Mitologia słowiańska w polskim kinie. Od Jańcio Wodnika do Legend Polskich
Słowiańska mitologia ma ogromny potencjał na niezwykłe historie. I chociaż kino w Polsce wielokrotnie z tego korzystało, wciąż jest wiele do zrobienia.
Pogańskie wierzenia, ludowe zwyczaje i demonologia — filmowcy mają z czego czerpać inspiracje. Wielka szkoda, że nie tak często po to sięgają. Przed laty próbowano snuć opowieść o Starej Baśni, grzebać w Legendach Polskich we współpracy z Allegro, chciano też dowieść, że najlepiej smakuje Wino truskawkowe. Wszystkie te próby są tylko rodzynkami, krótkimi zrywami, kiedy sięgano po motywy słowiańskie i próbowano na ekranie stworzyć coś wykraczającego poza przyziemną opowieść o pierwszych ludach. Wciąż wielką sławą cieszą się serialowi Wikingowie, do kin zawitał Wiking od Roberta Eggersa, a my czekamy, odkładamy spieniężanie mitów, co mogłoby przynieść wiele pozytywnych skutków dla całego przemysłu kinowego w Polsce.
Mitologię słowiańską widzę przede wszystkim jako szansę na nieszablonowe opowieści o nietypowych zdarzeniach, historiach trudnych do opowiedzenia w zabetonowej Warszawie, a może nawet o potworach bogato zdobiących bestiariusze. Od lat mówi się o pomyśle Wojciecha Smarzowskiego na serial historyczny o Słowianach, którego akcja miałaby rozgrywać się przed Chrztem Polski. I chociaż to też jest wizja mile widziana, to jednak mnie osobiście pcha w stronę zobaczenia czegoś mniej konwencjonalnego, co byłoby atrakcyjne nawet dla globalnego widza traktującego słowiańską mitologię jako coś osobliwego, niekoniecznie dobrze rozpoznanego.
Geralt bardziej słowiański od samego Peruna
Świetnym przykładem "słowiańskiego" sukcesu jest growy Wiedźmin od CD Projekt Red, który znalazł pomysł na siebie właśnie poprzez mocny nacisk na motywy słowiańskie. Seria wyróżnia się od innych produkcji właśnie bazowaniem na motywach, które są inne od wszystkiego, co mógł do tej pory zobaczyć zachodni konsument. Same książki Andrzeja Sapkowskiego też dotykają mitologii słowiańskiej, ale jak mawia sam autor: "słowiańskości w niej, jak rzekł Wokulski Starskiemu, tyle co trucizny w zapałce". Był to jednak autorski pomysł na klucz stylistyczny, który okazał się strzałem w dziesiątkę. I chociaż nie ma pewności, że zadziała to też w branży kinowej, to jednak warto byłoby spróbować. Znacznie bardziej uniwersalny serialowy Wiedźmin pokazał, że w Polsce wciąż wielu odbiorców utożsamia Geralta ze słowiańskością i jest duży popyt na motywy skąpane w gatunku fantasy.
Inną sprawą jest niestety pieniądz, który hamuje powstawanie projektów skupionych wokół — ujmijmy to krótko — magii. Wygenerowanie komputerowo nawet jednego stwora jest ogromnym kosztem, który nie ma gwarancji zwrotu. Może dobrym rozwiązaniem byłoby testowanie możliwości słowiańskich motywów w zetknięciu z polskim widzem? Ostatnio podjęto taką próbę za sprawą serialu Krakowskie potwory, którego jeszcze nie miałem okazji zobaczyć, ale nie było niestety słychać zachwytów. Na papierze projekt Netflixa wydaje się być produkcją, która pokazuje zachodniemu widzowi coś nowego, co utkane zostało w starych księgach i nie zostało jeszcze odpowiednio wykorzystane na małym czy dużym ekranie. Tym bardziej szkoda, że nie udało się według wielu recenzentów na stworzenie dobrego serialu. Tak u nas w swojej recenzji pisał Adam Siennica:
Wydaje się więc, że znowu powodem niepowodzenia była nie idea, ale wykonanie. Zapewne dałoby się użyć tego serialu jako kontrargumentu do tego, co napisałem wyżej, ale nie poddawałbym się tak łatwo. Pamiętacie na pewno Legendy Polskie, krótkie filmy realizowane przez Tomasza Bagińskiego i Allegro. Każda premiera na YouTube spotykała się z dużym zainteresowaniem. Szeroko komentowano każdą krótkometrażową produkcję. Ludowe wierzenia i mity zostały wykorzystane do snucia opowieści skoncentrowanych we współczesnym świecie, więc kreatywny pomysł szedł tutaj jak najbardziej w parze z udanym wykonaniem. Wśród widzów pojawiła się chęć zobaczenia pełnometrażowej produkcji tego tupu na kinowym ekranie, ale wydaje się to być mało prawdopodobne ze względu na ograniczenia finansowe. Ogromne koszty realizacji mogłyby nie zostać zwrócone z polskich kas, ale jest rzeczywiście coś nęcącego w przetwarzaniu polskich mitów i legend. Myślę, że gdyby odpowiednio zbudować koniunkturę wokół podobnej produkcji, może udałoby się zarobić dobre pieniądze na filmie o Słowianach w kosmosie lub monster movie ze strzygami i bazyliszkami.
Słowiański pieniądz
Widzowie wciąż rozpatrują naszą kinematografię przez pryzmat stereotypów. I nie ma się co dziwić — rzadko przekracza się nieprzekraczalne, sięga po magię, stwory i mitologię. Na pierwszym miejscu stawia się na komedię romantyczną, która zapewnia największe szanse na zwrócenie się kosztów. Obecnie trudno oszacować ewentualny sukces nowej produkcji bazującej na mitologii słowiańskiej, bo zwyczajnie nie mieliśmy dawno komercyjnego projektu tego typu. Ostatnim, jaki przychodzi mi do głowy, jest Krew Boga z 2018 roku, ale średniowieczne widowisko nie przebiło się szerzej do świadomości widzów. Trzeba zatem cofnąć się znacznie mocniej w czasie, dojeżdżając do 2003 roku i premiery filmu Stara baśń. Kiedy słońce było bogiem w reżyserii Jerzego Hoffmana. Film zaliczył słaby weekend otwarcia, ale na szczęście oglądalność została podbita przez wycieczki szkolne i ostatecznie Starą Baśń zobaczyło 908 tysięcy widzów. Wciąż jednak nie jest to specjalnie oszałamiający wynik. Bardzo nieudane dzieło Hoffmana nie mogło liczyć na pocztę pantoflową, bo raczej nikt nie kwapił się do zachwalania jego nowego widowiska.
Jeśli chodzi o motywy słowiańskie, przed laty mieliśmy jeszcze zdecydowanie udany film Jańcio Wodnik z 1993 roku, który świetnie łączył pewną baśniowość z poetyką dramatu psychologicznego. Dalej trzeba naprawdę postarać się, żeby wybrać kolejne tytuły i można tutaj przytoczyć Żywot Mateusza (1968), Koniec babiego lata (1974), Pograbek (1992) lub Gniazdo (1974), ale nieprzypadkowo nie są to produkcje pamiętane i traktowane jako kultowe.
Starcie z ograniczeniami
Może okazać się, że fantasy w polskim kinie nie ma szans się narodzić i zbyt wiele jest barier — finansowych, ale też mentalnych. W USA produkcje przetwarzające mity odnoszą większe lub mniejsze sukcesy, ale bez wątpienia nie brakuje dzieł kultury popularnej, które korzystają z pomocy Thora, greckich bogów, wikingów i stworzeń obecnych w mitach z różnych kręgów. My mamy swojego Geralta z gier, Kajko i Kokosza i Starą Baśń, o której najlepiej byłoby zapomnieć. Istnieje jednak zapotrzebowanie na historie barwne i nietypowe. Wciąż spienięża się różne podejścia do wampirów, syren, wilkołaków, więc czemu nie pokazać na ekranie Południcy, Baby Jagi, Ćmoka, Ćmucha albo Wodnika? Możemy mieć swoją Scarlet Witch i Aquamana, bo kto nam zabroni marzyć?
Czytam, że Krakowskie potwory nie są udanym krokiem w stronę rozwijania naszej branży filmowej o produkcje dotykające mitologii słowiańskiej. A może pojawią się nieco inne pomysły, lepiej wykonane? Mam nadzieję, że zobaczymy w polskim kinie film opowiadający o pradawnych dziejach i magii, którą przecież widzowie uwielbiają.