaczeniu tych słów. Hub to typowy samolubny gnojek, którego da się jednak nie lubić z powodu ogromnej charyzmy (wielka zasługa nieśmiertelnego Kevina Bacona). Chwilami ma się go dość, ale zawsze mu kibicujemy. Z kolei jego finałowa decyzja mnie zaskoczyła, choć wcale nie powinna. Była zgodna z jego charakterem, ale ja również dałem się omamić temu czarusiowi.

Łowca nagród jest przykładem klasycznego, staromodnego serialu rodem z CW. Ma też fatalne efekty specjalne przywołujące na myśl rok 2005. I bardzo dobrze. To część specyficznego uroku, tak dalekiego od wszystkiego, co oferuje sterylny, bezpieczny streaming. Mam szczerą nadzieję, że to po prostu efekt niskiego budżetu, bo jeśli tak, to szanse na kontynuacje wzrosną. To serial, który w końcu może potrwać przez kilka sezonów i zbudować wierną społeczność fanów. Potrzeba do tego tylko regularności i znajomości własnej widowni, a wydaje się, że Łowca nagród ma to w małym paluszku. Rodzina Halloranów ma potencjał na dalszy rozwój, bo każda z tych postaci jest jakaś. Da się ich lubić, nie lubić, kibicować albo i nie, ale wywołują oni emocje. Cały serial je wywołuje - czy to szeroki uśmiech, gdy Hub odpala piłę łańcuchową, czy pacnięcie ręką w czoło, kiedy walka z potężnym demonem trwa pół minuty i kończy w absurdalnie śmieszny sposób.
Serial, którego potrzebujemy
Łowca nagród to wspaniała rozrywka dla fanów lub osób, które świadome są tego, w jakie bagno wdeptują. To tania, ale stworzona z pasją i kunsztem, inspirująca się prawdziwymi ikonami kina produkcja, która powraca do korzeni seriali telewizyjnych rodem z CW i oferuje konkretne, charakterystyczne postaci, specyficzny ton całości i banalną fabułę, która jest tylko pretekstem do tego, żeby Kavin Bacon mógł rzucić kozackim tekstem w towarzystwie swojej jeszcze bardziej kozackiej mamy ze strzelbą w łapie.
W dobie kryzysu klimatycznego, wojen handlowych i kinetycznych, a także całej tej zawieruchy, która obecnie panuje na świecie, dobrze jest znaleźć serial, który pozwala się w pełni odmóżdżyć, a który nie jest też kolejną typową komedyjką lub romansidłem. Dobrze jest mieć wybór! Łowca nagród to produkcja stworzona z pasji przez prawdziwych fanów tego typu rozrywki i skierowana do osób, które tęsknią za dawnym krajobrazem telewizji. Mam nadzieję, że więcej serwisów pójdzie tym śladem, a produkcja z Kevinem Baconem odniesie sukces.

