Matthias Schweighöfer o filmie Misja Stone: i scenach kaskaderskich [WYWIAD]
Matthias Schweighöfer gra w nowym filmie akcji Netflixa pod tytułem Misja Stone, który jest już dostępny na platformie. Jeszcze przed strajkiem aktorów udało mi się z nim wirtualnie spotkać i porozmawiać o tej produkcji.
ADAM SIENNICA: Każdego szpiega wspiera zazwyczaj człowiek w vanie, pracujący przy komputerze. W pewnym sensie taka jest twoja postać. Chyba najbliżej jej do Q z Bonda. Co o tym sądzisz?
Matthias Schweighöfer: Tak, jak najbardziej się zgadzam. Traktuję to jak komplement. Mój bohater w jakimś stopniu przypomina Q, ale nie tworzy wynalazków. Gdy korzysta z systemu, jest jak Q dla tej sztucznej inteligencji.
Ostatnio grałeś w filmie Netflixa Armia umarłych, następnie stworzyłeś spin-off Armia złodziei. Czy powinienem więc oczekiwać spin-offu o twojej nowej postaci?
[śmiech] To byłoby zabawne. Zróbmy musical! Na razie nic nie wiemy, ale na końcu filmu zostaje nasza trójka. Nie wiadomo, co się wydarzy, ale spin-off na pewno byłby fajny. Lubię tę postać. Co o tym myślisz?
Na pewno opowiedzenie historii z perspektywy faceta w vanie byłoby czymś innym w tym gatunku.
Jakby chcieli mnie do tego zatrudnić, jestem gotowy.
We współczesnym kinie akcji gwiazdy chcą wykonywać popisy kaskaderskie. Widać, że Gal Gadot w niektórych z nich brała udział. Zastanawiam się, jakie jest twoje zdanie – jako aktora oraz reżysera – na ten temat. Czy aktorzy powinni brać udział w takich scenach, czy powinni zostawić prace dublerom i kaskaderom?
Pół na pół. Mogę zrozumieć, dlaczego ludzie tego chcą. Taka scena w filmie to coś fantastycznego dla reżysera lubiącego długie sceny akcji i adrenalinę. Czasem jednak wydaje mi się to szalone, bo jest dość niebezpieczne. Jeśli aktorowi stanie się coś złego, trzeba wcisnąć pauzę w całym projekcie. A to jest drogie i trudne, by wszystko inaczej poustawiać. Jednak to naprawdę świetnie wygląda. Gal jest twarda i byłem pod wrażeniem jej umiejętności. Dobrze jest widzieć w takich scenach twarze aktorów, ale jednak fajnie by było, gdyby artyści dawali też pracę swoim dublerom – przecież po to są na planie.
Równowaga jest raczej najlepszym wyjściem. Dobrze jest widzieć aktorów w takich scenach, bo to dodaje autentyczności filmowi, ale kaskaderzy też potrzebują pracy.
Równowaga w takich aspektach jest po prostu dobra dla wszystkich.
W pewnym sensie ty również masz sceny kaskaderskie w Misji Stone, bo twoja postać pracuje z zaawansowaną technologią, którą obsługuje rękoma w trójwymiarze. Zastanawia mnie, jak to wyglądało na planie. Musiałeś sobie wszystko wyobrażać? Czy miałeś jakąś pomoc?
Pracowałem z fantastycznym choreografem, który był tancerzem. Interesujące jest to, że chciał on znaleźć określony język dla rąk i ruchów. Wymyślił naprawdę szaloną choreografię. Powiedział mi: Matthias, jak coś bierzesz, musisz to brać rękoma, nie udawać, czyli jak coś bierzesz, przesuwaj to, rzucaj tam i tak dalej. To było interesujące, bo na choreografię skupiało się mnóstwo małych sekwencji ruchu. Wydaje mi się, że wygląda to dobrze na ekranie.
To ciekawe, bo dla widzów oglądających film to będzie wydawać się takie proste.
Jak najbardziej. Najpierw miałem kilka dni treningu. Nawet zastanawiałem się, jak to będzie wyglądać, gdy w przyszłości będziemy mieć takie komputery w domu. Każdy będzie tworzyć własne choreografie.
Obyś w potencjalnym sequelu miał więcej scen kaskaderskich.
Tak, chciałbym grać w 50% swoich scen kaskaderskich. A ich drugą połowę oddać kaskaderom. Przy Armii złodziei miałem dwóch dublerów, bo jednocześnie kręciliśmy w trzech miejscach.
Ale tutaj nie potrzebowałeś dublera?
[śmiech] Nie. Odpukać, może w sequelu!
Angielski tytuł filmu Heart of Stone jest dość interesujący, bo ma głębsze znaczenie. Jak go interpretujesz?
Dorastałem na wschodzie Niemiec, gdzie znana jest baśń Cold Heart. Jest to opowieść o osobie, która sprzedaje serca z kamienia tym, którzy nie chcą nic czuć. Powiem tak: każdy kamień ma serce. I tak to zostawię! Czy oszalałem? [śmiech]
W centrum fabuły Misji Stone znajduje się sztuczna inteligencja. Jak postrzegasz AI przy pracy nad filmami? Jakbyś ocenił ten wątek i jego ukazanie?
To dobre pytanie. Obecnie wszystko, co jest związane ze sztuczną inteligencją, szybko się rozwija. Rok temu wydawało się to jeszcze tak odległe. Biorąc pod uwagę postulaty Gildii Scenarzystów, chce się zadać pytania – co AI w ogóle oznacza dla branży? Jak chronić siebie w tym wszystkim? Za rok zobaczymy, jak świat będzie wyglądać. AI w filmie to interesujące narzędzie, które może pozwolić ci wręcz tym żyć w danej chwili. To trochę jak w medytacji, gdy mówi się: skup się, bądź w danej chwili. W pewnym sensie tak działa AI w filmie.
Czasem filmy o AI zapominają o tym, jak ważny jest czynnik ludzki w danej opowieści. Ten czynnik wydaje się ważnym aspektem w waszym filmie.
Jak najbardziej. Potrzebne jest ludzkie wsparcie, które pozwoli pokonać wszelkie przeszkody podczas operacji czy przy szukaniu innych rozwiązań. Masz rację. Dobre w naszym filmie jest to, że on tak naprawdę jest o sercu i ludziach.
Czy jako reżyser nauczyłeś się na tym planie czegoś nowego i użytecznego?
Gdy masz większy budżet, możesz mieć większe scenografie i możesz użyć więcej technologii, ale koniec końców najważniejszy jest pomysł i serce w opowiadanej historii. To trzeba przekazać widzom, a oni muszą to przede wszystkim poczuć. Znakomicie pracowało mi się z Gal Gadot, choć przyznam, że początkowo byłem tym zestresowany. Jest fantastycznym człowiekiem, więc się zaprzyjaźniliśmy. Jako reżyser dowiedziałem się też, że fajnie byłoby przy następnym filmie pracować z jakąś supergwiazdą. To coś, czego jeszcze nie robiłem. Dzięki, Tomie Harperze! [śmiech]