Mark Webber: Woody Allen i Jim Jarmusch pomogli mi wykreować własną wizję tego, jakim jestem artystą
Mark Webber jest bardzo ciekawym reżyserem, który nie zostawił grania ogonów u znanych reżyserów tylko dlatego, że miał taki kaprys. Twórca rzeczywiście chce powiedzieć coś więcej swoimi obrazami.
Marka Webbera widzowie w Polsce mogą kojarzyć przede wszystkim z filmu Scott Pilgrim kontra Świat, ale takie występy już dawno ma za sobą. Po zagraniu ogonów u Jima Jarmuscha czy Woody'ego Allena, postanowił sam sięgnąć po kamerę i stanąć po drugiej stronie. Takich jak on w Stanach Zjednoczonych nie brakuje. Takich, którzy przestali zadowalać się drobnymi występami i zaczęli sami być swoimi szefami. Jednak trudno ostatecznie odnaleźć twórców, którzy pozostawiają na sztuce filmowej choćby najmniejszy wpływ. Webberowi się ta sztuka zdecydowanie udaje.
Filozofia Webbera odczuwalna jest nie tylko w słowach wypowiadanych przez niego z ekscytacją, ale przede wszystkim w jego filmach. Nie skupia się na powielaniu historii, zasłyszanych gdzieś podczas kolacji w restauracji. Jako reżyser stawia na osobiste doświadczenia i tworzy na ekranie pewną rzeczywistość, którą bardzo łatwo jest przyrównać do jego prywatnego życia. Tego bowiem dotyczy właśnie zasada radykalnego realizmu. Webber przenosi na ekran jedynie własne doświadczenia, zatem nie dziwi fakt, że często na ekranie swoich filmów występuje u boku członków swojej rodziny. O tych i wielu innych rzeczach miałem okazję porozmawiać z samym zainteresowanym.
Michał Kujawiński: To twoja pierwsza wizyta w Polsce? Miałeś kiedyś okazję doświadczyć uroków - mówię to bez ironii, którą mogliby wyczuć czytelnicy - naszego kraju?
Mark Webber: To mój drugi raz. Byłem wcześniej na Off Camera w Krakowie. Jestem dużym szczęściarzem i jestem bardzo wdzięczny, że mam możliwość podróżowania po całym świecie. Ten wydaje mi się być bardzo wielki, a ja przecież jestem tak mały. Uważam, że to świetnie móc przeżywać rzeczy, które są zupełnie inne. Tu jest zupełnie inaczej niż w Stanach Zjednoczonych. I ja doceniam te różnice, więc tak. Uwielbiam tu być.
Jesteś aktorem, ale śmiało w pierwszej kolejności można teraz nazywać ciebie reżyserem. Dlaczego zdecydowałeś się stanąć po drugiej stronie kamery, co było motywacją w dokonaniu tego ruchu?
Tak, podjąłem takie wyzwanie. Jako aktor miałem szczęście pracować ze świetnymi reżyserami, takimi jak Jim Jarmusch, Thomas Vinterberg, Woody Allen - oni naprawdę pomogli mi wykreować własną wizję. To, jakim jestem artystą. To była dla mnie naturalna kolej rzeczy; im starszy się stawałem, tym chciałem mieć trochę więcej kontroli w odkrywaniu rzeczy, wreszcie mieć możliwość opowiadania własnych historii. Chciałem być za nie odpowiedzialny. Gdy zajmowałem się swoim pierwszym filmem, starałem się nie patrzeć w przeszłość i znaleźć coś własnego, to było naprawdę niesamowite doświadczenie.
Twoja twórczość wyróżnia się koncepcją radykalnego realizmu. Skąd chęć podążania właśnie taką ścieżką?
Początkowo byłem pod wpływem wielu znakomitych filmów, które wydarzyły się w historii kina. Od francuskiej Nowej Fali, aż do Dogmy 95. Miałem okazję zagrać w filmach uznanych reżyserów, to wiele dla mnie znaczy do dziś. Uwielbiam oglądać coś, co wydaje mi się zupełnie inne, nowe, wykraczające poza schematy. Doświadczałem tego wszystkiego i miałem obsesję na punkcie autentyczności, realizmu i prawdziwych emocji, więc pomyślałem "okej", czas coś z tym zrobić. Jako aktor również lubiłem zatracać się w roli, stwierdziłem więc "stwórzmy najlepsze środowisko pracy dla mnie, bym mógł po prostu żyć tą rolą i komunikować się z prawdziwymi ludźmi, mieć z nimi relację i pomagać im w doskonałych występach. Wszystko oczywiście w obrębie języka filmowego. Wspomniana przez ciebie koncepcja rozkwitła w drugim moim filmie The End of Love, który stworzyłem z moim synem Isaakiem.
Lubisz improwizację i odchodzenie od scenariusza. Jak wiele z tego, co widzimy na ekranie, jest improwizowane?
Dla każdego filmu jest to inna proporcja, ale zwykle odpowiadam wtedy, że wielu ludzi jest naprawdę zaskoczonych, że rzeczy, które wydają im się improwizowane, tak naprawdę były w scenariuszu i były pod tym kątem bardzo dopracowane, aby poza niego nie wykraczały. Z kolei zupełnie odwrotnie postrzegają te sceny, które rzeczywiście były improwizowane. Myślę, że proporcja w moich filmach to zazwyczaj 80% scenariusza do 20% scen improwizowanych. Wiele rzeczy rodzi się z dialogów, które były improwizowane, ale samo zaplanowanie sceny i konkretnej sytuacji, zawsze odbywa się na etapie pisania skryptu. Wiemy więc, że musimy wejść do pokoju i sprawić, że jako widz poczujesz jakąś emocję. Tworzymy scenę i próbujemy kilka razy, aż ta sztuka się uda. Zdałem sobie sprawę, że to oddziałuje na ludzi. Wcześniej miałem okazję porozmawiać o wielkich franczyzowych filmach, że to, jak sobie świetnie radzą, związane jest z tym, że zatrudniają świetnych artystów i pozwalają na te momenty improwizacji, które pomagają oddzielić je od tych, które są ściśle w scenariuszu. Bardzo interesujące jest to, co robi improwizacja. Jest naprawdę blisko rzeczywistości, bo nie myślisz o tym zbyt wiele. Jako człowiek masz szansę się z tym utożsamić i to moim zdaniem jest najlepszą rzeczą, którą mogę tworzyć w swoich filmach.
Chyba od zawsze trwa dyskusja dotycząca tego, jak filmy mogą oddziaływać na człowieka. Jesteś zdania, że kino współcześnie może zmieniać nas, ludzi?
Tak, całkowicie. Myślę, że wszystkie formy sztuki: film, muzyka, literatura, wszystkie rodzaje medium, zmieniły moje życie i czuję odpowiedzialność jako artysta, by oddać coś w zamian. Pomóc ludziom czuć się bardziej związanymi ze sztuką i innymi w ich otoczeniu, nie bać się pokazywać prawdziwych problemów i emocji. Bo w życiu nie zawsze się wszystko układa. Każdego dnia staram się pozostać pozytywnym, żyć tym, co tu i teraz, być wdzięcznym i szczęśliwym. Myślę więc, że filmy rzeczywiście mogą przemówić do twojej duszy. Zmienić coś w standardowej prozie życia.
Jakie będą twoje kolejne projekty? Zajmujesz się obecnie czymś konkretnym?
Nie mam pojęcia (śmiech). Jestem otwarty na wiele rzeczy, piszę właśnie mój następny film i zwykle jest to kombinacja rzeczy, które siedzą we mnie, i moich życiowych doświadczeń w konkretnym momencie, łączące się z tymi wszystkimi inspiracjami. Może to być chociażby światło wpadające do tego pomieszczenia i mogę mieć kolejnych dziesięć stron scenariusza. Cała moja sztuka pochodzi więc z głębi serca, duszy i tego, czego właśnie doświadczam w życiu. Jestem też zafascynowany tym, co dzieje się w kulturze i na świecie. To wszystko składa się na moje procesy twórcze. Jako aktor czytam scenariusz - jeśli mnie poruszy i zarówno scenariusz, jak i ludzie w niego zaangażowani są interesujący, wtedy chcę zrobić ten film.
Źródło: zdjęcie główne: materiał prasowe